Tematem cyklu Lodownia Czesława Pietraszki jest przyroda zastygła w formie lodu i śniegu. Formalnie są to zdjęcia realistyczne, nie poddane żadnym efektom specjalnym ani jakiejkolwiek obróbce. Ścisłe odwzorowanie natury rozmywa się jednak w estetycznym bezkształcie, co sprawia, że przypominają raczej malarstwo abstrakcyjne. Konkretność sfotografowanych motywów się zaciera, przemieszczają się one w kierunku form dowolnych, swobodnych, nie związanych z koniecznością bycia czymś i otwierają pole dla wyobraźni i niezliczonych interpretacji.
Zamrożona woda, sucha trawa, liście, bąbelki powietrza zatrzymane przez lód kryją w sobie wiele sprzeczności: chaos i przypadkowość działań natury kontra cechy harmonii, logiki i wrażenie jej celowości, fotograficzna skala mikro kontra wizualne otwarcie przywodzące na myśl przestrzeń kosmiczną, dwuwymiarowość płaszczyzny medium kontra iluzja głębi trójwymiarowości.
Efektem końcowym tej parady sprzeczności jest jednak nieodwracalne rozbicie początkowych opozycji, które stapiają się niczym materia będąca głównym tematem wystawy.
Tekst z katalogu wystawy:
Zdjęcia lodu w środku lata – to musi być żart. W dodatku przewrotny, celujący zarówno w lubujących się w wysokich temperaturach tej pory roku, bo przypominający im, że wkrótce nie będzie się w czym lubować – jak i stęsknionych za ochłodzeniem, ich z kolei drażniąc smutną perspektywą, że trzeba będzie jeszcze trochę potęsknić. Na tym pewnie można by skończyć, żart się udał, jedni się śmieją, inni nie. Można by, gdyby nie talent i wyobraźnia, z jakimi te fotografie wykonano, przydając im walorów estetycznych, nad którymi nie sposób przejść obojętnie. Dzięki temu wykraczają one poza nieistotność dowcipu i kapryśność reakcji nań, zyskując coś zgoła nieżartobliwego. A więc żart, czy nie żart? Jedno i drugie, bo taka jest cała wystawa – łączy przeciwności, jednoczy sprzeczności, zbudowana jest z paradoksów, jednak zgodnie ze swą nielogiczną logiką, sama nie pozostaje jednym z nich.
Pierwsza, najistotniejsza sprzeczność – porządek i chaos. Z jednej strony widzimy tu zupełny zamęt działań natury, przyłapanej na gorącym uczynku swej bezładności. Kakofonia pęknięć na powierzchni lodu – pozbawione zamysłu chropowatości – przypadkowe wgłębienia i wypukłości, równie dobrze mogące się znaleźć pięć centymetrów dalej, lub w ogóle – absolutny chaos form lodowych. Z drugiej jednak elementy te szybko okazują się układać w pewną całość – siatka pęknięć, jeśli przyjrzeć się uważnie, zdradza nieoczekiwaną harmonię, nieregularności okazują się całkiem spójne, zaś bezkształtne figury nabierają cech uporządkowania. Niemal na naszych oczach chaos form zamienia się w taniec form. Im dłużej przyglądamy się fotografiom, tym trudniej jest uwierzyć, że to jedynie splot czynników pogodowych. Przeciwnie, coraz bardziej nieodzowna wydaje się myśl, że to, co widzimy nie jest wynikiem meteorologicznego przypadku, lecz, że to efekt działalności świadomej i precyzyjnej – że tak miało być.
Formalnie są to zdjęcia – realistyczne, nie poddane żadnym efektom specjalnym, ani jakiejkolwiek obróbce, ścisłe odwzorowanie natury. Ale wystarczy, że raz na nie spojrzymy, a złapiemy się na trudnym do odparcia przeświadczeniu, że zdecydowanie bliżej im do malarstwa abstrakcyjnego, aniżeli programu przyrodniczego. Formalnie zdjęcia przedstawiają realnie istniejące obiekty – liście, trociny, bąbelki powietrza, zamrożoną wodę. W praktyce przedmioty te szybko tracą swą realność, rozmywając się w bezkształcie. Ich konkretność się zaciera, przemieszczają się w kierunku form dowolnych, swobodnych, nie związanych koniecznością bycia czymś. Tym sposobem otwiera się pole dla wyobraźni, która zapewne każdemu z oglądających pozwoli ujrzeć na fotografiach coś innego. A im bardziej nierealne i nierealnie istniejące będą to skojarzenia, tym lepiej.