Marczuk mówi o nich: Wykładowcy na uniwersytecie – to była osobliwa grupa ludzi. Oni dobrze znali Europę i sztukę europejską, mówili po włosku, francusku, polsku. Dzięki kolegom, którzy byli za granicą, nielegalnie otrzymywali czasopisma o sztuce z Zachodu. Nienawidzili rosyjskiej władzy, socjalistycznego realizmu i zaczęli przełamywać mnie. Zwłaszcza Zwiryński, który wyciskał ze mnie wszystko, co pieriedwiżnickie (od wyrazu pieriedwiżnicy rosyjska grupa artystyczna –Towarzystwo Objazdowych Wystaw Artystycznych).
Już od najmłodszych lat nauczania przejawiła się nieprzeciętność jego charakteru: nieprzezwyciężone pragnienie do przywództwa, fenomenalna pracowitość, zaprzeczanie autorytetom: one są środkiem, nie celem, one to teraźniejszość, a ja – przyszłość. Nieuchwytna dla innych, dana widzieć jemu, przyszłość nurtowała duszę, budziła nieludzką obsesję i szukała wyrazu na płótnie.
Żywiołowo wdarł się do kulturalnego życia stolicy, zdziwiwszy Kijowian żądnych szczerej sztuki. Poetów, muzyków, literatów i naukowców przekonał namiętnością i naturalną bezpośredniością, jakie, z jednakową siłą, występowały tak w ceramicznych rzeźbach i plastycznych panneau (z czego zaczynał), jak i w malowniczych płótnach, które faworyzował i których tworzeniu świadomie poświęcił życie.
We wczesnych pracach Marczuka ożyły hiperbolizowane obrazy odwiecznej prawdy, co ucieleśniło się w zbiorowy obraz bezgranicznych obszarów stepu (A dookoła tylko step), portrety, a dokładnie ponadchrześcijańskie ekumeniczne ikony, nimże ukoronowanych, mądrych, i dlatego smutnych krów (Oczy patrzyły nam śladem), samej ziemi (a być może matki) z obrazem boskiej piękności dziewczyny (czy kobiety), z pomysłami, co sięgają nieba, szlachetnymi kosami, co przeciekają w ziemię (I wyszła z lasu). W jego naiwności jest tyle filozoficznej ważności, a w technice wykonania – artystycznej doskonałości, że było oczywiste: na artystycznym sklepieniu niebieskim pojawił się nie tylko samoistny artysta, ale i myśliciel.
Kolosalne napięcie woli i intelektu, potężna mobilizacja fizycznych sił, nadludzka koncentracja świadomości i podświadomość wybuchnęła dziwnym cyklem Głos mojej duszy. Już pierwsze prace Marczuka łamały stereotypy, rujnowały pojęcie o kanonach, rozstawiały moralne imperatywy, o które do szczętu roztłukiwały się postulaty wulgarnego materializmu i zmyślone zasady socrealizmu.
Tym cyklem – Pierwszym Marczukiem – intelektualny Kijów był zdobyty na zawsze.
Dziś takich cyklów Marczuka jest już dziesięć, lecz pierwszy cykl sam autor uważa za dominantę, która wpłynęła na cały etap jego twórczości. W Głosie Duszy zaciążyły wspomnienia dzieciństwa, szlachetność i skromna przytulność rodzicielskiego osiedlenia, mądre i rozumne krowy, konie i wrony, wśród których urósł i język których rozumiał.
Rodzinna idylla, Opustoszałe gniazdo, Ziemia matczyna, Olśnienie, Ucichły struny na wiosnę, Dźwięki organ, Gdzież prawda?, Przebudzenie, W drodze, Mędrcy w polach drzemali – już jeden z tych obrazów wystarczyłby, aby artysta stał się rozpoznawalny. A takich prac Marczuk stwarza setki i osiąga techniczną doskonałość w manewrowaniu paletą kolorów. Widzowi zdaje się, że obrazy nie są ograniczone przestrzennymi ramami i do ich interpretacji nie wystarczy po prostu patrzeć – one działają na granicy ludzkich uczuć i odczuć, można je słyszeć i odczuwać.
Paradoksalnie, lecz nawet w ewolucyjnym łańcuchu realistycznych, hiperrealistycznych i surrealistycznych autorskich cykli Pejzaż, Portret, Kwitnięcie, artysta osiąga efekt, do którego zazwyczaj dąży abstrakcyjna sztuka – zostawia widzowi pełną wolność interpretacji. Marczukowskie słońce i księżyc to niby wezwanie realnym niebieskim luminarzom, rozmowa z niebiosami, z Twórcą. Dzięki wirtuozerii technicznego wykonania ich światło porusza się po wierzchołkach drzew, zbiega aż do odnóża dróżką wprost dnieprzańskimi wodami, uduchowia zaśnieżone obszary i miłe sercu wiejskie krajobrazy.
Za celną wypowiedzią ulubionego Marczukowego pisarza Somerseta Maughama, dobry styl nie musi zachowywać śladu wysiłków. Napisane musi zdawać się szczęśliwą przypadkowością. Taki efekt osiąga artysta, stale eksperymentując, badając, studiując.
Marczuk osiągnął wyjątkowo hiperrealistyczny efekt dzięki własnoręcznie wynalezionej malarskiej techniki, nazwanej plątanizm – od ukraińskiego gwarowego słowa, które używała jego mama, rozczesując włosy siostrzyczkom (No kto to jego tak zaplątał, że grzebień nie bierze?).