Wystawa małe ciche. Irena Trzetrzewińska. malarstwo otwiera projekt prezentujący obraz natury w sztuce Japonii i Zachodu. Irena (Rena) Trzetrzewińska maluje niewielkie kompozycje olejne i pastelowe inspirowane naturą, procesami obumierania i trwania. Są to martwe natury z owocami w różnym stopniu rozkładu i krajobrazy – przede wszystkim tatrzańskie.
Nie bez powodu góry uchodzą za jeden z najbardziej zbanalizowanych motywów malarskich. Pospolite widoki górskie zatruwają dzisiaj spojrzenie na ten rodzaj krajobrazu, odstręczają malarzy, rażą dobry smak publiczności. A przecież wzruszenie górami udziela się nadal wędrowcom i turystom, nie zniknie jako banalne. Czy można zatem kwestionować w malarstwie współczesnym motyw gór? I nie widzieć jego potrzeby? – pytał Jacek Buszyński w katalogu wystawy Ireny (Reny) Trzetrzewińskiej w 1969 roku.
O ile motywy tatrzańskie były tematem oczywistym i niekwestionowanym w dwudziestoleciu międzywojennym, o tyle po roku 1945 rzecz miała się nieco inaczej, gdyż zainteresowania młodych artystów, zmiany w obrębie samej sztuki eliminowały tę tematykę. Ostatecznie tak się jednak nie stało za sprawą absolwentów krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Szczególną siłą wyrazu charakteryzują się tatrzańskie dzieła trojga spośród nich: Andrzeja Wróblewskiego (1927–1957), Ireny Trzetrzewińskiej (ur. 1934) i Władysława Klamerusa (1956–1992).
Z ich obrazów emanuje sugestywny, mroczny, pełen napięcia nastrój bliski romantycznym wizjom. Kompozycje te atakują nasze zmysły: czujemy – niekiedy wręcz słyszymy – i odczuwamy lęk. Ci artyści znakomicie znali topografię gór. Wydawać by się mogło, że w ich twórczości odnajdujemy wizerunki szczytów i dolin, po których chodzili. Nic bardziej błędnego. To, co łączy tych tak różnych malarzy, to wizja lub wrażenie Tatr, wynikające z ich przeżycia, z dotknięcia czy doświadczenia. Wspólna jest im też niezwykła umiejętność przełożenia na język plastyczny tak – zdawałoby się – nieprzekładalnych doznań. Jacek Buszyński trafnie zauważył, iż Rena Trzetrzewińska
zajęła się wielkim i niewyczerpanym tematem gór. Malując od kilku lat Tatry, przypomina, że każde wzruszenie może i powinno wyrazić się w sztuce wbrew chwilowym uprzedzeniom i krążącym opiniom. Tym bardziej że niełatwo odkrywać góry na nowo środkami malarstwa, czyli odkrywać własny ich wizerunek na płótnie. Autorka tych małych obrazów olejnych zawierza swym wrażeniom i zawierza materii malarskiej. Lekko kładzione przejrzyste plamy koloru, ich zarys i przenikające się warstwy sugerują jednorodną przestrzeń górską. Ogrom masywu skał, rozległość nieba i chmur, blask światła tworzący jednolity, choć pełen dramatycznych kontrastów teatr natury. Nie zobaczymy tutaj statycznej panoramy gór ani pamiątkowych widoków. Odnajdujemy na nowo przypominany, intymnie i kameralnie, motyw odwiecznych mitologii i aurę wielkiej romantycznej egzaltacji – patos górskiego krajobrazu.
I rzeczywiście. Te niewielkie, pozornie intymne obrazy tchną jakąś pierwotną grozą i lękiem przed nieznanym. „U Trzetrzewińskiej wierchy wyłaniają się z gruntownie przemyślanego igrania materią malarską na gęstych, rozjarzonych jakby fosforującą poświatą obrazkach” – pisał w 1995 niezwykły znawca tatrzańskich widoków Jacek Woźniakowski. Wrażenie potęgują poetyckie tytuły – gry słowne: Krzesany, Smutna, Gorzelisko, Błękitny – każdy z nich brzmi jak nazwa szczytu, turni, polany. Próżno ich jednak szukać w przewodnikach tatrzańskich. Raczej baśniowe i fantastyczne, wprowadzają nas w nieznany i niepoznawalny świat. Artystka patrzy na Tatry niczym Alicja w Krainie Czarów i maluje to, co zobaczyła po drugiej stronie lustra. Góry pozostają nieznane, a martwe natury małe, ciche.