Wystawa rumuńskiego twórcy Nicu Ilfoveanu (ur. 1975) przedstawia cykle czarno-białych fotografii oraz filmy wideo, które w dużej mierze zostały wykonane po lekturze książki Andrzeja Stasiuka Jadąc do Babadag. Paradoks tej ciekawej twórczości polega więc na tym, że Ilfoveanu nie inspiruje się bezpośrednio rumuńskimi realiami, lecz – wybierając motywy – w wielu wypadkach pozostaje pod wpływem poetyki postrzegania Rumunii, proponowanej przez polskiego pisarza.
Stasiuk poszukuje tożsamości tego regionu Europy nie w aspektach nowoczesnych czy integracji z UE, a raczej koncentruje się na aspektach świata zanikającego: życiu jakby na marginesie Europy, gdzieś poza rozpędzoną cywilizacją. Obraz Rumunii, opisany w Jadąc do Babadag jest więc wycinkowy, nostalgiczny i subiektywny. Co ciekawe, właśnie tego rodzaju postrzeganie tego kraju, inspiruje Ilfoveanu do podróżowania po Rumunii i dokumentowania jej zacierającej się dawnej tożsamości.
Fenomen fotografii artysty polega więc na takim budowaniu narracji tożsamościowej, która – mimo pozorów bezpośredniego ukazywania rzeczywistości – bazuje na literackiej konstrukcji; jest metakonstrukcją, która powstaje m.in. dzięki fuzji poetyki polskiego pisarza i rumuńskiego fotografa. W ramach wystawy w Wozowni szczególnie wyeksponowany zostanie wątek bycia w drodze i podróży.
Marta Smolińska, Teraźniejszość jako pomyłka. Uwagi o anachronizmie twórczości Nicu Ilfoveanu:
W trakcie oglądania fotografii i filmów rumuńskiego twórcy Nicu Ilfoveanu wyruszamy w melancholijną podróż w czasie i przestrzeni, włócząc się wraz z artystą po rumuńskich miastach, miasteczkach i wsiach, drogach i bezdrożach. Opuszczamy teraźniejszość i wirtualnie wsiadamy do pociągów, kursujących gdzieś na trasie Rădeşti – Ștefănești w rejonie Argeș. Nieustannie jesteśmy w drodze zarówno dzięki ukazanym motywom, dobitnie kojarzącym się z podróżowaniem, jak i w wyniku mentalnego transferu do innego świata, jakiego doznajemy przypatrując się poszczególnym zdjęciom.
Ilfoveanu, urodzony w 1975 roku, reprezentuje generację funkcjonującą w dwóch odmiennych epokach historycznych: do czternastego roku życia w okresie reżimu Nicolae Ce-auşescu, po 1989 roku zaś w porewolucyjnej Rumunii, zmagającej się z młodą demokracją i drapieżnym kapitalizmem. Artysta bynajmniej nie zachłystuje się nowoczesnością, lecz tropi ślady tego, co zanika pod naporem kultury konsumpcyjnej o proweniencji amerykańskiej. W jego twórczości wyraźnie zarysowuje się rodzaj nostalgii za Rumunią, której oblicze zaciera się stopniowo w wyniku dynamiki nowoczesności i ujednolicających skutków globalizacji. Dzięki doborowi motywów, dominacji czarno-białej poetyki oraz mentalności tropiciela śladów tego, co minione, Ilfoveanu zabiera nas w świat, w którym oś czasu traci na oczywistości, a kadry wykonane po 2000 roku ewokują aurę poprzednich dekad.
Na owo zapętlenie czasu nakłada się ponadto doświadczenie włóczęgi przez kraj, usytuowany w Europie Środkowej, a więc w rejonie o niepewnych, niestałych granicach, którego geograficzna, kulturowa i historyczna tożsamość zawsze budziła wątpliwości, rozsadzając ustalone z perspektywy Zachodu kategorie.(…) Pojawienie się Europy Środkowej w oczach Zachodu jest – według Andrzeja Turowskiego – rozpoznaniem Obcego. Dla odbiorcy z Zachodu fotografie rumuńskiego twórcy mogą więc wciąż wydawać się nieco egzotyczne, bo ukazujące czaso-przestrzenne peryferie świata, definiowanego przez pryzmat dychotomii centrum i marginesów, metropolii i prowincji. Natomiast dla widzów pochodzących z Europy Środkowej i Wschodniej oraz dla samego Ilfoveanu nie jest to jednak spotkanie z rzeczywistym Obcym czy rzeczywistym Innym, a raczej, powołując się na terminologię zaproponowaną przez Borisa Groysa , z nie-całkiem-Innym czy bliskim Innym, co z kolei uruchamia spojrzenie nasycone nostalgią, lecz raczej pozbawione egzotyzacji.
Paradoks fotografii Ilfoveanu leży więc w napięciu pomiędzy byciem blisko a zachowywaniem dystansu, byciem u siebie a obserwowaniem Innego, co uwidacznia się między innymi w kadrowaniu poszczególnych fotografii, należących do jednego cyklu i ukazujących wybrane motywy raz w zdecydowanym przybliżeniu, innym razem zaś z góry i z oddalenia. Można więc zaryzykować tezę, że Rumunia, jej mieszkańcy i architektura, zdają się być dla artysty rodzajem bliskiego Innego, który jest częściowo swój, ale również w jakimś stopniu obcy. Rumuński wagabunda Ilfoveanu – mimo wszelkich różnic dzielących go od Benjaminowskiego, dandysowskiego flâneura – podobnie jak flâneur często pozostaje na progu, obserwując i wychwytując poszczególne ujęcia, przy jednoczesnym zachowaniu dy-stansu i powściągliwości. Emocjonalne zaangażowanie sygnalizuje natomiast programowe wręcz przywiązanie do – zdawałoby się na pierwszy rzut oka – niefotogenicznych motywów, które wciąż i wciąż powracają, potęgując uczucie melancholii także po stronie odbiorcy. Wyczuwa się w tych zdjęciach jakieś intrygujące pęknięcie, wynikające z fuzji czegoś naturalnego, bezpośredniego, jakby sfotografowanego spontanicznie i zobaczonego mimochodem gdzieś pod drodze, z czymś konwencjonalnym, oddalonym i zapośredniczonym, a nawet jakby – w pozytywnym sensie tego określenia – stylizowanym.
Do tworzenia efektu swego rodzaju oddalenia od ukazanych krajobrazów i osób przyczynia się również dominująca w dorobku Ilfoveanu czarno-biała estetyka, nakładająca na fotografie filtr nostalgii i sugerująca dawność. Między patrzącym a danym motywem nie ma wrażenia bezpośredniego kontaktu czy współczesności w czasie, lecz konstytuuje się rodzaj aury, która nie tylko nie zanika mimo technicznej reprodukowalności fotografii, jak sugerował Walter Benjamin, lecz z dużą intensywnością generuje efekt pewnej dali. Aparat Ilfoveanu zapośrednicza obrazy, zaburzając przy okazji linearny przebieg osi czasu oraz spajając to, co dawne, z tym, co współczesne, to, co bliskie, z tym, co odległe. Można powiedzieć więc, że mamy do czynienia z rodzajem obrazu dialektycznego, w którym – ponownie odwołując się do Benjaminowskiej terminologii – teraz spotyka się z byłym, a przeszłość i teraźniejszość wzajemnie się przeorientowują, obopólnie się krytykując i przekształcając, by stworzyć to, co niemiecki filozof nazywał konstelacją, a więc dialektyczną konfigurację heterogenicznych czasów. Fotografie Ilfoveanu stają się takimi właśnie paradoksalnymi konstelacjami, które w pełen napięcia sposób wizualizują oksymoroniczny charakter pojęcia bliskiego Innego.
Nie tylko jednak rozpięte między dystansem a zbliżeniem sposoby kadrowania oraz czarno-biała poetyka stoją za dialektyczną i czasowo heterogeniczną naturą fotografii artysty. Ilfoveanu deklaruje się bowiem jako wnikliwy czytelnik książki Andrzeja Stasiuka „Jadąc do Babadag” (I wydanie, Wołowiec 2004), przetłumaczonej w roku 2006 na język rumuński (Călătorind spre Babadag). Owo pęknięcie widoczne w fotografiach rumuńskiego twórcy można więc odczytywać również jako rezultat filtra lekturowego, który nakłada się na postrzeganie Rumunii.
Paradoks sytuacji polega więc na tym, że Ilfoveanu nie inspiruje się tylko i wyłącznie bezpośrednim kontaktem z rumuńskimi realiami, lecz – wybierając motywy – pozostaje pod wpływem poetyki percypowania Rumunii, proponowanej przez polskiego pisarza. Stasiuk, poszukując tożsamości tego regionu Europy, nie widzi jej w aspektach nowoczesnych czy w integracji z Unią Europejską, lecz programowo koncentruje się na zjawiskach zanikających: życiu jakby na marginesie Europy, gdzieś poza rozpędzoną cywilizacją, gdzie współistnienie człowieka i zwierzęcia stanowią odwieczną symbiozę. Obraz Rumunii, opisany w Jadąc do Babadag jest więc wycinkowy, nostalgiczny i subiektywny – pisarz nie widzi i nie chce zobaczyć rozwoju gospodarki, trendów globalizacyjnych i wpływów kultury konsumpcyjnej, które niewątpliwie są już w tym rejonie po upadku rządów Ceauşescu dostrzegalne. (…)