Stefan Dąmbski, tytułowy Egzekutor w 1942 roku, jako 17-latek trafił do oddziału AK. Przydzielono mu zadanie likwidacji Niemców i konfidentów. Po zajęciu Rzeszowszczyzny przez Sowietów Dąmbski kontynuował działalność konspiracyjną — wykonywał wyroki na przedstawicielach nowej władzy, a także brał udział w akcjach przeciwko Ukraińcom.
Opisując te wydarzenia, autor pokazuje zarazem, w jaki sposób — będąc nastolatkiem — nauczył się zabijać i dlaczego polubił to zajęcie. Egzekutor jest więc nie tylko opowieścią z życia partyzanta, ale przede wszystkim studium spustoszenia, jakie w człowieku sieje wojna — nawet, jeśli walczy on po słusznej stronie. Swoje wspomnienia Dąmbski spisywał pod koniec życia, zdobywając się na niezwykle szczere i przejmujące wyznanie.
Książka ukaże się w ramach cyklu Tematy Karty. Jest to nowa seria książek historycznych Ośrodka KARTA, w której prezentujemy najciekawsze teksty publikowane we fragmentach na łamach kwartalnika Karta, uzupełniane o dodatkowe materiały.
Fragmenty książki:
Do AK zaciągnął mnie mój dobry przedwojenny znajomy [Stanisław Pałac], starszy ode mnie, który miał w konspiracji stopień podporucznika. Nie należał do Czternastki, która w moje tereny rzeszowskie przyszła dużo później, ale do Drugiej Placówki „Józefa”. Miał pseudonim „Stach”. On był moim bezpośrednim dowódcą i „kontaktem”. On odebrał ode mnie przysięgę w małej wiejskiej chacie, przy zapalonej na Biblii świeczce.
Dopiero dwa tygodnie po zaprzysiężeniu spotkałem się po raz pierwszy z naszymi chłopcami z konspiracji. Byłem raczej zawiedziony. Nie nosili broni. Nie przechodzili żadnych ćwiczeń. Ich zadaniem było tylko przenoszenie meldunków. Od tego i ja zacząłem.
Wstąpiwszy w szeregi AK spodziewałem się więcej ak¬cji i emocji, marzyłem o sławie. A tu przez pierwsze trzy miesiące nic się nie dzieje. Co dwa dni wyruszałem z meldunkami, które wybierałem spod jednego kamienia po to, aby je zanieść i włożyć pod kamień, który znajdował się 15 kilometrów dalej. […]
Mieszkałem wtedy na wsi z bratem i ciotką, zacząłem marzyć o tym, aby wyjść z domu i przenieść się do dywersji. Wiedziałem, że czekają mnie ciężkie warunki w lasach, ale czułem też, że będę tam miał życie urozmaicone i pełne mocnych wrażeń, których tak zawsze szukałem. Powziąć decyzję było łatwo, ale dostać się do dywersji to była inna sprawa. O „Józefie” już słyszałem, ale dostępu do niego nie miałem żadnego ani też nie wiedziałem, gdzie go szukać. Przyszedł mi z pomocą czysty przypadek.
Miałem w tym czasie kolegę Jurka. Chłopak do tańca i do różańca. Ciekawe, że choć sam do AK nie należał, jakoś zawsze akowców sobie za kumpli dobierał. Aż tu bomba wybuchła! Któregoś popołudnia przychodzi do mnie „Stach” i mówi, żebym uważał, co mówię do Jurka, bo się okazało, że co tydzień regularnie widuje się z Gestapo. Prosił mnie, żebym tymczasowo widywał się z Jurkiem jak poprzednio, aż do przyjścia chłopców z dywersji, którzy wykonają likwidację.
Zobaczyłem natychmiast swoją wielką szansę. Powiedziałem „Stachowi”, że mam schowany u siebie pod łóżkiem polski kbk i poprosiłem, żeby mi pozwolił wykończyć Jurka. Mówiłem, że zaproponuję mu polowanie na sarny, na które rzeczywiście po kryjomu polowałem, i sprawa załatwiona. Z początku „Stach” ani słyszeć o tym nie chciał, tłumaczył, że nie mam doświadczenia, że jak Jurek coś wyczuje, to może być duża wsypa, że to „chłopak kuty na cztery nogi”. Po godzinnej perswazji zgodził się na wszystko, choć niechętnie. Po wyjściu „Stacha” odetchnąłem głęboko. […] Nie przyszło mi jakoś do głowy, że za parę godzin mam zastrzelić człowieka, że muszę pozbawić życia nie dość, że istotę ludzką, to w dodatku swojego kolegę, z którym niejedną flaszkę samogonu się wypiło. Uważałem to widocznie za rzecz zupełnie normalną, za rzecz, która musi być zrobiona, za spełnienie zwykłego patriotycznego obowiązku. To, że zgłosiłem swoje usługi ochotniczo, nie było ważne.
Na drugi dzień po mojej rozmowie ze „Stachem” przyszedł Jurek. Ciotka poszła na plebanię. Byliśmy sami w mieszkaniu. Jurek, wesoły jak zawsze, opowiadał mi nowiny z ostatnich dwóch dni. Wyciągnąłem z szafy buteleczkę, nalałem do szklanek i uderzyliśmy w gaz.
Gdy porządnie już poweselał, zacząłem się delikatnie przyznawać, niby to po pijanemu, jak bardzo się kocham w myślistwie, że mam nawet w domu ukryty karabinek i jeżeli ma ochotę, to z przyjemnością jeszcze dziś wieczorem go wezmę na rogacze. […] Zgodził się od razu. Obejrzał mój karabinek z podziwem, pochwalił, że jest tak dobrze utrzymany, jakby dopiero co wyszedł z fabryki. Wypiliśmy na drogę strzemiennego, karabinek wzią-łem pod pelerynę i za niecałe pół godziny wkroczyliśmy na pierwszą leśną ścieżkę.
Szedłem pierwszy, z bronią gotową do strzału. Przypomniały mi się teraz ostatnie słowa „Stacha”: „A nie zapomnij przeczytać mu wyroku, niech wie, za co ginie!”. Zacząłem też sobie przypominać słowa tego wyroku: „Z ramienia Rządu Rzeczpospolitej Polskiej i z ramienia Dowództwa AK…”. Bzdura – pomyślałem – akurat mu teraz wyrok do szczęścia potrzebny!
Minęliśmy drugą z kolei leśną polanę. Znałem tu każdy kąt, każde drzewo. Obróciłem się szybko. Jurek szedł dziarskim krokiem, uśmiechnięty. Z tak bliskiej odległości nie musiałem celować. Strzeliłem błyskawicznie spod pachy. Jurek zrobił jeszcze jeden krok do przodu, uśmiech zamarł mu na ustach i bez słowa runął jak kłoda na ziemię.
Mieliśmy wtyczki w Gestapo i w polskiej policji mundurowej. W większości wypadków byliśmy ostrzegani przez tych panów o nadchodzących łapankach do Niemiec lub też wsypach. Ci ludzie byli dla nas na wagę złota. Nie było ich wielu. […]
Jedną taką drogocenną wtyczką był nie kto inny, jak sam komendant polskiej policji mundurowej w Tyczynie, malutkim miasteczku położonym 8 kilometrów na południowy wschód od Rzeszowa.
Pech chciał, że gdy zostałem wysłany wraz z „Wilkiem” [Janem Gąsiorem] i „Majerankiem” na robotę do Rzeszowa, wstąpiliśmy na śniadanie do jedynej otwartej w tym mieście restauracji, gdzie zamówiliśmy bułki z masłem i zabraliśmy się żywo do jedzenia, popijając kawą. A tu się drzwi otwierają i wchodzi trzech policjantów w granatowych mundurach polskiej policji. Jednym z nich (o czym nie wiedzieliśmy) był sam pan komendant, który – zobaczywszy obce twarze – zdecydował się poprosić nas o dokumenty.
Widząc, że jeden z policjantów położył rękę na pistolecie, wszyscy trzej równocześnie wyrywamy spluwy zza pasów. „Majeranek” jednym strzałem kładzie komendanta, a ja z „Wilkiem” lecimy na podłogę i otwieramy ogień do dwóch pozostałych. Cała ta przeprawa nie trwała więcej niż pięć sekund.
Dopiero dwa tygodnie później, po powrocie do oddziału, dowiedziałem się, że jeden z zabitych policjantów pracował dla AK. […]
Około30 kilometrówna południe od Rzeszowa leżała mała wioska, która nazywała się Harta. Ludność miejscowa składała się przeważnie z drobnych rolników, których głównym zmartwieniem było wykarmienie rodzin. Polityką się nie zajmowali, chodzili co niedziela do kościoła i czekali lepszego jutra. W tej właśnie wiosce urodziła się i wychowała piękna dziewczyna, Jadzia Pierożanka. Skończyła 7-klasową szkołę podstawową, więc jak na warunki wiejskie miała tak zwaną przyszłość przed sobą.
Miała jasnoblond włosy, niebieskie oczy i figurę nie z tej ziemi. Po śmierci ojca, który zginął w wypadku w tartaku, mieszkała z matką i ze swoją młodszą siostrą. Było rzeczą zupełnie zrozumiałą, że o względy pięknej Jadzi starali się chłopcy nie tylko z Harty, ale też ze wszystkich okolicznych wiosek.
Jadzia lubiła się bawić, toteż uczęszczała na wszystkie miejscowe zabawy i wesela, które nie zawsze kończyły się szczęśliwie. Zdarzało się nieraz, że któryś ze słabszych konkurentów Jadzi wracał do domu z rozbitą głową, w którą mu mocniejszy rywal orczykiem przygrzmocił. Jadzia jednak lubiła typowych mężczyzn. Jednym z nich był Bronek Pieniowski. […]
Lubił śpiewać i to Jadzi imponowało najwięcej. A już zupełnie straciła dla Bronka głowę, gdy będąc na weselu u znajomych, otoczona jak zawsze rojem wielbicieli, zobaczyła na własne oczy, jak Bronek, urażony brakiem miejsca dla siebie przy boku ukochanej, podniósł się z krzesła i, stanąwszy przed samą orkiestrą, zaintonował mocnym, czystym głosem: „Ustąpcie mi dziady, ustąpcie frajery, bo was powyganiam do jasnej cholery! Wyście tańcowali, ja wam nie przeszkadzał, a teraz was będę oknami wysadzał!”. Skończywszy, podszedł uroczyście do kąta izby, z którego wyciągnął dobrze zakon-serwowany orczyk do konia okuty żelazem z obydwu stron. Widok orczyka dał wszystkim do zrozumienia, że to koniec zabawy i że następne tańce odbędą się dopiero na poprawinach. W przeciągu minuty zrobiło się w izbie pusto, bo ci, co nie zdążyli drzwiami, ratowali się ucieczką przez okna.
Zaczął się wielki romans pomiędzy Bronkiem i piękną Jadzią. […] Bronek uważał jednak, że nie samą miłością człowiek żyje. […] Że małżeństwo można przełożyć na później, natomiast Ojczyzna potrzebuje go natychmiast, bo przecież wojny przełożyć nie można. Nie pomogły Jadzi prośby, łzy i kuszące uśmiechy. […] Bronek powziął decyzję. Kochał swoją dziewczynę i wyspowiadał się jej ze wszystkiego. Powiedział, że idzie w szeregi dywersyjne walczyć za Ojczyznę.
Bronek Pieniowski został przydzielony do naszego oddziału jesienią 1943. Polubiłem go bardzo za jego szczerość, otwartość, uczyłem go w wolnych chwilach wielu trików partyzanckich. […]
O Jadzi opowiedział mi wszystko. Gratulowałem mu tej miłości.
Tymczasem po odejściu Bronka Jadzię ogarnęła rozpacz. Nie widziała już celu w swoim życiu. […] Zaczęła szukać zemsty na narzeczonym. […] Poszła na miejscowe Gestapo i wyśpiewała wszystko. Że jej Bronek poszedł do partyzantki, że posiadał broń… Gestapo wysłało z miejsca ekspedycję karną, która zlikwidowała całą rodzinę Bronka. Od kul padła jego matka, ojciec, dwóch braci i siostra, nawet wujek, który nocował w czasie najazdu u rodziców Bronka.
Dwa tygodnie po tragedii los Jadzi zostaje przypieczętowany. Wychodzę z kwatery przed wschodem słońca, mam automat pod płaszczem. Wstępuję po drodze po „Majeranka”. Idziemy do Harty. Cały dzień w marszu, jesteśmy na miejscu około szóstej wieczorem. Pamiętam dziś, jak po drodze myślałem o Bronku. Chłopak nawet nie wiedział, że to ja poszedłem na tę robotę.
Na miejscu odszukujemy chłopca z tutejszej konspiracji. Jest już ciemno. Podprowadza nas pod dom Jadzi i odchodzi. Jesteśmy pod oknami. Widzę trzy sylwetki… Jest w domu – myślę. Pukamy i, nie czekając na odpowiedź, wchodzimy do środka izby, przez otwarte drzwi. Jadzię poznaję od razu. Tyle o niej słyszałem od Bronka. Co za śliczna dziewczyna! Te długie włosy i te duże niebieskie oczy… Zobaczyła nas i zauważyłem, że zrobiła się biała jak papier.
– Jadzia Pierożanka? – pytam, patrząc jej prosto w oczy.
– Tak, to ja […].
Słyszę, jak drży jej głos; próbuje zachować zimną krew do końca. Jej młodsza siostra stoi jak skamieniała, matka leci zemdlona na ziemię. Czytam wyrok.
– Została pani skazana na karę śmierci za zdradę Państwa Polskiego, wyrok zostanie wykonany natychmiast. Daję pani dziesięć minut na modlitwę i pożegnanie się z rodziną.
Mój spokojny głos robi jednak swoje, łzy duże jak groch pokazują się w oczach Jadzi. Siostra rzuca się jej ze spazmatycznym płaczem na szyję, widzę, jak podnoszą teraz zemdloną matkę i układają ją na łóżku. Patrzę, jak Jadzia robi znak krzyża na piersi, i słyszę, jak szepcze modlitwę. Tak mija parę minut.
W końcu biorę Jadzię za rękę i kieruję się w stronę drzwi. Mijam „Majeranka”, który stoi w drzwiach jak skamieniały. Widzę, że ma wilgotne oczy. Jeszcze parę kroków i stodoła. Ustawiam pod nią na wpół przytomną ze strachu Jadzię, twarzą do siebie, robię jeden krok do tyłu i podnoszę automat. Celuję prosto w głowę. Jest księżycowa noc, widzę to piękne ciało przed sobą i w ostatniej chwili odczuwam pewnego rodzaju żal.
Zniżyłem lufę i równocześnie pociągnąłem za spust. Byle nie w głowę – pomyślałem – jak ona będzie wyglądać w trumnie. Długa seria… i koniec wszystkiego! Jadzia Pierożanka przestała istnieć… I dlaczego? Było to pytanie, które dręczyło mnie później tygodniami.
jeśli ktos przez najbliższe lata nie nakreci filmu o losach tego czlowieka to sam to zrobie
wstrząsające a jednocześnie tak wciągające… czyta się jednym tchem (przyłączam się do przedmówcy)
nie potepiajcie człowieka Patriote ja te historię znam
Dzisiaj kupiłem i w drodze do domu (jakieś 3 godz.) przeczytałem całość. Smutna lektura… Pal licho już cały ten patriotyzm i obraz nieskazitelnej AK. Każdy myślący wie, że rzeczywistość tak strasznego czasu wojny brutalizuje zachowania. Zastanawia mnie w tym wszystkim coś innego. Na końcu książki są listy i tekst (odpowiedź) dr. hab. G. Ostasza. W listach p. Skotnicki i p. Filipowicz postawili poważne zarzuty, które de facto dyskredytują autora i to, co pisze. Liczyłem na mocną merytoryczną odpowiedź dr. Ostasza, ale… to, co napisał chyba jeszcze bardziej umacnia wątpliwości i postawione zarzuty. Zadaję sobie pytanie, dlaczego. Albo “coś jest na rzeczy”, albo po prostu brak możliwości weryfikacji, co jednak zmusza do zmiany nastawienia do samego tekstu.
Coś podobnego do ‘Malowanego Ptaka”J.Kosińskiego.AK prawie jak SS!
Straszna ksiazka trudno uwierzyc ze taki mlody czlowiek mogl zrobic cos takiego.
Był patriotą żołnierzem AK wykonywał rozkazy , bo wiedział ze nikt nie prosił ani niemców ani bolszewików aby napadali na naszą Ojczyznę.
Przejawem patriotyzmu jest zabijanie niewinnej ludności cywilnej? Chcesz, aby uzasadnić kata szlachetny cel?
jak patrze na polske teraz to dziwi mnie ze takich egzekutorow brak w dzisiejszych czasach .
predzej czy pozniej sami siebie wykonczymy
Z wielką uwagą zapoznałem się z książką Stefana Dęmbskiego “Egzekutor”. Po pierwsze , że opisuje dzieje mojej “Małej Ojczyzny” czyli Szklar oraz , że po części dotyczy to również mojego ojca Władysława, kaprala 6 Pułku Strzelców Konnych w Żółkwi dowódcy drużyny CKM w okresie 29.10.1930 – 15 .09.1932.
Egzekutor opisując rozbrojenie w lipcu 1944 jadącego niemca . On młody chłopak niespełna 19 letni “wybrał” do zadania osobnika którego pseudonimu nie pamięta wie , że miał na imię Władek i tylko dzięki jego zdecydowanej postawie doszło do likwidacji niemca. Wystraszony “Władzio” przedwojejny podoficer w oddziale AK od 4 lat w panicznym strachu wystrzelił na oślep raniąc tylko niemca. Nie polemizuję z takimi bzdurami gdyż znam przebieg zdarzeń z opowiadania ojca i matki. Uważam , że autor przypisuje sobie wiele zdarzeń o których słyszał a postępowanie zbliżone raczej dla sadysty wymyślił . Nigdy nie słyszałem z ust ojca by stosowali takie metody jak opisuje Pan Stefan a już strzyżenie i chłosta dziewczyn które “puszczały ” się z niemcami to totalna bzdura były to tak nieliczne wręcz pojedyncze przypadki. Takie zezwierzęcenie jakie przedstawia autor nie było opisywane nawet w okresie głębokiego stalinizmu mimo , że były by wielką “sensacją”. Następnie to pomieszania geograficzne jakimi posługuje się autor z rejonu brzozowskiego do Laskówki jechał przez Jawornik Polski??. UPA działała po południowo wschodniej lini Sanu więc jak mógł spotkać patrol ukraiński w rejonie Jawornika Polskiego , chyba , że szli przez teren Jawornika Ruskiego , Lipy ale gdzie tu Laskówka w której kwaterowali Wiem z przekazu rodziców , że po wyzwoleniu na terenie mojej wioski działało kilka “ugrupowań” które specjalizowały się w kradzieżach i pobiciach. Przez jednego z nich mój ojciec “siedział” bo nie potrafił się rozliczyć z pięknego mauzera z lunetą. Stefan Dąmbski nie jest takim patriotą i osobnikiem o którym należy kręcić filmy jak wyczytałem to w jednym z komentarzy ale należy te jego rewelacje poddać skrupulatnej weryfikacji by nie zamieniał żołnierzy AK w zwyrodniałych morderców.
Sam opis tego ze zgodzil sie na ochotnika zamordowac swego kolege mowi wszystko o tym czlowieku (?)Ale taka byla AK ,tego nie wyjasni sie “patriotyzmem”.
Jak przeczytacie to książkę i dokładnie przymyślićie każde jej zdanie to zdacie sobie sprawę jaka ten człowiek ma wyobraźnię ,
Zarąbista ksiązka. Przeczytałam ją w jeden wieczór i jestem pod ogromnym wrażeniem. Polećcie mi jeszcze jakies ksiązki o podobnej tematyce
Przeczytałem zamieszczone tu fragmenty wspomnień (także wypowiedź pana Jana, który zaprzecza faktom ze wspomnień Pana Dąmbskiego) i muszę stwierdzić, ze cała ta atmosfera tej “walki”, sposoby postępowania z kolaborantami (np golenie głów u kobiet), sposoby postępowania z Ukraińcami są mocno podobne jak we wspomnieniach (które zostały spisane) mojego ojca, który wstąpił do AK w 42 roku (powiat Chełm Lubelski), i też był w takiej grupie “likwidacyjnej”.
Niestety, obawiam się, że apel pana Dąmbskiego o wyciąganie wniosków z prawdziwej historii nic nie da, dopóki nauka zwana Historią będzie na usługach oficjalnej linii politycznej.
Popieram propozycję zrobienia filmu!!!
Mój ojciec spisał swoje wspomnienia przed śmiercią, już w III RP. A główną tego przyczyną było nieprawdopodobne zafałszowywanie historii AK i NSZ.
Szanowny Panie Chrisie jeśli jest taka możliwość bardzo proszę o jakikolwiek kontakt do Pana.
Nie czytalem ksiązki, ale na pewno to zrobie. Pan Jan w komentarzu pisze, ze nie wierzy w to co jest opisane w książce. Mowie,ze wie doskonale z opisu rodzicow jak bylo. Po pierwsze rodzice zawsze sie wybielaja, nie mowia dzieciom o tym co robili. Jak pokazują ostatnie odkrycia, publikacje o tamtych czasach dotyczacych zabojsw zydow przez polakow to wszystko jest prawdopodobne. Historycy to powierdzaja, dotarli do zrodel, rozmwiali z swiadkami tamtych wydarzen. To o wiele bardziej wiarygodne niz przekazywanie legend rodzinych z pokolenia na pokolenie. Jeszcze rok temu sadzilismy, ze jestesmy narodem ktory chronil, ukrywał zydów. Okazuje sie ze o wiele częstsze byly przypadki zabijania ich, wskazywania miejsca ich pobytu niemcom. To byla wojna, ludzie stawali sie zwięrzętami, również polacy. Taka jest prawda, wybielanie naszej historii nie ma sensu. Tylko badanie prawdy, rzeczowe mowienie o niej, pokazywanie zbrodni jak rownież aktów bohaterstwa moze odniesc dobry skutek. Widac, ze niektorzy chcą fałszowac historię, wygładzać ja. Nie tędy droga. Nikt normalny nie postawi znaku rownosci tak jak pan wyzej miedzy ak a ss. Pamiętać jednak nalezy ze również tam zdarzały sie przypadki zbrodni, ludzi owładniętych chęcia zabijania, ktorzy pod przykrywką rozkazu realizowali swoje chore ząpędy. mowienie jednoznacznie ze AK było złe lub dobre to bzdura. Na to trzeba patrzec calosciowo. Organizacja bohaterów, ktorzy oddawali swoje mlode zycie za ojczyznę, ale byli wsrod nich rownież zakały. AK to legenda na ktora nie można pluc, ale mozna spokojnie rozmawiac na temat np sesnu a w zasadzie jego braku powstania warszawskiego, czy innych przypadkow szkodzenia w imie dobrej sprawy.
Najpierw niech Agnieszka Holland zrobi film o Żydach zdradzających Polaków za pierwszej okupacji sowieckiej.
A co mieli medal dać jadzi za zdradę? Najgorsze, że SB-cja teraz wykorzystuje takie wspomnienia, a niech powiedzą co sami robili …
Dzisiaj żołnierze zabijają niewinne dzieci w Afganistanie Iraku, nie dla naszej sprawy. A potepiamy człowieka który walczył w obronie naszej OJCZYZNY którzy najechali na nasz kraj. Przykro czytac takie komentarze.