6 grudnia 2009 roku o godz. 12.00 w Sali Marmurowej Centrum Kultury Zamek w Poznaniu odbędzie się wernisaż wystawy Jerzy Piotrowicz z prywatnych kolekcji. Wystawa zorganizowana w 10. rocznicę śmierci Jerzego Piotrowicza w CK Zamek przypomina twórcę poprzez dzieła z kolekcji prywatnych członków Towarzystwa jego imienia.
Jerzy Piotrowicz (1943-1999) to jeden z najbardziej znanych artystów Poznania. Był malarzem, grafikiem, rysownikiem. Urodził się w 1943 roku w Przedświcie na Kurpiach pod Ostrowią Mazowiecką, lata młodości spędził pod Jelenią Górą. W połowie lat 60. rozpoczął studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Studiował malarstwo w pracowni Mariana Szmańdy oraz grafikę w pracowni Tadeusza Jackowskiego.
Po skończeniu studiów pozostał w Poznaniu, choć często powtarzał, że nie lubił tego miasta, że nie jest to miejsce dla artystów. Pierwsza pracownia, w której żył i tworzył mieściła się na Wildzie, gdzie powstawały słynne Anioły Wildeckie – nazwę tę wymyślił Tadeusz Brzozowski, z którym Piotrowicz się zaprzyjaźnił. W 1976 roku otrzymał nową pracownię, na osiedlu Piastowskim, na Ratajach. Pracownia ta mieściła się na ostatnim piętrze wieżowca w typowym blokowisku, tam mieszkał, malował, spał, żył…. Swoje prace wystawiał na ponad stu wystawach w kraju i na świecie (m.in. w Belgii, Finlandii, Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Izraeu oraz na Targach Sztuki w Szwajcarii i Niemczech). Jego obrazy eksponowane są m.in. w Muzeum Narodowym w Poznaniu i Krakowie oraz w Niemczech i Danii, spotkać je można w różnych instytucjach i w wielu zbiorach prywatnych kolekcjonerów.
W końcu października minęła 10. rocznica śmierci Jerzego Piotrowicza: malarza, grafika i rysownika, twórcy dekoracji teatralnych. Z Poznaniem związany był od czasu studiów. W drugiej połowie lat 60. mieszkał na Wildzie. Na jej stromych starych dachach malował przedstawienia aniołów wildeckich. Nikt oprócz Niego nie widział nigdy tych osobliwych wytworów jego wyobraźni. Kreował światy, by nie widzieć otaczającej rzeczywistości. Uciekał w malarstwo, w sztukę, by tam odnajdywać spokój, ciszę, poezję, których tak brakowało mu na co dzień. W małym mieszkanku-pracowni, w wieżowcu na Ratajach, malował, nie to, co mógł zobaczyć za oknem, lecz wizyty w pracowniach wielkich mistrzów. Ten cykl i wielkie płótna zatytułowane Kuszenia to ostatnie etapy tej przedwcześnie zakończonej twórczości.
Mija dziesięć lat, pamiętam ten ostatni październik, jechałem do Madrytu. Mówił mi artysta, w której sali Prado jest dany obraz. Poprosił, bym kupił mu pocztówkę z fragmentem obrazu Goyi z czarnymi małpami. Miał wobec tego przedstawienia jakieś plany… nigdy nie dowiemy się jakie? Dwa dni przed śmiercią odwiedził mnie w Muzeum Narodowym gdzie swe ostatnie dni miała wystawa Zygmunta Waliszewskiego, chciał jeszcze raz przyjrzeć się jego Ucztom. Sam je malował i rysował odwołując się do artysty z Krakowa, jak i do pierwowzorów z weneckiej Akademii jak i paryskiego Luwru. Tintoretto fascynował Piotrowicza od czasu jego pierwszego pobytu w niezwykłym mieście nad laguną.
Lubił podróżować, oglądać pejzaże, architekturę i obrazy w muzealnych kolekcjach. W swej ostatniej fazie był artystą odwiedzającym w pracowniach wielkich mistrzów. Malował tak jakby był świadkiem powstawania tych historycznych już płócien. Czasami by powrócić do otaczającej rzeczywistości ustawiał martwą naturę. Tematami była biała porcelana poniewierająca się w pracowni, świeżo kupione ryby czy warzywa… Pozostawił także bardzo dużo prac na papierze – gwaszy, akwarel, grafik i rysunków. Kiedy on to wszystko zrobił pytali w dzień wernisażu, ostatniej wystawy – przygotowywanej za życia, otwartej kilka godzin po pogrzebie – przybyli na nią goście… Przecież spacerował po Starym Rynku, wiódł życie towarzyskie, bywał w Teatrze Ósmego Dnia, odwiedzał Muzeum Narodowe, podróżował. Przede wszystkim jednak malował, rysował, odbijał grafiki. Włodzimierz Nowaczyk