Ośrodek Praktyk Teatralnych oraz zapraszają na Spotkanie Literackie z cyklu „Gardzienice-Czarne” – ”Kolekcja namiętności”
ukraińskiej pisarki Natalii Śniadanko. Spotkanie odbędzie się w piątek, 10 grudnia o godz. 18.00 w siedzibie OPT Gardzienice w Lublinie, ul. Grodzka 5a.
Prowadzenie: Andrzej Stasiuk.
Na spotkaniu wystąpi również Natalia Połowynka z zespołem "Majsternia Pisni" (Pracownia Pieśni) ze Lwowa z koncertem tradycyjnych pieśni ukraińskich.
Wstęp wolny.
Fragment książki:
Namiętności po niemiecku [fragm., przeł. Katarzyna Kotyńska]
Mario, Clea, Pierre, Geraldine i niewielka kuchnia. Ryzykowna decyzja albo jak trafić do Baden-Baden?
Pewnego zimowego dnia zajrzałam do skrzynki pocztowej i znalazłam tam zaadresowaną do mnie kopertę. Adres zwrotny nic mi nie mówił:
Familie de Laporte
76593 Gernsbach
BRD
W kopercie był list, napisany w niezrozumiałym dla mnie języku. Pokazałam go znajomej, która studiowała germanistykę.
– Pisze do ciebie rodzina urzędnika bankowego, który pracuje w Baden-Baden, ma żonę – gospodynię domową – i troje dzieci. Starsza dziewczynka nazywa się Clea, ma 7 lat i chodzi do szkoły.
Młodsze dzieci, Pierre i Geraldine, to dwuletnie bliźnięta. Rodzina zaprasza cię do siebie na rok, żebyś pomagała pani domu w opiece nad dziećmi. Obiecują zapewnić ci mieszkanie, wyżywienie i kieszonkowe w wysokości 350 DM miesięcznie. Będziesz miała ubezpieczenie zdrowotne i możliwość uczęszczania na kurs niemieckiego. Dostaniesz dla siebie pokój, łazienkę i niewielką kuchnię. Za jakiś tydzień zadzwonią, żeby spytać, czy zgadzasz się przyjechać.
„To się nie zdarza nawet w powieściach” – powiedziałby na moim miejscu każdy normalny człowiek.
„To się nie zdarza nawet w powieściach” – powiedziałam. Moi rodzice byli znacznie mniej lakoniczni i gdy próby przekonania mnie za pomocą logicznych argumentów zawiodły, zaczęli grozić, że:
a) w ogóle nigdzie mnie nie puszczą;
b) nigdzie mnie nie puszczą, dopóki nie skończę studiów;
c) nigdzie mnie nie puszczą, dopóki nie wyjdę za mąż;
d) zastosują kary cielesne;
e) popełnią samobójstwo;
f) spalą nie tylko mój paszport i swoje paszporty, ale także paszport mojej babci.
Ponieważ babcia nigdy nie miała paszportu, najwyraźniej rodzice mieli na myśli zwykły dowód osobisty, w którym widniało miejsce zameldowania, liczba dzieci, stan cywilny i godłoherb nie istniejącego już państwa.
Aktywny udział w akcji protestacyjnej przeciwko mojemu brakowi rozsądku wzięło również kierownictwo wydziału filologii ukraińskiej. Zastępca dziekana do spraw studenckich dwukrotnie wzywał mojego ojca do swego gabinetu i, jeśli wierzyć sekretarce, ich rozmowa za każdym razem przybierała charakter dla mego ojca nieprzyjemny. Nawet, można by rzec, nieco obraźliwy.
„Szanowny Michale Iwanowiczu – zaczął po długiej chwili niezręcznego milczenia zastępca dziekana do spraw studenckich. – Szanowny panie Podwieczorku, Podwieczorek – plątał się, zdezorientowany, pełen wahania, jaką właściwie końcówkę wołacza wybrać, gdy chodzi o tak pikantną sprawę. – No więc, szanowny ojcze jednej z naszych studentek – brał się w garść przedstawiciel administracji uniwersyteckiej administracji i przechodził do sedna sprawy. – Ja oczywiście wszystko mogę zrozumieć. Żyjemy niestety w bardzo ciężkich i skomplikowanych czasach.
Otacza nas okrutna i bezwzględna rzeczywistość. Każdy musi toczyć codzienną, ciężką walkę o przetrwanie. Wszyscy wiemy, jakie to trudne. Jakie trudne w ogóle jest wszystko.
Nie mówiąc już o nauce, zdobyciu wyższego wykształcenia czy utrzymaniu własnej rodziny. Wielu ludzi znalazło się wprost na ulicy, pozbawionych środków do życia. Można zrozumieć ich stan, podobnie jak to, że chwytają się wszelkich sposobów przetrwania. Ale szanowny panie Podwieczorku, Podwieczorek, szanowny ojcze jednej ze studentek naszej uczelni, czyż można sobie na coś takiego pozwolićalać?
Sprzedawać własne dziecko na służbę… Ja pana nie rozumiem, panie szanowny”.
Tu znowu zapadła długa i dla obu stron niezręczna cisza, po której mój ojciec wyszedł, nie, prawie wybiegł, z gabinetu zastępcy dziekana i silnie mocno zaczerwieniony, ciężko oddychając, głośno trzasnął głośno ciężkimi drzwiami uniwersyteckimi drzwiami. I w każdym, kto widział go w owej chwili, wzbierała chęć, by zejść mu z drogi.
Wezbrała ona, to znaczy, nie znikła, również we mnie. Dlatego niedługo potem wepchnęłam swoją wielką, szarą walizę do „Kofferraumu” ogromnego niemieckiego autobusu, nie wiedząc jeszcze, ani co oznacza to tajemnicze słowo, ani że autobus ten wydaje się taki wielki, czysty i wygodny co najwyżej do chwili przekroczenia granicy ukraińsko-polskiej, ani kto będzie na mnie czekał na końcu podróży, jeśli oczywiście w ogóle ktokolwiek będzie na mnie czekał.
Rodzice i przyjaciele, którzy przyszli mnie odprowadzić, robili to tak, jakby wciąż jeszcze był 1937 rok, przyczynę mojej podróży stanowiło cokolwiek bądź z wyjątkiem własnej chęci, a jej cel leżał nie na południowym zachodzie, ale w kierunku wręcz odwrotnymw drugą stronę. Babcia radziła mi „wziąść więcyj ciepłych szkarpetek”, uszyć ze starego prześcieradła obszerny biały fartuch „żeby chodzić koło dzieci” oraz „uczyć się cierpliwości i posłuszeństwa, bo życie u bauera to nie bułka z masłem”. Mama usiłowała nakarmić mnie z rocznym wyprzedzeniem, bo „nie wiadomo, co ci tam dadzą”, ukradkiem popłakiwała, chudła i spoglądała na mnie wzrokiem pełnym smutku i wyrzutów.
Tata zakupił czterotomowe dzieło „Zbrodnie nazistów na Ukrainie” i położył mi na biurku. Ten apokaliptyczny nastrój udzielił się nawet naszemu psu, który przeniósł się ze spaniem do mojego pokoju i żałośnie popiskiwał, towarzysząc mi w mieszkaniu na każdym kroku, nawet gdy szłam do ubikacji.
Możliwe, że nie podjęłabym decyzji o wyjeździe, gdyby stosunek otoczenia do tego faktu był inny. Ale bardzo przyjemnie było znajdować się w centrum powszechnej uwagi. Któż nie miałby ochoty zrobić czegoś, co tworzy wokół niego taką aureolę heroizmu? Nawet jeśli o nieco cmentarnym posmaku żałobną.
Tak więc cichcem wyjęłam z walizy pięć z dziesięciu starannie/pracowicie? zrobionych przez babcię na drutach par skarpetek, odmówiłam wzięcia na drogę słoiczka domowych powideł, uzasadniając, że „zatrzymają na granicy”, zajrzałam do szkolnego atlasu – i całkowicie zadowoliło mnie położenie Baden-Baden, znajdującego się zaledwie 10 kilometrów od nie zaznaczonego na szkolnej mapie Gernsbach (o tej odległości także była mowa w liście), oraz bliskość granicy francuskiej, do przekraczania której uprawniała mnie nowiutka schzengeńska wiza w paszporcie; martwiło mnie jedynie to, jak – a raczej, jaki – uda mi się znaleźć wspólny język z przyszłymi pracodawcami i na co właściwie wystarczy moje 350 DM kieszonkowego.
Tuż przed samym wyjazdem udało mi się zdobyć, a dokładniej właściwie pożyczyć od koleżanki, rozmówki rosyjsko-niemieckie, z których nauczyłam się: „Sagen Sie mir bitte”, „Wo kann ich finden” i „der, die, das”, co z braku czasu musiało wystarczyć dla nawiązania pierwszego kontaktu.
Aby ułatwić proces dalszego porozumiewania się, zapakowałam do walizy również ciemnobrunatny „Słownik niemiecko-ukraiński i ukraińsko-niemiecki” dosyć solidnych rozmiarów oraz pocieszałam się tym, że nazwisko de Laporte wyraźnie świadczy o romańskim pochodzeniu rodziny, więc nie można wykluczyć, że opanowane przeze mnie w szkole początki hiszpańskiego mogą się tu na coś przydać.
Zresztą – uspokajałam siebie oraz zaniepokojoną rodzinę – historia powszechna zna przykłady znacznie bardziej ryzykownych wypraw. Nie będę musiała ani przekraczać na saniach granicy koła polarnego, ani pieszo brnąć przez Syberię w kierunku Moskwy, ani nocować w okopach pod gradem wrażych/nieprzyjacielskich kul. Nie mówiąc już o tym, że w domu nie czeka na mnie zapłakana Penelopa.
Rodzice, jak należało się zresztą spodziewać, nie podzielali mojego naiwnego optymizmu, a co do Penelopy, to nawet się obrazili, oskarżając mnie o niewdzięczność, nieczułość i młodzieńczy egoizm.
Trzeba przyznać, że niebezpodstawnie. Ale któż w tym wieku, pragnąc przygód, wolności i niespodzianek, na progu, by tak rzec, niesłychanych osiągnięć/dokonań i wielkich podbojów, zwraca uwagę na takie drobiazgi, jak niepokój i trwoga w zbolałym rodzicielskim sercu?
Niestety, nikt. Konflikt pokoleń, jak wszyscy wiedzą, to problem egzystencjalny i taki drobiazg, jak wyjazd czy nie-wyjazd do Niemiec, Francji, USA czy nawet Zjednoczonych Emiratów Arabskich, nie pomoże go rozwiązać. Ani uniknąć.