Dziś dzieło Jacka Sempolińskiego to już zamknięty rozdział w historii polskiej sztuki współczesnej. Nadszedł czas by otworzyć go na nowo i poznać, bo zdaje się być gruntownie zapoznany. Wystawa w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie jest pierwszą próbą retrospektywy, tego zmarłego w ubiegłym roku, fascynującego artysty.
Gdy w 2002 roku, dla uczczenia siedemdziesiątej piątej rocznicy urodzin, Jacek Sempoliński zaproszony został przez Narodową Galerię Sztuki Zachęta do urządzenia rocznicowej (czytaj retrospektywnej) wystawy – uchylił się. Nadał jej tytuł a me stesso, czyli sobie samemu, i taki właśnie miała ona charakter. Była niemalże roboczym przeglądem powstałych w ostatnich dwóch latach życia obrazów i rysunków. W tym podeszłym, emerytalnym wszak wieku, artysta pokazał prace nowe i zaskakujące, nieoczekiwane i nowatorskie. Ta wystawa była potrzebna jemu, bo pracował i to być może intensywniej niż kiedykolwiek w swoim życiu, choć zawsze był człowiekiem bardzo pracowitym.
Poznawał i odkrywał siebie i to w wielu wymiarach. Sam stał się dla siebie niespodzianką, i to pewnie największą i najbardziej nieoczekiwaną. Przeglądając dziesiątki obrazów i setki rysunków sprzed przemiany, która dokonała się na przełomie tysiącleci – 1999/2000, można powiedzieć, że Sempoliński zupełnie tego się po sobie nie spodziewał, był pewien, że jego własna sztuka to zamknięty pod względem tematów, sposobów i technik, rozdział. Tak jednak się nie stało i w ostatnich latach przebył najbardziej fascynującą artystyczną podróż swego życia, w głąb siebie, swej fizyczności i płciowości, która zdawała się być kompletnie nieobecna, czy uśpiona- dotychczas. Zbudziła się w starym człowieku i przyniosła prace kompletnie nieoczekiwane i fascynujące zarazem.
Bogusław Deptuła, Przygody malarza myślącego:
Przez większość swego życia uważał, że najważniejsza jest sztuka. W roku 2000 oświadczył: teraz wiem, życie stoi wyżej niż sztuka. Dziś trudno odtworzyć malarską biografię Jacka Sempolińskiego, bo nie ma wiele katalogów, albumów i książek, które by w tym pomagały. Ten wielki malarz, myśliciel, pisarz, a co najważniejsze prawdziwy autorytet dla bardzo wielu, nie doczekał się publikacji, która by zilustrowała odmiany jego sztuki, myśli i poszukiwań.
Przez lata uważany za niemalże etatowego malarza metafizycznego, na przełomie wieków zasadniczo odmienił zarówno swoje malarstwo, jak myślenie o nim. Jawnym tego dowodem stała się otwarta w jego 75 urodziny wystawa w warszawskiej Zachęcie, zatytułowana a me stesso, mnie samemu. Oglądając ją z niemałym zdziwieniem przed dziesięciu laty, zrozumiałem, czemu tak przez malarza zostało pomyślana. Przyglądał się na niej sobie samemu, ale poddanemu przemianie. Oglądał siebie we wciąż otwartym procesie ważnych zmian w tym co i jak, przez całe lata, robił. Nie chciał o tej rocznicowej wystawie myśleć jako o pokazie retrospektywnym. Eksponował wyłącznie nowe obrazy, albo te ze starszych, które w ostatnim czasie przemalował, domalował, przeprawił, przemienił. To był kompletnie zaskakujący przekaz, niby wszyscy znający go wiedzieli, ale zarazem nie podejrzewali takiej aż zmiany, takiej siły rażenia owych prac, a także ich liczby.
Pięknoduch
W jednej z rozmów, przyznał, że w połowie lat 50-tych nie angażując się w socrealizm, zachował się właściwie jak pięknoduch, zwrócony ku wyimaginowanym ideałom sztuki. Taka była choćby jego martwa natura zaprezentowana na wystawie w warszawskim Arsenale, takie były inne kompozycje później pokazywane.
Inni jego koledzy i przyjaciele uwierzyli w możliwość zaangażowania sztuki w odmianę rzeczywistości. Przystąpili do socrealizmu. On nie umiał się na to zdobyć. Owszem, nawet podjął próbę. Pobrał reglamentowane wówczas materiały malarskie, i starał się namalować scenę z wojny domowej w Hiszpanii, mając za tło jakieś pod kazimierskie kamienisko. Jednak w trakcie przerwał pracę. Po tej nieudanej próbie, zrozumiał, że nie jest w stanie tego zrobić. Za zmarnowanie materiałów został napiętnowany.