W artykule Stacha Szabłowskiego (Hybryda w galerii, Newsweek z 14.11.2004) przedstawione zostały sukcesy warszawskiej Fundacji Galerii Foksal. Nie kwestionując rzeczowego tonu tej publikacji, odnieść można jednak wrażenie, że autor nie poradził sobie z aspiracjami oraz superlatywami szefów Fundacji, Andrzeja Przywary i Joanny Mytkowskiej, którzy poinformowali go o bezkonkurencyjnej karierze Fundacji na niwie sztuki współczesnej.
Powstaje obraz pełen euforii. "Mamy możliwości: bezkonkurencyjne w Polsce kontakty zagraniczne i potencjalnie złotonośną umiejętność poruszania się na międzynarodowym rynku sztuki…. Wpadamy na przykład z Francoisem Roche’em na pomysł budowy mostu na Olzie – i możemy to zrobić". Inny członek tej Fundacji, Piotr Rypson ocenia: "Fundacja robi więcej niż którakolwiek z dużych publicznych instytucji, z Ministerstwem Kultury i Instytutem Adama Mickiewicza na czele". A kiedy padają argumenty finansowe – 20 tyś. Euro za obraz Sasnala, to już może przyprawić o zawrót głowy. Oto chwalebne skutki prywatyzacji, oto potęga prywatnej fundacji.
Wprawdzie nie zupełnie samodzielnej, bo Fundacja czerpała pełnymi rękami ze źródeł publicznych – polskich, niemieckich, szwajcarskich. Korzysta też z logo Galerii Foksal, i afiszuje się nim wszędzie, gdzie przynosi to jej wymierne korzyści.
Ale logo Galerii Foksal nie zawsze bywa dla Fundacji wygodne. Dlatego stawia się tę galerię także pod pręgierzem i zaopatruje znakami zapytania: "czy Galeria Foksal straci swoją wyjątkowość i autonomię" – głosi podpis pod fotografią "starej" Galerii. Kreatorom fundacji marzyło się to już od wielu lat, kiedy, pracując jeszcze w Galerii, nie kryli swoich intencji, aby Galeria przestała wreszcie istnieć. Jeszcze wtedy, w latach 90., jako pracownicy Galerii, aktywni i inteligentni, byli kuratorami ważnych projektów, wyjeżdżali za granicę, co popierałem z entuzjazmem.
Powołaliśmy Fundację Galerii Foksal (byłem jej założycielem i pierwszym prezesem) po to, aby wspomagać działalność Galerii. Wkrótce jednak wszystkie profity artystyczne, wbrew elementarnej lojalności, kumulowane były na rzecz Fundacji, by w końcu młodzi kuratorzy przejęli Fundację w swoje ręce. Zasięgnęli porady swoich prawników (Galeria nie miała prawników, gdyż opierała się na zaufaniu i solidarności) i bez skrupułów windowali koncept Fundacji, co w efekcie miało wyeliminować Galerię i zepchnąć ją definitywnie do roli historycznej.
Gdy to się nie udało, odeszli z Galerii, ale nie z gołymi rękami, lecz z atutami jej osiągnięć, z jej imieniem i historią. Prawnicy zadbali też, aby główny punkt w statucie Fundacji: "wspieranie działalności Galerii Foksal" został z nowego statutu wyrzucony. Fundacja dobrze rozumiała, że tylko w taki sposób wybije się skutecznie na niezależność oraz… na rynek sztuki. To już nie sprzeniewierzenie ani mataczenie, ale brawurowy skok na Galerię.
Nie mam nic przeciwko temu, że grupa osób, które współpracowały z Galerią Foksal, zajmuje się sztuką merkantylną i ma z tego odpowiednie profity. Rynek sztuki jest w Polsce bardzo potrzebny, a tworzenie go jest pozytywnym znakiem czasu. Pod warunkiem, że wszystko odbywa się lege artis. Tymczasem powstają w tym wypadku znaki zapytania, i – najdelikatniej mówiąc – niezręczności. Nazwa "Galeria Foksal", oryginalnie przypisana do historycznej, nie komercyjnej, badawczej placówki artystycznej, staje się tutaj dźwignią osobistych profitów grupy ludzi działających na rynku sztuki.
Sprytne i pozbawione skrupułów przechwycenie tej nośnej na świecie nazwy stawia działalność Fundacji w dość podejrzanym świetle. Nie pierwszy to przykład nadużyć i przekrętów na naszej scenie artystycznej (vide: los Cricoteki Tadeusza Kantora w Krakowie).
Nie zamierzam kwestionować wielu inicjatyw i realizacji firmowanych przez Fundację Galerii Foksal. Niektóre z nich, zgodnie z tokiem artykułu Stacha Szabłowskiego, przynoszą naszej sztuce wymierny pożytek. Natomiast nieznośne jest pełne pychy mydlenie oczu, że Fundacja podbiła świat dzisiejszej sztuki. A jest to najwyżej "światek", w którym przytacza się argumenty nie do zbicia, jakimi są sukcesy finansowe. A także stare, na nowo odgrzewane pomysły artystyczne i teoretyczne, też wyniesione często Galerii Foksal (na przykład pseudonowatorstwo "wyjścia na zewnątrz" z czterech ścian galerii, ze złowrogiego "white cube’u").
Tak czy inaczej hybryda nazwy Fundacja Galerii Foksal (hybryda: coś, co składa się z dwóch elementów niepasujących do siebie) i jej konsekwencje w naruszaniu praw Galerii Foksal i czynieniu zamętu na scenie sztuki w imię osobistych korzyści, nie powinna być dalej kontynuowana.
Czas, aby wpaść na lepszy pomysł. Doradzałbym nazwę "Fundacja Górskiego" (także od nazwy ulicy), a może "Fundacja Pałacu Kultury" (przywoływanego często w Fundacji z zachwytem czy z ironią jako widoku z okien jej siedziby). Przyjęcie nowej nazwy byłoby ważnym krokiem w poszukiwaniu samodzielności i samowystarczalności Fundacji.
[26.11.2004] Wiesław Borowski