Po Egzekutorze i Politycznych ukazała się kolejna książka w ramach serii Tematy Karty. Oblężone to studium przetrwania. Relacje trzech kobiet, które przetrwały 900 dni blokady Leningradu w latach 1941–44, m.in. po raz pierwszy w Polsce dzienniki Olgi Bergholc — poetki, której wystąpienia radiowe dodawały ludziom otuchy. Skrajnie trudne warunki życia w odciętym od świata mieście są tłem dla rodzących się uczuć, pozwalają dojrzeć istotę człowieczeństwa wystawionego na najcięższą próbę.
W książce Oblężone przedstawione zostały dzienniki trzech mieszkanek Leningradu, które dzień po dniu zapisywały umieranie miasta.
O pierwszej z nich, Jelenie Koczynej, mamy szczątkowe informacje. Wzmianka w dzienniku o wykładach w Instytucie Technologicznym pozwala przypuszczać, że studiowała nauki ścisłe, a następnie − jak wynika z niektórych zapisów − pracowała w Instytucie Filozofii albo Matematyki. Swoje notatki czyniła niemal codziennie na marginesach gazet, skrawkach tapet, etykietach. Złożyły się one w stertę postrzępionych świstków, które autorka wywiozła z oblężonego Leningradu i pieczołowicie przechowywała. Przez wiele lat nie miała odwagi do nich zajrzeć. Uczyniła to dopiero w 1979 roku. Jej Dziennik czasu blokady po raz pierwszy został opublikowany po polsku w kwartalniku Karta (nr 8, 1992).
Olga Bergholc − rosyjska poetka, pisarka − nazywana była głosem oblężonego Leningradu. W czasie trwania blokady na antenie radiowej czytała niemal codziennie swoje wiersze, które, jak sama o nich mówiła, powstawały ku pokrzepieniu serc leningradczyków. Jej wystąpienia radiowe dodawały ludziom otuchy − pomagały przeżyć lub… godnie umrzeć.
Dziennik Olgi Bergholc (po raz pierwszy publikowany po polsku) jest niezwykle intymny − bombardowania, strach przed śmiercią, głód nie zajmują w nim najwięcej miejsca. Utrwalała w nim bowiem to, co dla niej było najważniejsze − miłość, stratę najbliższego człowieka (mąż autorki zmarł w czasie blokady) i nowe uczucie, budowane pośród wszechogarniającej śmierci, na ruinach ginącego miasta. Dziennik jest też niezwykłym świadectwem wojny i działalności aparatu władzy sowieckiej, która ze względów propagandowych świadomie skazała setki tysięcy ludzi na śmierć.
Lidia Ginzburg (1902–1990), pisarka, eseistka, literaturoznawca, w czasie II wojny światowej pracowała w leningradzkim Radiokomitecie. Podczas blokady straciła matkę, która zmarła śmiercią głodową. Pracę nad Zapiskami człowieka oblężonego autorka zaczęła jeszcze w trakcie blokady Leningradu, próbując odtworzyć typowy dzień błokadnogo czełowieka przez zsumowanie doświadczeń swoich i innych mieszkańców miasta: W 1942 roku, kiedy było już trochę lżej, zaczęłam zapisywać fakty, rozmowy, szczegóły życia w czasie blokady – notatki do przyszłej, jeszcze bliżej nieokreślonej pracy. Potem je dwukrotnie uzupełniała i poprawiała – pod tekstem widnieją trzy daty: 1942–1962–1983.
Jej Zapiski… to szczegółowa analiza stanu ducha człowieka postawionego wobec ekstremalnego doświadczenia, która może stanowić podsumowanie losu wszystkich leningradczyków.
Jelena Koczyna:
3 października
Przed wojną wiele osób stroiło się zalotnie w piórka odwagi, pryncypialności, honoru, w co się komu podobało. Demon wojny wyskubał te piórka. Teraz każdy stał się tym, kim jest naprawdę, a nie tym, za kogo chciał uchodzić. I okazało się, że wielu to biedni tchórze i szuje.
5 października
Nie mam już pokarmu − zanikł. Wypijam na noc cały rondel wody, ale to nie pomaga. Lena szlocha i tarmosi moją pierś jak małe zwierzątko. Biedulka! Teraz cały olej i cukier, jaki dostajemy na kartki, oddajemy jej.
15 listopada
Nadchodzi głód!
Skończyły się domowe zapasy. Rozwinęła się swoista, leningradzka sztuka kuli¬narna. Nauczyliśmy się robić racuchy z gorczycy, zupę z drożdży, kotlety z chrzanu, kisiel z kleju stolarskiego. Wiele osób przynosi ze Składów Badajewskich ziemię zawierającą zwęglony cukier, wygotowuje ją, filtruje i pije jako kawę.
5 grudnia
Nastała siarczysta zima. Mróz trzydziestostopniowy. Ultramarynowe cienie ukła¬dają się w fantastyczny deseń na puszystym, skrzącym się śniegu, którego nikt nie uprząta. Miasto zamilkło, wstrzymało oddech i w napięciu wsłuchuje się w swoje słabnące tętno. Nie słychać śmiechu dzieci ani szczekania psów.
6 grudnia
Dziś wśród starych rupieci znalazłam puszkę kleju do tapet, zrobionego z maka-ronowych odpadów. Ważyła kilogram! Cudownie! Nie wierzyliśmy własnym oczom. Dima natychmiast władował sobie do ust pełną garść kleju. Wyrwałam mu puszkę.
− Poczekaj, daj chociaż zagotować!
− Ugotujmy gęstą breję − Dima modlitewnie złożył ręce.
− Wykluczone − sprzeciwiłam się stanowczo. − Będziemy gotować zupę na stugramowych porcjach. Wówczas kleju starczy na dziesięć dni.
− Masz rację, naturalnie − zgodził się markotnie. − Ty zawsze masz rację − dodał mściwie.
10 grudnia
Prawie wszyscy chorują na dystrofię. Jedni spuchli i błyszczą jak polakierowani − to pierwsza faza dystrofii, inni wyschli na szczapy − faza druga. Kobiety chodzą w spodniach, mężczyźni − okutani w wielkie babskie chusty. Wszyscy wyglądają jednakowo. Leningradczycy utracili płeć i wiek.
17 grudnia
Wyostrzył się nam węch; poznaliśmy teraz zapach cukru, kaszy, grochu i innych bezwonnych artykułów. Dima prawie wcale nie wstaje z łóżka. Nawet po chleb już nie chodzi. Bardzo mnie to martwi − kto leży, ten szybko umiera.
− Nie można wciąż leżeć − przysiadłam przy nim i ostrożnie dotknęłam jego rękawa.
Spojrzał na mnie krzywo.
− A cóż mam robić twoim zdaniem?
− Gdybyś tak poszedł na strych. Może uda ci się złapać kota?
− Aha! − zabrzmiało to szyderczo.
Zorientowałam się, że palnęłam głupstwo. Wszystkie koty zostały już przecież dawno zjedzone. Zasępiłam się, zbierając myśli.
− Może kupimy pułapkę na myszy? − zaproponowałam niepewnie.
− A to po co?
− Będziemy jeść myszy!
− To jest myśl! − zawołał, podnosząc się do pozycji siedzącej.
− Myślę, że myszy nie są gorsze od kotów − ciągnęłam w natchnieniu.
− Nic a nic.
− Moglibyśmy co dzień jeść mięso.
− Dobrze − mruknął niewyraźnie.
Ożywienie minęło. Znów się położył, odwrócił do mnie plecami i naciągnął czapkę na uszy. Zrozumiałam, że nie ufa temu przedsięwzięciu, i umilkłam.