Mojemu koledze z Czternastki, „Twardemu” [Wilhelmowi Ćwiokowi], który z bratem zamieszkiwał na Pasiekach we Lwowie, Ukraińcy wymordowali całą rodzinę: ojca, matkę i rodzeństwo. Choć on i brat się uratowali, to jednak obydwaj nigdy nie mogli zapomnieć tej tragedii i w końcu brat „Twardego” zastrzelił się na zabawie tanecznej, na oczach swojej dziewczyny i kilku kolegów. Sam „Twardy” też miał skłonności samobójcze i przy wódce trzeba go było pilnować, aby sobie nie palnął w łeb.
Ten właśnie „Twardy”, którego drugie pseudo brzmiało „Wiluśko”, po […] moim przybyciu do Laskówki został przydzielony przez samego „Drażę”, wraz ze mną, „Słowikiem” i „Luisem”, do specjalnego Oddziału Karnego, powołanego do odwetowej likwidacji Ukraińców. To była nasza regularna paczka na co dzień. Na większe roboty dołączali jeszcze „Szofer” i „Muszka”.
Nasze operacje zbliżone były w swojej jakości do ukraińskich, z tą tylko różnicą, że wybieraliśmy wioski, w których przeważała ludność polska, bo w ten sposób było nam łatwiej wykończyć Ukraińców. Nie było w tych akcjach żadnej litości, żadnego pardonu. Nie mogłem też narzekać na swoich towarzyszy broni. Szczególnie „Twardy”, który miał osobiste porachunki z Ukraińcami, przechodził sam siebie.
Gdy wchodziliśmy do ukraińskiego domu, nasz „Wiluśko” dostawał dosłownie szału. Zbudowany jak dobrze rozwinięty goryl; gdy tylko zobaczył Ukraińców, oczy wychodziły mu na wierzch, z otwartych ust zaczynała mu kapać ślina i robił wrażenie człowieka, który dostał obłędu.
Ja z „Luisem” przeważnie obstawialiśmy drzwi i okna, natomiast półprzytomny „Twardy”, stary nożownik z lwowskich Pasiek, rzucał się na skamieniałych ze strachu Ukraińców i krajał ich na kawałki. Z niesłychaną wprawą rozpruwał im brzuchy lub podrzynał gardła, aż krew tryskała po ścianach. Silny niesamowicie, często zamiast noża używał zwykłej ławy stołowej, którą gruchotał czaszki, jakby to były makówki.
Pewnego razu zebraliśmy trzy rodziny ukraińskie w jednym domu i „Twardy” postanowił wykończyć je „na wesoło”. Założył sobie znaleziony na półce kapelusz i – wziąwszy leżące na stole skrzypce – zaczął przygrywać na nich Ukraińcom. Podzielił ich na cztery grupy i przy dźwiękach muzyki kazał im śpiewać na głosy: „Tu pagórek, tam dolina, w dupie będzie Ukraina…”. I pod groźbą trzymanego przeze mnie pistoletu śpiewali biedacy, aż szyby w oknach drżały, łudząc się, że nasza brać partyzancka będzie miała więcej sumienia od nich samych. Niestety, była to ich ostatnia piosenka na tym padole. Po skończonym koncercie „Twardy” tak się żywo wziął do pracy, że obaj z „Luisem” uciekliśmy do sieni, ażeby też nas czasem przez pomyłkę nie zarąbał. […]
W dywersji działy się czasem rzeczy, które nawet mnie samemu się nie podobały. Zgoda, nieraz podczas wojny trzeba było za jakąś zdradę kobietę pod ścianę postawić i wyrok wykonać. Sam brałem udział w takich likwidacjach i o to nie mam pretensji; wtedy uważałem to za rzecz konieczną, za coś normalnego. Ale „Twardy”, który kochał się w torturowaniu Ukraińców, pod względem kobiet nie robił żadnych wyjątków.
Raz, idąc przez wieś z „Twardym” i „Luisem”, weszliśmy do domu, w którym mieszkały trzy dziewczęta. W czasie nawiązanej konwersacji okazało się, że jedna z tych panienek jest Ukrainką. Ponieważ była bardzo młoda i bardzo ładna, „Twardy” zadecydował, że najlep-szą karą za jej ukraińskie pochodzenie będzie, gdy wszyscy trzej dopuścimy się na niej gwałtu.
Byłem tym pomysłem niemile zaskoczony, ale nadrabiałem miną, bo nie ma nic gorszego dla 19-letniego chłopaka, jak przyznać się, że się „dupy boi”. Nikt nie protestował, dziewczyna została zabrana do osobnej sypialni, w której pierwszy został z nią sam pomysłodawca, kapral „Twardy”. Przyszedł do nas po dziesięciu minutach spocony jak mysz i „Luis” zajął jego miejsce. Wreszcie przyszła moja kolej.
Po wejściu do sypialni, zastałem biedną dziewczynę leżącą zupełnie nago na łóżku i szlochającą histerycznie. Zrobiło mi się głupio, zacząłem jej rzeczywiście żałować i nie wiedziałem, co robić. W końcu usiadłem na skraju łóżka i zacząłem delikatnie głaskać ją po długich, czarnych jak aksamit włosach. Zacząłem ją prosić, aby przestała płakać i nawet próbowałem jej wmówić, że może się jeszcze wszystko dobrze skończy, choć w głębi duszy, znając już dobrze „Twardego”, wiedziałem, jaki ten koniec będzie. Jednak zrobiło mi się bardzo przykro.
Dziewczyna była śliczna i taka młoda jeszcze, w życiu na pewno nikomu krzywdy nie zrobiła i miała takie samo prawo do życia, jak każdy z nas. Jedynie to, że miała pecha urodzić się Ukrainką – przez to jedno los jej był już przypieczętowany.
Ja byłem za bardzo zajęty swoją karierą partyzancką i swoim „patriotyzmem”, aby wtedy wyjść i oświadczyć „Twardemu” prosto w nos, że robimy wielkie świństwo i że tę dziewczynę należy uniewinnić. Posiadałem ten sam stopień wojskowy co „Twardy”, więc o dawaniu jakichkolwiek rozkazów mowy nie było. Tylko że mój sposób myślenia wtedy był tak wypaczony… Uważałem, że pierwszy stopień do bohaterstwa to być twardym, tak jak „Twardy”. Trzymając się tej zasady, nie myślałem wcale o poważniejszym ratowaniu dziewczyny.
Nie zgwałciłem jej jako trzeci, to prawda, ale głównie dlatego, że gwałt nie działał na mnie podniecająco, a histeryczny płacz dziewczyny wprowadzał mnie raczej w nastrój depresyjny. Poburzywszy sobie odpowiednio włosy, zziajany jak nieszczęście, ocierając z potu suche czoło, wkroczyłem z powrotem do mieszkania, gdzie koledzy tymczasem zabawiali się rozmową z dwiema Polkami.
Oświadczyłem, że jestem już „załatwiony” i że oddaję dziewczynę do dyspozycji „Twardego”, z lekką jednak sugestią, ażeby jej życie darować. „Twardy”, choć popatrzył na mnie jak na wariata, zgodził się na to niespodziewanie łatwo, zaznaczając jednak: „Ty, «Żbik», to masz zawsze idiotyczne pomysły”.
Jednak na samym gwałcie się nie skończyło i choć „Twardy” rzeczywiście darował jej życie, to przedtem przyciągnął ją nagą do kuchni i rozgrzawszy do czerwoności pogrzebacz, na goły tyłeczek takie jej smary sprawił, że aż czerwone pręgi zaczęły się pokazywać. I w takim stanie, zupełnie nagą, wyrzucił biedną dziewczynę na dwór. Ratując ostatkiem sił swoje życie, w śniegu po kolana, w trzaskający mróz pobiegła do sąsiadów. […]
Gdy strzelało się do człowieka, który mówi tym samym co ja językiem, którego nieraz nawet znało się od lat, trudno jakoś było wytłumaczyć się przed własnym sumieniem. W imię czego i co nas skłaniało do popełniania czynów, które w cywilizowanym świecie równały się prawie morderstwu? Czy robiło się to „w imię Ojczyzny”, czy był to tak zwany zakres działań wojennych?
Naszym obowiązkiem był ślepy posłuch, powiązany z wrodzonym patriotyzmem. Naszym obowiązkiem było pokazać światu, że Polak nigdy się nie podda i że za „waszą i naszą wolność” będzie ginął z uśmiechem na ustach. Ale w rzeczywistości też często, póki żył, mordował wszystkich, którzy nie byli po jego stronie lub też nie zgadzali się z jego ideami – z zupełną aprobatą naszego dowództwa.
Zdaję sobie sprawę, że przy tej lekturze można kręcić głową z niedowierzaniem i posądzać mnie o grubą przesadę. To zrozumiałe, gdy się weźmie pod uwagę, że żaden uczestnik walk partyzanckich nic na ten temat nie napisał. Nikt dziś nie chce brać odpowiedzialności za kompletne fiasko naszych działań wojennych, obecni „działacze” wolą raczej fałszować historię i wybielać wszystko w nieprawdopodobny sposób, niż rzucić światło na prawdziwe zdarzenia i ostrzec przyszłe pokolenia przed popełnieniem podobnej pomyłki.
Z każdej historii można wyciągnąć wnioski i się czegoś nauczyć, o ile wszystko opierać się będzie na prawdzie. Dlatego w tej książce piszę tylko o działaniach wojennych, w których sam brałem bezpośredni udział. Nie piszę tu o rzeczach, które mi opowiadano i których nie byłem świadkiem. Podaję tu fakty z życia prostego żołnierza Armii Krajowej.
Przez lata po zakończeniu wojny próbowałem analizować siebie samego i w końcu uznałem, że doszedłem do tego zwierzęcego stadium głównie przez moje wychowanie w młodych latach – w atmosferze do przesady patriotycznej. Każdy z nas rodzi się jak ten prosty kamień, który można uciosać według własnego upodobania. Każdy z nas, bez względu na narodowość, jest taki sam. Gdy się dziecku wpaja od kolebki, jak ważna jest Ojczyzna i że trzeba za nią walczyć z nieprzyjacielem aż do śmierci lub zwycięstwa, to to dziecko, gdy dorośnie, będzie walczyć na rozkaz i strzelać do każdego, kto ma inne poglądy lub jest innej narodowości.
Pisząc dziś te wspomnienia, próbuję – podając różne przykłady – usprawiedliwić siebie i takich jak ja, gdy chodzi o ogromne krzywdy, jakieśmy w tym czasie wyrządzili rasie ludzkiej. Za późno dziś, by prosić kogokolwiek o przebaczenie, tak się ludziom życia nie przywróci. Niech to będzie jeszcze jedno ostrzeżenie dla przyszłych pokoleń i różnych organizatorów politycznych. Niech pamiętają, że każda wojna to tragedia, że w niej zawsze giną ludzie młodzi, mający całe życie przed sobą – i to giną niepotrzebnie.
Stefan Dąmbski
Egzekutor
Redakcja i posłowie Anna Richter
jeśli ktos przez najbliższe lata nie nakreci filmu o losach tego czlowieka to sam to zrobie
wstrząsające a jednocześnie tak wciągające… czyta się jednym tchem (przyłączam się do przedmówcy)
nie potepiajcie człowieka Patriote ja te historię znam
Dzisiaj kupiłem i w drodze do domu (jakieś 3 godz.) przeczytałem całość. Smutna lektura… Pal licho już cały ten patriotyzm i obraz nieskazitelnej AK. Każdy myślący wie, że rzeczywistość tak strasznego czasu wojny brutalizuje zachowania. Zastanawia mnie w tym wszystkim coś innego. Na końcu książki są listy i tekst (odpowiedź) dr. hab. G. Ostasza. W listach p. Skotnicki i p. Filipowicz postawili poważne zarzuty, które de facto dyskredytują autora i to, co pisze. Liczyłem na mocną merytoryczną odpowiedź dr. Ostasza, ale… to, co napisał chyba jeszcze bardziej umacnia wątpliwości i postawione zarzuty. Zadaję sobie pytanie, dlaczego. Albo “coś jest na rzeczy”, albo po prostu brak możliwości weryfikacji, co jednak zmusza do zmiany nastawienia do samego tekstu.
Coś podobnego do ‘Malowanego Ptaka”J.Kosińskiego.AK prawie jak SS!
Straszna ksiazka trudno uwierzyc ze taki mlody czlowiek mogl zrobic cos takiego.
Był patriotą żołnierzem AK wykonywał rozkazy , bo wiedział ze nikt nie prosił ani niemców ani bolszewików aby napadali na naszą Ojczyznę.
Przejawem patriotyzmu jest zabijanie niewinnej ludności cywilnej? Chcesz, aby uzasadnić kata szlachetny cel?
jak patrze na polske teraz to dziwi mnie ze takich egzekutorow brak w dzisiejszych czasach .
predzej czy pozniej sami siebie wykonczymy
Z wielką uwagą zapoznałem się z książką Stefana Dęmbskiego “Egzekutor”. Po pierwsze , że opisuje dzieje mojej “Małej Ojczyzny” czyli Szklar oraz , że po części dotyczy to również mojego ojca Władysława, kaprala 6 Pułku Strzelców Konnych w Żółkwi dowódcy drużyny CKM w okresie 29.10.1930 – 15 .09.1932.
Egzekutor opisując rozbrojenie w lipcu 1944 jadącego niemca . On młody chłopak niespełna 19 letni “wybrał” do zadania osobnika którego pseudonimu nie pamięta wie , że miał na imię Władek i tylko dzięki jego zdecydowanej postawie doszło do likwidacji niemca. Wystraszony “Władzio” przedwojejny podoficer w oddziale AK od 4 lat w panicznym strachu wystrzelił na oślep raniąc tylko niemca. Nie polemizuję z takimi bzdurami gdyż znam przebieg zdarzeń z opowiadania ojca i matki. Uważam , że autor przypisuje sobie wiele zdarzeń o których słyszał a postępowanie zbliżone raczej dla sadysty wymyślił . Nigdy nie słyszałem z ust ojca by stosowali takie metody jak opisuje Pan Stefan a już strzyżenie i chłosta dziewczyn które “puszczały ” się z niemcami to totalna bzdura były to tak nieliczne wręcz pojedyncze przypadki. Takie zezwierzęcenie jakie przedstawia autor nie było opisywane nawet w okresie głębokiego stalinizmu mimo , że były by wielką “sensacją”. Następnie to pomieszania geograficzne jakimi posługuje się autor z rejonu brzozowskiego do Laskówki jechał przez Jawornik Polski??. UPA działała po południowo wschodniej lini Sanu więc jak mógł spotkać patrol ukraiński w rejonie Jawornika Polskiego , chyba , że szli przez teren Jawornika Ruskiego , Lipy ale gdzie tu Laskówka w której kwaterowali Wiem z przekazu rodziców , że po wyzwoleniu na terenie mojej wioski działało kilka “ugrupowań” które specjalizowały się w kradzieżach i pobiciach. Przez jednego z nich mój ojciec “siedział” bo nie potrafił się rozliczyć z pięknego mauzera z lunetą. Stefan Dąmbski nie jest takim patriotą i osobnikiem o którym należy kręcić filmy jak wyczytałem to w jednym z komentarzy ale należy te jego rewelacje poddać skrupulatnej weryfikacji by nie zamieniał żołnierzy AK w zwyrodniałych morderców.
Sam opis tego ze zgodzil sie na ochotnika zamordowac swego kolege mowi wszystko o tym czlowieku (?)Ale taka byla AK ,tego nie wyjasni sie “patriotyzmem”.
Jak przeczytacie to książkę i dokładnie przymyślićie każde jej zdanie to zdacie sobie sprawę jaka ten człowiek ma wyobraźnię ,
Zarąbista ksiązka. Przeczytałam ją w jeden wieczór i jestem pod ogromnym wrażeniem. Polećcie mi jeszcze jakies ksiązki o podobnej tematyce
Przeczytałem zamieszczone tu fragmenty wspomnień (także wypowiedź pana Jana, który zaprzecza faktom ze wspomnień Pana Dąmbskiego) i muszę stwierdzić, ze cała ta atmosfera tej “walki”, sposoby postępowania z kolaborantami (np golenie głów u kobiet), sposoby postępowania z Ukraińcami są mocno podobne jak we wspomnieniach (które zostały spisane) mojego ojca, który wstąpił do AK w 42 roku (powiat Chełm Lubelski), i też był w takiej grupie “likwidacyjnej”.
Niestety, obawiam się, że apel pana Dąmbskiego o wyciąganie wniosków z prawdziwej historii nic nie da, dopóki nauka zwana Historią będzie na usługach oficjalnej linii politycznej.
Popieram propozycję zrobienia filmu!!!
Mój ojciec spisał swoje wspomnienia przed śmiercią, już w III RP. A główną tego przyczyną było nieprawdopodobne zafałszowywanie historii AK i NSZ.
Szanowny Panie Chrisie jeśli jest taka możliwość bardzo proszę o jakikolwiek kontakt do Pana.
Nie czytalem ksiązki, ale na pewno to zrobie. Pan Jan w komentarzu pisze, ze nie wierzy w to co jest opisane w książce. Mowie,ze wie doskonale z opisu rodzicow jak bylo. Po pierwsze rodzice zawsze sie wybielaja, nie mowia dzieciom o tym co robili. Jak pokazują ostatnie odkrycia, publikacje o tamtych czasach dotyczacych zabojsw zydow przez polakow to wszystko jest prawdopodobne. Historycy to powierdzaja, dotarli do zrodel, rozmwiali z swiadkami tamtych wydarzen. To o wiele bardziej wiarygodne niz przekazywanie legend rodzinych z pokolenia na pokolenie. Jeszcze rok temu sadzilismy, ze jestesmy narodem ktory chronil, ukrywał zydów. Okazuje sie ze o wiele częstsze byly przypadki zabijania ich, wskazywania miejsca ich pobytu niemcom. To byla wojna, ludzie stawali sie zwięrzętami, również polacy. Taka jest prawda, wybielanie naszej historii nie ma sensu. Tylko badanie prawdy, rzeczowe mowienie o niej, pokazywanie zbrodni jak rownież aktów bohaterstwa moze odniesc dobry skutek. Widac, ze niektorzy chcą fałszowac historię, wygładzać ja. Nie tędy droga. Nikt normalny nie postawi znaku rownosci tak jak pan wyzej miedzy ak a ss. Pamiętać jednak nalezy ze również tam zdarzały sie przypadki zbrodni, ludzi owładniętych chęcia zabijania, ktorzy pod przykrywką rozkazu realizowali swoje chore ząpędy. mowienie jednoznacznie ze AK było złe lub dobre to bzdura. Na to trzeba patrzec calosciowo. Organizacja bohaterów, ktorzy oddawali swoje mlode zycie za ojczyznę, ale byli wsrod nich rownież zakały. AK to legenda na ktora nie można pluc, ale mozna spokojnie rozmawiac na temat np sesnu a w zasadzie jego braku powstania warszawskiego, czy innych przypadkow szkodzenia w imie dobrej sprawy.
Najpierw niech Agnieszka Holland zrobi film o Żydach zdradzających Polaków za pierwszej okupacji sowieckiej.
A co mieli medal dać jadzi za zdradę? Najgorsze, że SB-cja teraz wykorzystuje takie wspomnienia, a niech powiedzą co sami robili …
Dzisiaj żołnierze zabijają niewinne dzieci w Afganistanie Iraku, nie dla naszej sprawy. A potepiamy człowieka który walczył w obronie naszej OJCZYZNY którzy najechali na nasz kraj. Przykro czytac takie komentarze.