O muzycznej dekonstrukcji, łódzkiej scenie i… warzywach
Prawdziwe sceny powstają samoistnie, z przebywania w jednym miejscu i rzeczywiście w mikroskopijny sposób poczułem jakąś przynależność, a to u mnie rzadkość, bo socjalizowanie się przychodzi mi z trudem. Możliwe, że muzyka tu tworzona jest inna przez to, że funkcjonujemy na uboczu, dodatkowo wszystkie osoby, które w związku z tym tematem przychodzą mi do głowy, nie są już – delikatnie mówiąc – nastolatkami, i choć niektórzy byli kiedyś znani, to teraz raczej nikt się nie łudzi, że odniesie jakiś spektakularny sukces, a jednocześnie każdy zdążył dorobić się niezłego warsztatu. To daje sporą artystyczną wolność i umiejętność realizowania najbardziej zwariowanych pomysłów. Być może z tego bierze się ta odrębność, z której wyrastają ciekawe projekty, a moim zdaniem najciekawsze są te, które muzycznie całkiem odbiegają od tego, co jest tu w Łodzi i w ogóle popularne.