Dorobek Magdy Hueckel w zakresie fotografii teatralnej jest imponujący. W wydanym w 2015 roku albumie Hueckel / Teatr zmieści się mógł zaledwie ułamek przebogatego zbioru zdjęć wykonanych w czasie dziesiątek spektakli czy prób [1].
Na bazie materiału, który – przynajmniej w założeniu – należy do sfery archiwaliów, zaświadcza o przebiegu przedstawienia i jego charakterze, fotografka postanowiła utkać obrazową narrację oderwaną od poszczególnych realizacji. Jak sama przyznała, gdy przygotowywała wspomnianą publikację, kierowała nią chęć stworzenia opowieści nieoczywistej, ujawniającej się dopiero wtedy, gdy wyjdzie się poza porządek wyznaczany przez historie opowiadane w spektaklach [2].
Ktoś mógłby powiedzieć, że wykorzystała w ten sposób tworzywo fotografii teatralnej dla zaspokojenia własnych ambicji i potrzeb artystycznej wypowiedzi. Ale czy już w momencie wykonywania zdjęć nie odcisnęła na nich piętna swego indywidualnego sposobu widzenia? Choćby podążała ślad w ślad za rozgrywającą się na scenie akcją, tropiła najdrobniejsze gesty aktorów i na wylot znała koncepcją reżysera, i tak zawsze pozostanie – jak to określiła – „nieobojętnym medium”, które „może iść tylko za własnym odczuwaniem”[3].
Fotografię teatralną należy więc postrzegać jako niezależną i równoprawną gałąź twórczości Hueckel. Choć artystka „usamodzielnia” tę formę przekazu i podkreśla jej kreacyjny wymiar, nie pali za sobą mostów i nie odcina się od pierwotnego kontekstu. O zdjęciach zamieszczonych w wyżej wspomnianym albumie Wojciech Nowicki napisał nawet: „Lubię patrzeć na te fotografie jak na zdjęcia z jednego spektaklu”. Stwierdzenie to nie tylko uwypukla fakt, że są one interpretacyjnie otwarte i niosą potencjał do kreowania nowych znaczeniowo struktur, ale także dobitnie akcentuje ich korelację z poetyką sztuk scenicznych.
Prezentowana w Wozowni wystawa Hueckel / Teatr vol. II to kolejna manipulacja tworzywem fotografii teatralnej dokonana przez artystkę. Podczas gdy album – jak sugerował Nowicki – zdawał się (tylko) relacjonowa pewną wypreparowaną „sztukę”, tak tutaj, w przestrzeni galeryjnej, mamy już do czynienia z przedstawieniem par excellence. Wkraczamy tu do pewnego zainscenizowanego świata, którego granicę wyznacza – niczym kurtyna – materia foliowej zasłony. Już od progu zostajemy oślepieni jasnym światłem projektora (ciekawe, czy stający w świetle reflektorów aktorzy czują podobny dyskomfort…).
Dynamika szybko zmieniających się obrazów rzutowanych wprost na nasze ciała wprowadza w stan dezorientacji. Za bardzo się im w tym momencie nie przyglądamy – nasze oczy odbierają je jako mało konkretne, prawie abstrakcyjne. Po chwili przytomniejemy i orientujemy się, że dalej powinniśmy kierować się na wprost, podążając wzdłuż wąskiego, ciemnego korytarza. W drodze towarzyszą nam niepokojące, pulsujące dźwięki dobiegające zza zakrętu. Na końcu ścieżki wyświetlana jest seria zmieniających się w kilkusekundowych odstępach fotosów. Zasób niepokojących, pełnych napięcia, czasami nawet przerażających i makabrycznych ujęć wykonanych przez Hueckel w czasie spektakli, to wynik przemyślanej selekcji. Zobrazowane tutaj radykalne doświadczenia ciała tematyzują wystawę, którą odczytywać można zarówno jako wypowiedź na temat środków wyrazu specyficznych dla języka współczesnego teatru, jak również – w nieco szerszym wymiarze – jako refleksję nad kulturą, lubującą się w obrazach „boleśnie przyjemnych” (ale o tym szerzej później).
Droga powrotna konfrontuje nas raz jeszcze z projekcją rzucaną na wejściową kotarę. Teraz, gdy mamy możliwość spojrzenia z dystansu na wyświetlane tu fotografie, odkrywamy, że rzecz wcale nie w tym, byśmy dokonywali ich wnikliwej lektury. Przeciwnie, zdjęcia wyrzucane z częstotliwością serii z karabinu maszynowego działa mają podprogowo, zadrażniając oko i wprowadzając emocje w stan naprężenia.