Wcześniejsze dokonania Kacpra Piskorowskiego należały do mrocznych, ale patrząc z perspektywy cyklu Głuchy krzyk – były jedynie wprawką do tego kompletnego artystycznie zbioru, który stanowi dojrzały i bardzo osobisty, ale jednocześnie wyważony manifest artystyczny. Bezpośrednio dotyczy on okrucieństwa człowieka wobec zwierząt – idącej w miliardy rzeszy ofiar ludzkiej supremacji. Ale w gruncie rzeczy jest raczej refleksją nad ludzką naturą, z jednej strony idealizowaną, z drugiej pełną najmroczniejszych pobudek, nad przyczyną bestialstwa homo sapiens sapiens wobec słabszych gatunków i wobec siebie. W najgłębszej wymowie jest natomiast twórczym odniesieniem do zagadnienia okrucieństwa w sztuce i próbą znalezienia się ze swą wizją w repertuarze artystycznych działań notowanych w historii sztuk plastycznych i performatywnych.
Niemy skowyt
Mowa zwierząt milknie w nowoczesnych stechnologizowanych świątyniach cywilizacji – fermach, ubojniach, fabrykach, marketach. W naszych głowach status ontologiczny zwierzęcia sprowadza się do zgrafizowanego wizerunku na etykiecie. Nie jest ono żywą istotą – z krwi i kości – jest produktem, towarem z kilku- , kilkudziesięciu procent mięsa mechanicznie od nich oddzielonego. Piskorowski w tej redukcji idzie jeszcze dalej, unicestwiając bohaterów swych dzieł, spychając ich poza ramy obrazów, analogicznie jak my robimy to w zbiorowej świadomości. Skazuje ich na paradoksalny niebyt we własnej sztuce, akcentuje plastyczną nieobecnością, „wygłuszając” nawet ich skowyt. Dziesięć obrazów prezentuje zatem jedynie ślad ich przeszłej egzystencji: pręty, łańcuchy, sznury, szmaty, druty kolczaste, części klatek lub płotów oraz narzędzi oprawców. Gdzieniegdzie dostrzec można szczątki zwierząt – fragmenty małych czaszek, kości, opierzonego szkieletu, kępę futra. Dodatkowo symbolicznie działa tu jakby sącząca się z obrazów posoka. Trzeba przyznać, że to sugestywna i mocna w wyrazie metonimia śmierci (zabieg sylistyczny polegający na przedstawieniu faktu poprzez inny związany z nim). I choć zapewne pojawiła się pokusa, by ukazać ten tragiczny proces jej zadawania w sposób bardziej drastyczny, to należy docenić że autor jej nie uległ i pogratulować mu twórczej intuicji. Bo każdy krok dalej byłby radykalnie gorszy.
W czasach gdy obsceniczne obrazy (realne i wirtualne) pełne krwi i przemocy otaczają nas na co dzień, dobrą decyzją była rezygnacja z dosłowności, która zawsze grozi popadnięciem w niesmaczną nadokreśloność. W przypadku sztuki i działań ekstremalnych świadomy odbiorca nie ocenia ich wyłącznie pod względem walorów estetycznych (piękna, brzydoty, tragizmu, patosu), ale także wartości artystycznych (np. nowatorstwa, przekraczania granic, adekwatności formy i treści, itp.). Dlatego w przypadku twórczości Piskorowskiego znaczące, a nawet decydujące może być – obok tego do czego posunął się autor i do jakich środków sięgnął – zarówno to czego zaniechał, w którym miejscu wytyczył granicę artystyczną (lub etyczną). Zatem pewien dystans, cisza (jak w tytule), niedopowiedzenie (ukazanie zjawiska przemocy, ale bez jednoznacznego potępienia, ilustracja procesu zabijania, ale bez obecności ofiar) są nieocenionym walorem sztuki młodego wrocławskiego twórcy. Odstąpił on od pomysłu by premierowy (dyplomowy) pokaz wystawy miał miejsce w otoczeniu stylizowanym na wnętrze rzeźni. Po podłodze miało walać się mięso, przestrzeń miała być upaprana krwią, a pośrodku – dyndać zawieszona półtusza świni. To bez wątpienia byłby bardzo mocny przekaz artystyczny i twórca dobrze przeczuwał, że uciekająca do tak drastycznych środków aranżacja wyłącznie szokowałaby. Zwykle jest jednak tak, że gdzie jest silny wstrząs, refleksja przychodzi dopiero później.
W obecnej formie prezentacji Głuchy krzyk jest odwrotnie – to gorzka, logiczna i bolesna konstatacja, do której nieuchronnie prowadzi fabuła może finalnie wprawić widza w oburzenie i wyzwolić skrajne emocje, nawet gdy pierwsze wrażenia się zatrą. W rezultacie, ekspozycji tej – przynajmniej w moim odczuciu – dalej do skojarzenia z rzeźnią, którą podświadomie łączy się z wyrafinowaną technologią zabijania, sterylizacją etapów „produkcyjnych”, uprzedmiotowieniem zwierząt, masową skalą. Tymczasem przedstawiony cykl asamblaży sprawia, że przed oczami rysuje się obraz prymitywnej zagłady w wydaniu wiejskim: dość topornej, jednostkowej, systematycznej ale dziwnie przypadkowej, dokonanej nieporadnie – ludzką ręką; obraz śmierci tyle banalnej (prozaicznie zgodnej z cyklem wiejskiego życia – od hodowli do uboju), co i niezrozumiałej, absurdalnej – szczególnie dla dzieci (wymierzonej w członków wielkiej naturalnej rodziny, w pupilów, towarzyszy zabaw, czworonogich czy skrzydlatych podopiecznych z obejścia).