Podczas 67. Berlinale zaprezentowano wiele filmów, poruszających temat zmian dotychczasowego porządku świata. Jednym z bardziej wartościowych był prezentowany w sekcji Generation (dla dzieci i młodzieży) kanadyjski dramat Those Who Make Revolution Halfway Only Dig Their Own Graves (Ci, którzy robią rewolucję połowicznie, kopią sobie dołek) w reżyserii Mathieu Denisa i Simona Lavoie.
W 2016 roku na Międzynarodowym Festiwalu w Toronto film ten otrzymał nagrodę główną. Obecnie 67. Berlinale przyznano mu wyróżnienie (za walory artystyczne i pedagogiczne). Scenariusz powstał w oparciu o autentyczne wydarzenia – studenckie zamieszki w prowincji Quebec. Trzygodzinny film Those Who Make Revolution Halfway Only Dig Their Own Graves stanowił hołd złożony światowym rewolucjom. W 2012 roku kanadyjscy studenci zbuntowali się przeciw wprowadzeniu przez quebeckie władze podwyższonych opłat za studia. Od 1968 do 1990 roku roczne czesne wynosiło pięćset czterdzieści dolarów. W 1994 roku podniesiono je do tysiąca sześćset sześćdziesięciu ośmiu dolarów. Natomiast w 2012 roku żądano już dwóch tysięcy stu sześćdziesięciu ośmiu dolarów. Premier z partii liberalnej, Jean Charest planował do 2018 roku zmienić sumę na trzy tysiące dziewięćset siedemdziesiąt trzy dolary. Decyzja ta spowodowała strajk studentów. Wiosną 2012 pojawiło się na ulicach Montrealu dwieście tysięcy demonstrantów. Rozjuszeni młodzi ludzie w ramach protestu powybijali okna, zranili ochroniarzy i splądrowali pomieszczenia montrealskiego uniwersytetu. Protesty zakończyły się na początku września 2012 roku, kiedy rząd zaniechał planu podwyżek. Studenci zostali aresztowani, dostali kary w zawieszeniu, w ramach których musieli wykonać prace społeczne oraz spłacić długi za wyrządzone szkody. Rewolta studencka w spokojnej, zasobnej Kanadzie stała się wielkim wydarzeniem. Zainspirowani tym ruchem reżyserzy rozmawiali z protestującymi studentami. Podpatrywali akcje czwórki młodych ludzi, niszczących bilbordy reklamowe oraz podkładających dymne bomby w metrze. Twórcy uchwycili wątłą granicę pomiędzy buntem a wandalizmem.
Alexandra Hołownia: Czy jesteście kanadyjskim wydaniem braci Coen?
Mathieu Denis: Nie planujemy kariery zespołowej, ale u nas wszystko dzieje się naturalnie, spontanicznie. Pierwszy film Laurentie zrobiliśmy razem. Po prostu mieliśmy ideę, o której długo dyskutowaliśmy. Ta sama sytuacja dotyczyła naszego drugiego pomysłu – przedstawienia protestów socjalnych w Quebecu. Nie wiemy jednak czy za pięć lat ponownie podejmiemy wspólne działania. Nasza przyszłość jest otwarta i niewiadoma.
Gdzie się poznaliście?
Simon Lavoie: Znamy się z Uniwersytetu. Pracowaliśmy przez jakiś czas razem i zdecydowaliśmy się ponownie zjednoczyć nasze siły.
Mathieu Denis: Poznaliśmy się na Uniwersytecie w Montrealu, gdzie studiowaliśmy film. Zaprzyjaźniliśmy się i postanowiliśmy razem pracować. Lubimy te same filmy i mamy te same upodobania artystyczne.
Jakie filmy lubicie?
Mathieu Denis: Podczas studiów byliśmy pod wrażeniem kina azjatyckiego. Szczególnie reżyserów z Tajwanu, jak: Hou Hsiao-hsien, Tsai Ming-liang oraz chińskiego reżysera Jia Zhangke. Na naszą twórczość wpłynęły także krótkometrażowe filmy Jean-Luca Godarda. Głównie te emanujące duchem wolności lat sześćdziesiątych. My traktujemy kino jako przestrzeń eksperymentalną.
Dlaczego zainteresował Was temat rewolty studenckiej w Quebec?
Mathieu Denis: W 2012 roku kanadyjscy studenci strajkowali przeciw rządowej decyzji podniesienia czesnego. Przestali uczęszczać na zajęcia i wyszli na ulice. Mały bunt przerodził się w ogromną rewoltę przeciwko filozofii reprezentowanej przez kanadyjską władzę. Rząd dążył do utrzymania spokoju wśród protestujących. Wysłano policję, która, używając siły, próbowała opanować zamieszki. Postanowiono pozbawić studentów prawa bycia na ulicy oraz prawa do głośnego wypowiadania własnych opinii. Starano się zlikwidować opozycję.
Ale wasi filmowi bohaterowie wcale nie pochodzili z biednych rodzin?
Simon Lavoie: Protestowali wszyscy. Powiedziałbym, że walka o przekonania polityczne nie zależy od pochodzenia.
Pokazaliście jak protesty przeradzały się w terror. Tylko czy terror jest jeszcze protestem?
Mathieu Denis: Istnieją różne metody zwalczania idei politycznych. Należy wybrać czas potrzebny na radykalne działania oraz umieć przewidzieć, kiedy zastosować cierpliwą walkę. Rosnąca złość naszych bohaterów przekształciła się w przemoc. Oni musieli się wyładować. Za czasów Karola Marksa, było oczywiste kto z kim i o co walczy. My żyjemy w skomplikowanej epoce, w której trudno zidentyfikować „wrogów”. Współcześni protagoniści nie prowadzą walki na śmierć i życie. Nie umierają z głodu na ulicy. Nie są poddawani represjom.
Simon Lavoie: Proletariusze już nie istnieją. W Kanadzie nie ma proletariatu.
Skąd pomysł obsadzenia osoby transgender?
Simon Lavoie: Nasz film nie jest opowieścią o chłopcach i dziewczętach. Poprzez osobę transgender chcieliśmy pokazać, że nasi bohaterowie odrzucali wszelkie normy, w tym także podział na płeć. Dla nich ważne były idee. Obchodziło ich jak myślisz i w co wierzysz. Wszystko jedno, czy jesteś kobietą, mężczyzną, lesbijką, homo albo trans. Oni akceptowali siebie wzajemnie. Czasami też prowokowali nagością, ale nie mieli intencji erotycznych.
Dlaczego film trwał trzy godziny?
Mathieu Denis: Nie przewidywaliśmy, że będzie to trzygodzinny film. Podobnie do naszych bohaterów chcieliśmy być wolni od wszelkich konwencji, a także od ograniczeń czasowych. Zależało nam na tym, by znaleźć właściwą długość filmu. Jeśli zrobisz film kilkugodzinny, to ze względu na długość nie pojawi się on na festiwalach i nie zostanie sprzedany. Te reguły zmuszają filmowców do redukcji przedstawianych historii. My stwierdziliśmy, że do przekazania naszego pomysłu potrzebujemy właśnie trzy godziny.
W waszym filmie narracja oscylowała pomiędzy akcją, poetyckimi wspomnieniami i dokumentalnymi ujęciami…
Mathieu Denis: Reżyser Jacques Godbout z Quebecku również mieszał style. Przykładowo obrazy z popularnej kultury i telewizyjnego show integrował z fikcją.
Simon Lavoie: Nasz film jest esejem, a nie fikcją.