Nakładem wydawnictwa Znak ukazała się najnowsza książka Huberta Klimko-Dobrzanieckiego Rzeczy pierwsze. Jak wygląda rzeczywistość z perspektywy pisarza o absurdalnym poczuciu humoru? To przydomowy cmentarzyk pod płodną jabłonką. Ciemna Islandia. Freudowski Wiedeń, gdzie psychoterapeuta zmienia się w łabędzia. Zajadający galaretkę wujek Lutek, który wie, że najlepszy garnitur można znaleźć tylko w kostnicy. Wreszcie Japończyk Hiroshi i jego znaki szczególne: maszyna do pisania, ślubne kimono i kiszone w soli morskiej mango – ludzie i miejsca, na pozór zwyczajni, a jednak owiani tajemnicą, magią, która sprawia, że nie można oderwać się od ich losów.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki bawi czytelników przygodami nietuzinkowych postaci, by w najmniej spodziewanym momencie wrócić do tego, co
najistotniejsze. Jego proza nęci i zachwyca plastycznością języka. Być może wszystkie opisane zdarzenia są jedynie wytworem wyobraźni autora, ale czy na pewno?
Jeśli do trzydziestki niczego nie osiągniesz, to już niczego nie osiągniesz, jeśli do trzydziestki niczego nie osiągniesz, to już niczego… Ta matczyna mantra zabijała, truła krew, odbierała siły i wiarę w to, co robiłem. Daty, cyfry, daty, gówno, gówno, gówno. Seminarium rzuciłem. Dwa rozwody i cztery lata filozofii – to były moje dotychczasowe osiągnięcia. Wykalkulowałem, że jako magister filozofii będę tylko następnym biednym frajerem, więc zrezygnowałem z dyplomu. I żeby zdążyć przed trzydziestką coś osiągnąć, wyjechałem do Anglii, do pracy. W pośredniaku przedstawiłem się jako Duńczyk. Podałem urzędnikowi lewy numer ubezpieczeniowy i praca kuchcika w restauracji zaraz się znalazła. Odkładałem, odkładałem, odkładałem, aż odłożyłem. Na własne mieszkanie w centrum Jeleniej Góry w pięknej plombie. Z tarasu widać było ratusz i stary rynek, a z drugiej strony okna wychodziły na park. I przyszedł ten dzień styczniowy. W lodowce chłodziło się kilka litrow ginu kupionego po czeskiej stronie. Naspraszałem ludzi do tego własnościowego, pięknego mieszkania kupionego na kilka miesięcy przed trzydziestką. (fragment książki)
Hubert Klimko-Dobrzaniecki urodził się 12 stycznia 1967 roku w Bielawie. Jest autorem o niezwykle barwnej osobowości. Mówią o nim: człowiek zwielokrotniony. Teolog, filozof i filolog islandzki. Pisarz, poeta, scenarzysta, filmowiec. Emigrant, podróżnik, obserwator. Oddany ojciec i mąż. Obywatel Europy, którego dla zaoszczędzenia czasu lepiej pytać, gdzie nie był, niż gdzie był. Znawca i badacz tubylczych plemion Islandii, Czech, Niemiec, Słowacji i Polski.
Miejsce jest dla niego inspiracją. Na Islandii spędził dziesięć lat. Podglądał, podsłuchiwał, notował. W tym czasie wydał dwa tomiki wierszy, publikował opowiadania w Studium, Czasie Kultury, Twórczości, Lampie i Portrecie. W 2003 roku wydał zbiór opowiadań Stacja Bielawa Zachodnia, wznowiony cztery lata później pod tytułem Wariat. Za tę książkę nominowany został do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Swoje emigranckie i pisarskie doświadczenia zawarł w dyptyku Dom Róży. Krýsuvík. Dwie krótkie nowele przyniosły mu rozgłos i w 2007 roku nominację do prestiżowej Nagrody Literackiej Nike. W tym samym roku opublikował dwie kolejne znakomicie przyjęte powieści: Kołysanka dla wisielca, nominowana do Nagrody Mediów Publicznych Cogito, i Raz. Dwa. Trzy, wyróżniona pierwszą nagrodą w konkursie o Pióro Fredry. W 2007 roku pisarza nominowano do Paszportów Polityki.
Obecnie, po dziesięciu latach spędzonych w Islandii, gdzie imał się rożnych zajęć – od skubacza drobiu i przemytnika diamentów, po mima i pielęgniarza w domu starców, Klimko-Dobrzaniecki mieszka w Wiedniu, gdzie stara się rozgryźć austriacką mentalność. Przyznaje, że przychodzi mu to z trudem. W wolnym od licznych podroży i spotkań z czytelnikami czasie, bacznie obserwuje Polskę, korzystając ze stypendium Ministra Kultury. Pisze, tłumaczy, filmuje. Aktualnie przygląda się teatralnej adaptacji noweli Krýsuvík, którą dla warszawskiego Laboratorium Dramatu przygotowuje aktor Przemysław Bluszcz. Z pasją doskonali scenariusz oparty na powieści Raz. Dwa. Trzy. przyjęty do realizacji w ramach międzynarodowego programu Passion to Market w łódzkiej PWSFTViT. W 2009 roku powstanie na jego podstawie pilot filmu, który zostanie
zaprezentowany na Festiwalu Filmowym w Cannes.
Powieści Klimki-Dobrzanieckiego do tej pory ukazały się we Włoszech i Francji, przygotowywane jest tłumaczenie na język bułgarski. Książki otrzymały znakomite recenzje krytyków i czytelników.
1 komentarz
Świat z perspektywy ekscentrycznego czterdziestolatka, to ponowny wgląd we własne życie, tym razem nie pozbawiony dystansu, przeszyty autoironią. Opowieść Huberta Klimko-Dobrzanieckiego o sobie samym, to kawał zmyślnej historii, pikantnej w szczegóły i przygody. Trudno w nie momentami uwierzyć, niestety coraz więcej faktów, wywiadów i recenzji dowodzi, że najbardziej wyuzdane i szalone zdarzyły się naprawdę. Co się zresztą nie przydarzyło, temu chłystkowi z pogranicza, który dziś jest już nieco starszy i całkowicie z pozoru- poważniejszy. Wobec ogromu smaczków i ciekawostek bawią relacje quasi prawdziwe na temat cudownego cmentarzyka w rodzinnym ogródku, wizji wujka w galaretkowej kąpieli czy też relacje początkowej kariery pisarza w nierentownym wydawnictwie, zapewne chodzi o Czarne, a więc stanowczo renomowanym. Również i tą autobiografię można by porównać do książki Stasiuka pt. “Jak zostałem pisarzem, czyli próba autobiografii intelektualnej”, łączy je niezwykłe poczucie humoru, sarkazm, a także PRLowska rzeczywistość w tle, opisywana zupełnie nie od strony przemian politycznych, a raczej życia codziennego i jego absurdów. To prawda z przymrużeniem oka, a nawet pary oczu, byle by tylko dało się odczytać tą i inną prawdę, a warto.