KRYTYCZNY
Najmocniejsze ciosy wymierza jednak Dawicki polskiemu światu sztuki. Wystawa w Art Stations dostarcza na to kilka dowodów. Niekiedy są to uderzenia subtelne, jak zorganizowany na wstępie ekspozycji „cmentarz artystów”. Ta robocza nazwa, ukuta przez kuratora Łukasza Gorczycę, może być rozumiana na kilka różnych sposobów. W warstwie filozoficznej odnosi do pojęcia śmierci autora, a więc sytuacji, gdy osoba czy też figura twórcy staje się już nieważna. Cmentarz artystów może także nawiązywać do tradycji sztuki sepulkralnej. Artyści od zawsze powoływani byli do tworzenia i dekorowania miejsc ostatniego spoczynku: piramid, mauzoleów, kaplic grobowych, katafalków… Tym razem, na wystawie, sami tworzą swoje nagrobki. Odtwarzają tym samym, odwieczną w kulturze europejskiej, rywalizację o jak najświetniejsze uhonorowanie zmarłego. Prześcigają się w pomysłach, nierzadko zanurzonych w hermetycznych, skomplikowanych odniesieniach historyczno-artystycznych. I tylko propozycja Zbigniewa Libery jest w stanie zrównać się – w potencjale ironii i sarkazmu – z tym, co przygotował Dawicki.
Zacznijmy od Libery: jego projekt nagrobka jest w zasadzie jedynie rozrysowanym schematem na papierze. Widzimy szkic konstrukcji, opisanej z boku przez autora. Bezpośrednią inspiracją był tutaj motyw z filmu Cudowne lato (reż. Ryszard Brylski, 2010). Film, określany jako czarna komedia, opowiada o rywalizujących zakładach pogrzebowych i kamieniarskich. Na branżowych targach dochodzi do konfrontacji: firmy biorą udział w konkursie na najlepszy projekt nagrobka. Zaprezentowany zostaje koncept pomnika, który odtwarzałby na płycie fotografie i filmy z życia zmarłej osoby. Nawiązując do tego motywu, Zbigniew Libera idzie jednak jeszcze dalej. Proponuje, by odwiedzający grób mogli zobaczyć ukochanego nieboszczyka w sposób jeszcze bardziej realistyczny. Pomysł Libery to odtwarzanie na płycie nagrobnej filmu, który byłby nagrywany bezpośrednio w trumnie. Postępująca zgnilizna i rozkład zwłok to przecież „głębsza” prawda o nieżyjącym niż wspomnienia utrwalone na taśmie. Całość wygląda na ponury żart, równy w cynizmie pracy Libery Lego. Obóz koncentracyjny.
Na tym tle propozycja nagrobka Dawickiego wydaje się optymistyczna i dużo barwniejsza. Artysta zainscenizował, a następnie nagrał, kameralny spektakl w środku cmentarza. W scenerii typowej dla polskich cmentarzy, wśród powodzi kwiatów i zniczy, rozgrywa się przedziwna akcja. Spod powierzchni ziemi co rusz wyskakuje sylwetka mężczyzny w jaskrawej niebieskiej marynarce. W świeżo wykopanym grobie dzieje się nie to, co zwykle. Nie widać trumny, posępnie spływającej w dół, ani ciężkich grud ziemi. Jest za to mała trampolina, na której skacze Dawicki. Jak diabeł z pudełka, nie chcąc udać się na spoczynek wieczny, skacze radośnie.
Performens staje się jednak monotonny, bez przerwy odtwarzany na zapętlonym wideo. Przeistacza się w nigdy nie ukończony pogrzeb, wieczne umieranie (zmartwychwstawanie?). Wygląda na to, że Dawicki nigdy nas nie opuści na tym ziemskim padole. Być może to także aluzja do pozycji, jaką zmarły artysta osiąga na rynku sztuki. Nieżyjący już twórca, umierając, przenosi się do innej sfery nie tylko w sensie biologicznym. Dorobek twórczości, zamknięty już i ustalony, nie przysporzy niespodzianki kuratorom czy kolekcjonerom. Nie zdarzy się żadne potknięcie lub, jak mówią, słabszy okres. Nie powstanie już więcej dzieł, które obniżyłyby wartość tych obecnych na rynku. I tu właśnie Dawicki pyta: a co, jeśli to nieprawda? Jeśli nie całkiem umrę, non omnis moriar? Jeśli wyskoczę z grobu i wrócę w przestrzeń rywalizacji krytyków, artystów i kuratorów? Jeśli będę przesuwał znaczenia, walczył z kanonami, wytrącał z rąk broń symboli, prestiżu i autorytetu?
KIM JEST PAN DAWICKI?
Ciosy wymierzone w krajowy art world bywają jednak mniej delikatne. Wystawa w Starym Browarze prezentuje także… krowie łajna. Niewielkie „placki”, na jakie natrafiamy zwykle podczas przepraw przez łąkę, trafiły do szacownej galerii. Co więcej, zakupione zostały już przez inną, ważną na polskiej mapie artystycznej, placówkę: krakowski MOCAK. Niestety, cena pozostała nieznana, podobnie jak problemy konserwatorskie, jakie narzuca w tym przypadku materia tworzywa. Ale nie samo łajno jest tu najważniejsze. Istotą projektu Dawickiego są bowiem odciśnięte w zwierzęcych odchodach dłonie artystów. Znajdziemy tu odciski Joanny Rajkowskiej, Julity Wójcik czy Piotra Kurki. Z kupki Mirosława Bałki wystaje nawet źdźbło trawy. Wśród tego barwnego pejzażu rodzimej „alei gwiazd”, w centrum usytuowany jest placek z odciskiem dłoni samego Dawickiego. Przypieczętowuje on więc niejako swoją przynależność do polskiego świata (światka?) artystycznego, choćby nawet oznaczało to zanurzenie się w gównie.
Swój stosunek do innych artystów Dawicki bada na jeszcze jeden sposób. Jedno z pięter wystawy w Starym Browarze poświęcone jest filmowym kreacjom artysty, którym przyglądają się… dzieła sztuki. Trzy portrety filmowe Dawickiego „obserwowane” są przez prace z kolekcji Grażyny Kulczyk. Na Pana Oskara patrzą: Jacek Malczewski, Zofia Kulik, Roman Opałka i inni wielcy. Takie zestawienie można odczytać jako nachalną promocję prywatnej kolekcji lub pozycjonowanie nowego artysty. Można jednak wejść w tę wielopoziomową grę spoglądających na siebie autoportretów: filmowych, fotograficznych, malarskich, a nawet rzeźbiarskich. Takie zestawienie prowokuje pytanie o sensowność wizerunków artysty. Dawicki odpowiada w sposób znamienny: pokazuje bezproduktywność aktów artystycznych, ich sztuczność i „efekt”, pod którym nic się nie kryje.
*
Czym zaskoczy nas Dawicki? Jego prace wciąż się zmieniają. Jeszcze w tym roku ma ukazać się film Performer, z którego próbne nagrania mogliśmy oglądać na wystawie. Książka W połowie puste Łukasza Gorczycy i Łukasza Rondudy wywołuje silny rezonans, nie tylko wśród bibliotek, które domagają się przysłania egzemplarzy w całości zadrukowanych, a nie w połowie pustych. Oskar Dawicki, jak prorokują, już wkrótce stanie się znanym artystą. I zmieni oblicze polskiej sztuki. A na razie, w Starym Browarze, bałwan zamknięty z rozkazu Dawickiego w lodówce, rozpuszcza się coraz bardziej. Może jeszcze zdążycie go zobaczyć, zanim zniknie zupełnie.