Do 30 listopada w BWA Warszawa można oglądać wystawę Kamy Sokolnickiej Zardzewiałe elementy naszego ogrodu.
Erudycja połączona z dezynwolturą – można pomyśleć, obserwując prace Kamy Sokolnickiej. Młoda wrocławska artystka (rocznik 1978) tworzy swe kolejne projekty zgodnie ze sprawdzonym scenariuszem. Zazwyczaj zaczyna od zbadania gruntu (kiedy niedawno pracowała w warszawskim Zamku Ujazdowskim, najpierw poznała historię miejsca; z niej wydobyła słabo pamiętany fakt, że w Zamku przed laty mieścił się szpital z oddziałem dla ociemniałych żołnierzy). Następnie wokół takich znalezisk powoli budu-je sieć skojarzeń i kontekstów (jeżeli w dawnym szpitalu dla niewido-mych dziś znajduje się centrum sztuk wizualnych, to aż prosi się, by przygotować tam wystawę o wizualności i pamięci, o mechanizmach zapamiętywania i zapominania obrazów, o wyparciach i powidokach).
Konstruując ową sieć, artystka nie ukrywa oczytania – odwoływała się już do Levi-Straussa, Baudrillarda, klasyków psychoanalizy. Podobne odniesienia wprowadza jednak bez cienia skrępowania. Jej wystawy nie mają w sobie nic z uniwersyteckiego wykładu. Poszczególne wątki mogą się tu pojawiać zupełnie nieoczekiwanie: obok obrazu przedstawiającego wyspę Disko u wybrzeży Grenlandii może zostać umieszczona dyskotekowa kula, która odbija światło dokładnie tak samo, jak gren-landzkie śniegi, a Levi-Straussowski Smutek tropików może prze-kształcić się w tytuł fotografii ukazującej trzy namioty schowane pod starymi, zniszczonymi (smutnymi?) tropikami.
Lubi zatem Sokolnicka ingerować w zastane treści kultury i reinterpre-tować je po swojemu, w sposób anarchiczny. Regułą jej realizacji staje się zderzanie pamięci zbiorowej z indywidualną. Solidnie już osadzone w tradycji teksty i obrazy artystka umieszcza w zaskakujących sytuacjach, tworząc w rezultacie własny, nieortodoksyjny system powiązań. Kultura jest tu filtrowana przez osobistą wyobraźnię, osobiste wspomnienie.
To nie przypadek, że kolaże Sokolnickiej powstają z materiałów odnalezio-nych w domowym archiwum (głównie w przechowywanych skrzętnie przez krewnych pismach niemieckich z lat 50. i 60.), że tak często w jej twórczości wracają doświadczenia z dzieciństwa. Widz może mieć oczywi-ście elementarny problem z rozszyfrowaniem takiego ezoterycznego, mocno uwewnętrznionego kodu. Ale autorka chyba niespecjalnie się tym przejmuje. Wygląda na to, że radykalnie indywidualny język jest dla niej najcenniejszym instrumentem w walce o artystyczną i osobistą autonomię.
Punktem wyjścia, początkową inspiracją dla Zardzewiałych elementów naszego ogrodu stało się otoczenie galerii: warszawska Saska Kępa, niegdyś wzorcowa dzielnica polskiego modernizmu, teraz w dużej części kolekcja ruin i półruin coraz mocniej zarastających dziczejącą roślinnością. Właśnie rośliny skupiły uwagę Sokolnickiej – rośliny obsadzone w bardzo różnych rolach. Artystka znów porusza się w chmurze kontekstów i odniesień.
Cykl kolaży Locus Solus to przywołanie klasycznej powieści Raymonda Roussela. Wybór charakterystyczny nie tylko dlatego, że do narracji proponowanej przez Sokolnicką znakomicie pasowałoby określenie często używane wobec literatury Roussela: „opowieść z szufladkami”. W Locus Solus wynalazca Martial Canterel zaprasza przyjaciół na przegląd cudów, jakie stworzył w ogrodzie podmiejskiej willi. Cuda są niezwykłe, dziwaczne, swego czasu ich opisy musiały satysfakcjonować surrealistów. Powieść daje się czytać jako wyrafinowana gra z mitologią ogrodu – i tym tropem podąża Sokolnicka. U niej ogród nie jest metaforą świata uporządkowanego. Znaczeń ma mnóstwo, lecz z pewnością nie jest ogrodem, do którego nie wszedł jeszcze barbarzyńca.
Kama Sokolnicka, Zardzewiałe elementy naszego ogrodu
Wernisaż: 28 września 2012 roku
Wystawę można oglądać do 30 listopada 2012 roku
Biuro Wystaw Artystycznych
ul. Jakubowska 16/3
Warszawa