Bioformizmy jawne i ukryte w sztuce Iaina Pattersona
W zupełnej swobodzie wyboru motywów akcji malarskiej, co dzisiaj jest usankcjonowaną konwencją, może zdarzyć się wszystko. Wszystko pod warunkiem zachowania jednej zasady materialnej – musi być podobrazie i na nim niekoniecznie obraz, tak jak dawniej bywało, lecz malunek, jakaś akcja malarska. Ważne stało się już to samo, że pomalowano jakąś powierzchnię w tym celu przygotowaną. Mówiąc bardziej obrazowo, można malować stosując niebywałe odmiany samego zamalowywania jakichkolwiek powierzchni – płaskich, wklęsłych i wypukłych. Światy widziane i tylko wyobrażone, a także skutki rozlewania farby, rozmazywania, malowania i zamalowywania, odtwarzanie i przetwarzanie banalnych i zaskakujących widoków, spontaniczne i pospieszne zapełnianie płaszczyzny i spokojne rozliczanie proporcji geometrycznych podziałów. W tym bogactwie stosowanych konwencji najtrudniejszą dla malarza robotą jest praca nad ukształtowaniem własnego „świata skonstruowanego”. Chodzi tutaj o taki „świat”, który wyraźnie określałby jedyne w swoim rodzaju królestwo form z niewzruszalnie logicznymi zasadami budowy, a w nim „kraj” z własną oryginalną konstytucją, racjonalnie organizującą powoływane do życia formy w serii dzieł i w każdym dziele z osobna. Malarstwo, jak każda z nieużytecznych umiejętności, jakie z zapałem uprawiamy, w ten właśnie sposób odtwarza i naśladuje samą naturę – życie. Jeśli dzisiaj pytamy o sens pracy malarza, to raczej zapytamy go, to jest jego dzieła, o to jaki jest ich „modus”, ich powód i sposób istnienia, a nie o to, co przedstawiają, chociaż to, co przedstawiają jest przecież ważne, ale stanowi już ostateczny, niejako zamknięty kształt dzieła.
Za co cenimy zatem dzieła Iaina Pattersona szkockiego malarza i rysownika?
Sądzę, że za to, co jest jego wyraźną autonomią, co jest wolą niezależnego budowania owych „światów skonstruowanych” w poszczególnych dziełach, często bardzo różniących się od siebie, ponieważ ta malarska kraina, w której Iain Patterson jest suwerenem, stanowi swego rodzaju ekstrakt woli życia narodu – wciąż na nowo określającego swoją tożsamość i trwającego pomimo zmiennych i nieraz tragicznych zaszłości narodowego losu.
Sztuka w malarstwie, sztuka w rysunku, sztuka w przestrzennych urządzeniach i w grze symbolami dalekimi i bliskimi nam. Sztuka – oryginalna interpretacja dorobku pokoleń, radykalne określenie swoich reguł budowy dzieła, oryginalność koncepcji. To jest to, to jest ten odwieczny wątek oczekiwań i tych wprost wyrażanych i takich, które w dziełach malarzy i poetów niespodziewanie odnajdują spełnienie podświadomych własnych oczekiwań w odkrywaniu „nowych epifanii piękna”.
Od wielu lat motywem spajającym różne formy i materie w jakich pracował Patterson jest motyw biologicznego wzrostu i przemiany. Trzeba to tak ujmować w wielkim uogólnieniu, ponieważ schodzimy po schodach struktur być może na poziom nieomal molekularny gdzie drobiny białka prowadzą swoje rozliczne niebywale precyzyjne operacje. Takie odnoszę wrażenie patrząc na ostatnią serię obrazów, chociaż i w poprzednich można było znajdować zapowiedzi tak postawionego motywu. I wychodzimy ponownie na widzialny, już okiem nieuzbrojonym, świat traw, gąbek, wodorostów, iglastych i liściastych drzew i odnajdowanych wsród kamienistych rumowisk nieśmiało przebijających się ku słońcu łodyżek nieznanych nam ziół i chwastów. Ten biomorfizm w najróżniejszych postaciach, a więc i w obrazach i w rysunkach i w porcelanowych plakietach nie jest odtwarzaniem kształtów konkretnych roślin czy ich komórek, jakimś atlasem botanicznym lecz, porównując tę perfekcyjną plastykę prac Pattersona raczej do muzyki, jest zbiorem etiud – jakby prób i ćwiczeń, właśnie też w pewien sposób niedokończonych.