Teatr Wybrzeże, Centrum Międzynarodowej Współpracy Kulturalnej i Instytut Adama Mickiewicza zapraszają na spektakl moskiewskiego Teatru Tjuz „Wygnańcze Sny” – fantazje na temat Marca Chagalla w dwóch aktach, w reżyserii Kamy Ginkasa.
Spektakl odbędzie się 29 stycznia 2005 roku o godz.19.00 w Teatrze na Targu Węglowym w Gdańsku.
Za sto czy dwieście lat?
A dlaczegóż by nie, dlaczego obrazy
Moje nie miałyby przetrwać, jeśli tylko nie będzie wojen,
Katastrof, pożarów, trzęsień ziemi?
Tylko nie pomyślcie, że się przechwalam…
Marc Chagall
„Wygnańcze sny” to sceniczna wariacja na temat życia i twórczości wybitnego malarza Marca Chagalla. W spektaklu rosyjskiego teatru TJUZ pojawiają się znane motywy z najsłynniejszych obrazów twórcy, a także urywki jego biografii, strzępy wspomnień z dzieciństwa, elementy żydowskich wierzeń i chasydzkiej kultury. Odrealnione sceny niczym mozaika układają się w fantastyczne senne obrazy. „Wygnańcze sny” to poetycki spektakl, w którym nie brak także celnego dowcipu i odrobiny goryczy.
Na Międzynarodowym Teatralnym Festiwalu „MESS-2004” (Sarajewo 2004) przedstawienie Ginkasa otrzymało 2 nagrody: Nagrodę Specjalną za oryginalność postaci i Złota Maskę – Nagrodę Krytyków Dziennika „Wyzwolenie”.
Przedstawienie Kamy Ginkasa „Wygnańcze sny” nosi podtytuł „Fantazje na tematy Marka Chagalla”. Fantazjował, bez wątpienia sam Ginkas, na własne tematy. Obrazy Chagalla dla Ginkasa nie są punktem wyjścia, czy zachętą do powielania; raczej stymulują one jego swobodę teatralną. Zgodnie z nią, kobieta siedząca na scenie może, wstając, zestarzeć się o dwadzieścia lat. Lub też zamienić się w kurę, gdy rzuci się w bok. Swoboda przedstawienia Ginkasa daje poczucie, że wszystko jest możliwe; jednak nie to, co się komu żywnie podoba. Tu czas pokonywany jest lekkością gestu, tu nieznaczna zmiana przestrzeni zmienia imię, funkcję, los bohatera.
Bóg skazuje na wygnanie swój naród. Zwarci, przy jękach wiatru, idą, pełzną, ociężale przebierają nogami – wiatr się wzmaga, oni słabną.
Najważniejsza w tym przedstawieniu nasyconym wyrazistymi obrazami, przejmującymi historiami opowiadanymi bez słów, jest pustka. Nie ma dokąd iść. Bóg? Pustka.
W siedemdziesiątym pierwszym roku naszej ery Rzymianie zajęli świątynię Jerozolimską. Znajdowało się tam święte miejsce, najświętsze, do tego miejsca sam arcykapłan mógł wejść tylko raz w roku i wypowiedzieć imię Boga. Co się tam znajdowało? Krążyły o tym różne pogłoski. Kiedy do najświętszego miejsca wkroczył pierwszy Rzymianin zobaczył pustkę. Białe ściany.
Relacje między widzialnym a niewidzialnym, jawnym i tajnym to główne teatralne (i nie tylko) pytania stawiane w ostatnim przedstawieniu Ginkasa. W całej pełni ich porywającej nierozwiązalności. Po raz pierwszy Ginkas dotknął tych zagadnień w tak zdecydowany sposób, nie posiłkując się tekstem literackim i rozpatrując je razem z tematem teatralnej wyrazistości. Okazuje się, że są one z nim nierozerwalnie związane.
Tak, jak w obrazach Chagalla jednoczy się prymityw, kicz, szorstkie kreacje z odczuciem bezmiaru tęsknoty, poszukiwania Boga gdzieś w zatęchłym podwórzu na przedmieściach Witebska, tak też w tym przedstawieniu ordynarny teatr rozpatruje ontologiczne problemy. Ordynarny, bo agresywny, o prostych obrazach. Oto dziewczyna na tle piosenki Depeche Mode „Personal Jesus” bawi się lalką. Po kilku minutach bez żadnego powodu, dla kaprysu odrywa lalce ręce, nogi, wbija gwoździe w plastikowe ciało. Po tym na scenę wjeżdża mężczyzna wozem, z którego wypadają obrąbane tułowia, rączki, nóżki lalek.
W innej scenie: wychodzą kobiety i mężczyźni z tekturowymi głowami byków, kóz i innych okazów fauny. Mężczyźni odpiłowują te głowy, ludzie – zwierzęta wkładają je sobie pod pachy i odchodzą.
Wszystko tu jest znaczące. Cisza. Ciemność. Czerwone, zielone plamy na wiejskim płocie. Czerwona nić, którą jedna postać powoli wyciąga z drugiej. Puste olbrzymie palto, które ma związek z pustką i Pustką. Znaczące też są błędy popełnione przez Ginkasa, których nie podejmuję się osądzać.
Są w przedstawieniu chwile gdy widz powinien się śmiać. Tak, jak w poprzednim spektaklu Ginkasa – „Dama z pieskiem” – występują tu żartownisie, którzy smutek przekształcają w żal, ciszę w jeszcze bardziej przenikliwą, a beznadzieję w absolut. W „Wygnańczych snach” jest epizod, gdzie wszyscy dorośli, dzieci, szurnięty rebe, praojciec Abraham skaczą przez skakankę i cieszą się do obłędu. Ten kontrast wzmacnia główny nastrój przedstawienia.
Jesteś wygnany. Dokąd? Donikąd. Możesz skakać, możesz próbować zatrzymać czas, możesz malować obrazy i reżyserować spektakle – nie uwolnisz się od tego odczucia.
W przedstawieniu Ginkasa „K.I. ze <Zbrodni>”, gdy Katerina Iwanowna umierała, wchodziła po drabinie i pukała w biały sufit: „Wpuśćcie mnie! To ja! Ja!” Sufit się nie rozwierał. „Wygnańcze sny”, które swoją stylistyką, tematyką, zarówno w szczegółach, jak i głównych wątkach, zwrócone są ku rozmowie z Bogiem, zakończą się milczeniem. Tą właśnie pustką, która ukryta jest pod szatą Boga. Tą pustką, która przyprawiła o zgrozę Rzymian, gdy weszli oni do najświętszego miejsca Jerozolimskiej świątyni.