Wystawa Leona Tarasewicza w galerii Ego. Minimalistyczne plastikowe formy wypełnione światłem. Zastanawiam się, czy jestem w eleganckim sklepie, w barze, czy może w ekumenicznej świątyni zagubionej na jednym z międzynarodowych lotnisk? Być może nie jestem w żadnym z tych miejsc, a może w każdym z nich jednocześnie. Świetlne malarskie obiekty są rezultatem redukcji i syntezy zewnętrznych przejawów naszego życia, w którym plątanina nakładających się na siebie sygnałów wizualnych, emitujących fotony bilbordów, reklam, ekranów, znaków drogowych, a nawet podświetlanych kościelnych krzyży tworzy oswojony już krajobraz codzienności.
Niezależnie od tego, czy były to grudy ziemi, czy rytm wyznaczony przez leśne drzewa albo płyty chodnika, architektura wielkich miast i małych wiosek, malarstwo Leona Tarasewicza zawsze odnosiło się do rzeczywistości. Artysta potrafił stworzyć konsekwentny i spójny malarski język, który z jednej strony jest mocno zakorzeniony w tradycji sztuki, a z drugiej poszerza jej zawsze nieostre granice. Nie boi się zbliżenia zarówno do kiczu i banalności, jak i metafizycznej kategorii wzniosłości, bo wie, że te zjawiska często potrafią się wzajemnie przenikać i wzbogacać. Leon Tarasewicz jest przede wszystkim uważnym obserwatorem, który chce i potrafi umieścić wnioski ze swoich obserwacji w kontekście tradycji i współczesności.
Problematyka emanacji światła w sztuce jest widoczna już od tradycji średniowiecznej ikony poprzez gotycki witraż aż po minimalizm lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia i dzieła Dana Flavina, Roberta Irwina, Jamesa Turrella i Bruce’a Naumanna. Prace pokazywane w galerii Ego zawdzięczają coś po trochu każdej z tych tradycji, a jednocześnie starają się szukać dla siebie nowych pól interpretacji.
Twórczość Leona Tarasewicza zmienia się w poszukiwaniu nowych form wyrazu, które stają się częścią dyskusji o tym, w jaki sposób sztuka opisuje współczesny świat i w jaki sposób świat ten przekracza, odnosząc się do tego, co transcendentne, niezrozumiałe i niewyrażalne. Eksperymentując z bardzo różnymi malarskimi mediami, formami i narzędziami, artysta sięgnął po światło, które paradoksalnie – mimo swojej pozornej niematerialności – jest najbardziej podstawowym tworzywem malarskim. Malarstwo Tarasewicza było zawsze medium „gorącym”, ekspresyjnym, związanym z gestem i materią. W swoich nowych projektach zwraca się on w stronę mediów pozbawionych śladu ludzkiego dotyku; to prace konceptualne, w których przypadek i intuicja nie ujawnią się już w postaci malarskiego „wypadku”.
Choć pojęcie „światła obrazu” kojarzy się za sprawą Rolanda Barthesa z fotografią, na tej wystawie użycie tego terminu w jego zredukowanej dosłowności będzie jak najbardziej uzasadnione. Światło jest promieniowaniem elektromagnetycznym, które odbieramy przy pomocy zmysłu wzroku, dzięki niemu dociera do nas około 80 procent informacji, których potrzebujemy, by funkcjonować w taki sposób, w jaki ukształtowała nas ewolucja. A jednak tu objawia się właśnie paradoks, który zauważył Georges Didi-Hubreman, pisząc: „tak długo, jak długo historia sztuki będzie poddana tyranii widzialnego, nie będzie mogła zrozumieć oddziaływania wizualności obrazów” (Didi-Huberman, 2011, s. 39).
Biorąc pod uwagę podwójną falową i cząsteczkową naturę światła, które jest zadziwiającym trudnym do uchwycenia fenomenem, nie należy się dziwić, że przypisujemy mu w naszej kulturze szczególną, także religijną moc. Tworząc swoje świetlne malarstwo, Tarasewicz zajmuje wyraźne stanowisko w odwiecznej dyskusji, czy obraz jest „obiektywnym” faktem materialnym, czy wrażeniem, które odbieramy w naszym mózgu. Artysta staje po stronie niematerialności obrazu, pokazując nam, że obraz nie jest tylko estetycznym faktem, ale przede wszystkim domeną doświadczenia estetycznego, które powstaje w określonej sytuacji. Prowokując pytanie o to, czy to jeszcze jest obraz, skłania do zastanawiania się nad naturą obrazu, do myślenia o tym, czym jest obraz.
„Stojąc przed obrazem, należałoby myśleć o samej sile jego negatywności” – pisze Huberman i dalej zwraca uwagę, że chodzi tu o pozostanie wewnątrz dylematu, pomiędzy wiedzą a widzeniem: wiedzieć coś, nie widząc czegoś innego, widzieć coś, nie wiedząc czegoś jeszcze innego… (Didi-Huberman, 2011, s. 99).
Postrzeganie świetlnych obiektów malarskich pokazywanych w galerii Ego uzależnione jest od wielu czynników: pory dnia, fizycznego umiejscowienia widza wobec pracy, indywidualnych zdolności wzrokowych, a także – jak to znakomicie wskazuje Huberman – odnalezienia się wewnątrz dylematu pomiędzy wiedzą a widzeniem. Im dłużej patrzymy i myślimy o tych pracach, tym więcej w nich dostrzegamy, ich plastikowa powierzchnia rozpływa się przed naszymi oczami i ujawnia kolejne warstwy i odbicia. W jaki sposób to, co wiemy, wpływa na to, co widzimy, w jaki sposób to, co widzimy, wpływa na to, co wiemy? Prace Tarasewicza są ekranami, z których emanuje świetlna przestrzeń i jednocześnie lustrami, w których odbijają się nasze myśli.
Tekst: Marek Wasilewski
Leon Tarasewicz
Od 13 maja do 30 czerwca 2016 roku
Galeria Ego w Poznaniu