Opętało mnie słońce… staje się w zamierzeniu artysty rodzajem backstage’u, odsłonięcia tego, co kryją w sobie efekty, finały i dzieła. Jest więc przyglądaniem się śladom, początkom i procesom, składającym się na realizacje. Jeśli wcześniej artysta wycofywał się z pierwszego planu w swoich działaniach, tak tu w kolejnym ruchu zabiera nas za scenę, gdzie zamiast ruin znajdują się zaledwie fragmenty i drobiny tego, co stanowi inspirację dla pierwszego planu. (Jakub Śwircz)
Jakub Śwircz o wystawie Opętało mnie słońce i miałem ochotę się śmiać:
W pracach Mateusza Choróbskiego stale powracają wątki, które mogą skłaniać do odnajdywania w jego twórczości cech romantycznych. Jednym z nich z pewnością jest skala, przez którą ujawnia się specyficzny heroizm artysty. Niejednokrotnie już bowiem stawiał on swoje indywidualne gesty w opozycji do większej całości – jak choćby w Przeciągu (2013), gdy doprowadził do przelotu odrzutowca tuż nad ulicą Piotrkowską w Łodzi, czy jak w wypadku Samotności długodystansowca (2014), gdy wspólnie z Anną Orłowską zamienili nocne Katowice w słuchowisko dostępne dla internautów, w którym aktorem był czarnoskóry biegacz. Innym wątkiem skłaniającym do takiego odczytania postawy Choróbskiego jest jego zainteresowanie ruinami, fragmentami, śladami i resztkami. Widać to wyraźnie w pracy Spóźnione spotkanie (2012), w której między innymi badał ruiny studia fotograficznego swojego dziadka.
Elementem, który dopełnia tę postawę i nadaje jej współczesny charakter, jest wycofanie się artysty na drugi plan. Jakkolwiek jest on inicjatorem czy też twórcą ramy dla tych działań, to pozostawia w nich przestrzeń na przypadek, zrządzenie losu czy też udział osób trzecich. Woli przypatrywać się uruchamianym mechanizmom, ale też na sobie odczuwać ich wpływ. Zmiany i reakcje, jakich poszukuje, są tak ulotne jak ślad odrzutowca na niebie i szepty zdziwionych przechodniów. Mało w tym siły, mocy i rewolucyjnego zapału, choć przecież przywołana już skala zachęcałaby do bardziej buntowniczych działań. Agresja, która tli się w tych pracach, jest niedokonana, pozostaje jako potencjał, do skonsumowania przez samych, często przypadkowych odbiorców.
Ten romantyzm Choróbskiego żywi się dzisiejszą niemocą do realnej zmiany, zatomizowaniem społecznym, brakiem solidarności i wspólnoty, a także tęsknotą za trwałymi materiałami. Z tych powszechnych deficytów nie wynikają jednak realizacje ślepo zapatrzone w przeszłość, melancholijne; one doskonale odnajdują się w dzisiejszej płynności i ją podkreślają.
Pewnym paradoksem i nieuniknioną konsekwencją tej współczesnej niestałości jest zainteresowanie pamięcią, a z nią i samą przeszłością. Próba zapamiętania, skatalogowania wspomnień, dorobków i wydarzeń, ciągłe przywoływanie ich w powszechnych les images trouvés. Powodów ku temu jest z pewnością wiele, jak choćby ten związany z rozsypaniem się porządku czasu, który od oświecenia trzymany był w ryzach przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Dziś coraz łatwiej wejść nam w przeszłość, imitować ją, podrabiać, włączać na nowo w postrzępione narracje, brać kawałek greckiego marmuru i traktować jak kolejny element współczesnego montażu.
(Jakub Śwircz)
Zanim Choróbski rozpoczął pracę nad wystawą Opętało mnie słońce i miałem ochotę się śmiać, odwiedził Muzeum Pergamońskie w Berlinie. Wizyta przypadła na bardzo szczególny moment, bo tuż przed przygotowaniami do pięcioletniego remontu instytucji. Większość zgromadzonych starożytnych rzeźb została już zapakowana, poddana hibernacji i oczekiwała na transport do magazynu. Okryte zabezpieczającą otuliną wyglądały jak przygotowane do zdjęcia z nich formy, odciśnięcia kształtów. W takim miejscu jak Muzeum Pergamońskie próba imitowania czy też, by lepiej się wyrazić, odkształcania nabiera szczególnego znaczenia, ponieważ zostało ono ufundowane na podobnych założeniach. Wybudowane między innymi po to, by pomieścić odtworzony hellenistyczny Ołtarz Pergamoński, składa się z fragmentów ruin, łączonych i montowanych na nowo. Pełne jest śladów, replik obiektów, które zostały przeniesione w puste miejsce – scenę przygotowaną do obserwowania i mierzenia się z nimi przez współczesnych widzów.
Ta heterotopiczna sceneria wydaje się doskonale relacjonować wspomnianą płynność naszych czasów. Dla Choróbskiego jest ona również formatująca, odsłania bowiem nie tylko współczesne pomieszanie, z którego rodzić się może jego romantyzm, ale i backstage sztuki, rozumianej jako coś sztucznie powstającego, a tworzonego z rzeczywistości. Skrępowane pasami, zabezpieczone gąbkami antyczne rzeźby stały się tu mobilnymi, łatwymi do przestawienia elementami układanki, o których artysta będzie pamiętał przy pracy nad wystawą Opętało mnie słońce….
(Jakub Śwircz)
Reminiscencje również dla samego Choróbskiego mają olbrzymie znaczenie i zaryzykować można by twierdzenie, że prezentowana wystawa właśnie z nich się składa. Tym samym artysta również uczestniczy w tej fiksacji na punkcie przeszłości. Jednakże z racji przejścia przez pracownie Mirosława Bałki i Krzysztofa Wodiczki wie, że pamięć bywa zawodna, a właściwie taka jest zawsze. Obciąża ją sama możliwość zapomnienia. Wspomnienia się zacierają, zmieniają, rosną razem z osobą, jak rodzaj odzienia, które trzeba cerować i przedłużać z kolejnymi nabywanymi centymetrami. I właśnie z tak poprzeszywanej materii ułożona jest wystawa Choróbskiego.
(Jakub Śwircz)