Bohdan Zadura jest poetą – być może najwybitniejszym żyjącym poetą polskim. I właśnie jako autor wierszy został w pełni doceniony: jego poezji poświęcają uwagę literaturoznawcy oraz krytycy literaccy i do niej nawiązują liczni poeci, zwłaszcza ci debiutujący w ostatniej dekadzie XX wieku. Inaczej jest w przypadku pisanej przez Zadurę prozy. Co prawda wszystkie trzy jego powieści oraz dwa zbiory opowiadań były recenzowane, ale najczęściej w formie dość zdawkowych omówień. Jakoś tak się złożyło, że najcenniejsze artykuły dotyczące dorobku prozatorskiego Zadury wyszły spod piór dwóch zaprzyjaźnionych z nim osób. Pierwszą z nich jest Krzysztof Mętrak, bez wątpienia jedna z najwybitniejszych postaci na firmamencie polskiej krytyki literackiej i filmowej, drugą Bogusław Wróblewski – literaturoznawca, człowiek instytucja, pomysłodawca, założyciel i do dziś redaktor naczelny „Akcentu”, z którym to czasopismem pisarz z Puław jest od dawna związany.
Bogusław Wróblewski, recenzując powieść Bohdana Zadury, stwierdził: „Moglibyśmy pod występującymi w Lit fikcyjnymi nazwiskami (np. Sierakowski) i imionami (np. Sergiusz) czy tytułami czasopism („Gust”) odnaleźć «właściwe», realnie istniejące. Moglibyśmy, gdyby trud ten czemukolwiek służył, gdyby Lit była «powieścią z kluczem», ale na szczęście nie jest. Na szczęście, bo w przeciwnym razie w pełni odczytywałoby utwór tylko jedno pokolenie – pokolenie rówieśników autora. Lit nawiązuje do najlepszych tradycji tzw. powieści autotematycznej, do której w literaturze polskiej należą Góry nad Czarnym Morzem Wilhelma Macha czy Miazga Jerzego Andrzejewskiego”[1].
Wszystko to oczywiście prawda. Trudno też nie zgodzić się z autorem recenzji, który uznał Lit za jedną z najwybitniejszych publikacji prozatorskich lat 80. Powieść w wydaniu książkowym ukazała się co prawda dopiero w 1997 roku, ale jej pierwodruk miał miejsce dużo wcześniej, tj. w listopadowym i grudniowym numerze „Twórczości” z 1985 roku. Lit stanowi zwieńczenie cyklu powieściowego, który otwierały Lata spokojnego słońca z 1968 roku, będące zresztą książkowym debiutem Zadury. Drugą częścią tego autotematycznego tryptyku jest powieść A żeby ci nie było żal z 1972 roku. Wszystkie te utwory stanowią zamknięte w sobie całości, można je czytać oddzielnie, niemniej tworzą bez wątpienia cykl, który – za Bogusławem Wróblewskim – można określić mianem „quasi-autobiograficznej trylogii”[2]. Odzywały się głosy, że dopiero lektura wszystkich części pozwala w pełni docenić walory pisarstwa Zadury.
Czytanie tych utworów jako wyłącznie „powieści z kluczem” mijałoby się z celem, taki odbiór zubożałby ich sens i uniemożliwiał właściwe zrozumienie. A jednak, podobnie jak w przypadku Miazgi, nie da się pominąć całkowicie niewątpliwych odniesień do „realności”. Jeżeli pisarze tej miary co Andrzejewski czy Zadura balansują na pograniczu fikcji i rzeczywistości (w tym przypadku wątków autobiograficznych), to zabieg taki nie może być pozbawiony większego znaczenia. Nawet wówczas gdy sam autor składa deklarację w rodzaju uwag zamykających Lit: „Chociaż nie występuje ciotka Elżbieta w tej powieści ani jako postać czołowa, ani epizodyczna nawet, ona jedyna jest w tej powieści postacią prawdziwą. Reszta jest fikcyjna. Dociekliwi czytelnicy, którym niektóre nazwiska mogą kojarzyć się z nazwiskami postaci rzeczywistych, niech wezmą to wyznanie pod uwagę. Do prawdziwych tekstów, wykorzystanych w powieści, dopisane są fikcyjne nazwiska. I tak ma być. Gdyby szło o powieść z kluczem, stać by było autora na większą pomysłowość niźli przypisywanie Rozmów o książkach Naruszewiczowi, a premiera obdarzanie nazwiskiem Kaczewicz”[3].
Krzysztof, bohater powieści Lata spokojnego słońca, poznaje na obozie wojskowym dla studentów swego imiennika Krzysztofa Em. Zaprzyjaźniają się szybko i po jakimś czasie Krzysztof Em., świetnie zapowiadający się krytyk literacki, zaprasza kolegę do Obór. Tam w Domu Pracy Twórczej Związku Literatów Polskich ów beniaminek polskiej krytyki literackiej ma przygotować pracę o Stanisławie Brzozowskim i anarchizmie. Pogoda jest piękna, świeci słońce, od dłuższego czasu nie padał deszcz. Z okna pokoju zajmowanego przez Krzysztofa Em. widać następującą scenę: „Po prawej opalało się na leżaku urocze i nieodpowiedzialne w swych sądach zjawisko polskiej krytyki; dzięki pamfletowi na twórczość tej pani Krzysztof wkroczył kilka lat temu przebojem na rynek literacki i zaczął się od tamtej chwili «liczyć»”[4].
Odnosząc ten powieściowy epizod do rzeczywistości, trzeba pamiętać, że Krzysztof Mętrak opublikował w październikowej „Twórczości” z 1965 roku artykuł Kilka uwag o filozoficznym stanie umysłowości krytycznej Alicji Lisieckiej. Tekst ów przyniósł spory rozgłos dwudziestoletniemu podówczas autorowi. Jeszcze przed uzyskaniem magisterium z polonistyki otrzymał propozycję pracy w tygodniku „Kultura”, gdzie kierował później działem krytyki. A sama Alicja Lisiecka, dzisiaj zapomniana, w tamtych latach odgrywała znaczącą rolę w środowisku literackim. Warto w tym miejscu przypomnieć nieco żartobliwą opinię Pawła Beylina dotyczącą pamfletu Mętraka: „Zacząłem to czytać nie bez pewnego rozbawienia, rzecz bowiem napisana jest złośliwie, ironicznie, kąśliwie, gryząco i podgryzająco. Ale szybko moje rozbawienie ustąpiło miejsca zdumieniu. Umysłowość Alicji Lisieckiej została tam rozpatrzona przez pryzmat co najmniej kilkunastu wielkich systemów i postaci historii filozofii. Mętrak rozważa casus Lisieckiej z punktu widzenia Marksa, Berkeleya, Heraklita, Hume’a, Plotyna, Talesa z Miletu, Gabriela Marcela, z punktu widzenia kartezjańskiego cogito, husserlowskiej intencjonalności itd., itd. Mętrak żartuje. Ale w końcu to on już żartuje, że żartuje. Albo ten młody człowiek przeczytał za mało filozofów, albo za dużo. Jest wszakże faktem, że ta lawina skoncentrowanej ironii przeistoczyła się w swoje własne przeciwieństwo. Zamierzony paszkwil okazał się mimowolną apoteozą. Na miejscu Lisieckiej posłałbym mu kwiaty”[5].
Kwiatów Mętrakowi Lisiecka raczej nie posłała, za to zaraz po ukazaniu się debiutanckiej książki Bohdana Zadury powitała ją złośliwą recenzją opublikowaną w „Polityce”. Recenzentka określiła Lata spokojnego słońca jako „literacki pamiętnik”, który znamionuje talent pisarski, bo autor pisze nieźle pod względem stylistycznym i wykazuje się jako debiutant bogatym słownictwem. Jednak jest to nade wszystko autobiografia młodego człowieka, który niczego interesującego nie przeżył i w związku z tym nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Zdaniem Lisieckiej rewelacje, którymi Zadura raczy czytelników, „sprowadzają się do spostrzeżeń w rodzaju, że «Hegel był twórcą dialektyki», że żółte tulipany po tygodniu więdną, że «odlanie się» sprawia komuś ulgę i że belfer – polonista po maturze mówi «no to trzymaj się, chłoptasiu»”[6].
Wydaje się, że w ten zoilski sposób autorka Pokolenia „pryszczatych” odpłaciła Zadurze za jego opowieści o uroczej krytyczce i o tym, że ktoś tam „słyszał w nocy dobiegające z jej pokoju niedwuznaczne hałasy, a wiadomo że już Ewa puściła się z wężem”[7]. Alicja Lisiecka słynęła nie tylko z urody i niefrasobliwych sądów literackich, ale również z licznych romansów.
Zupełnie inaczej ocenił powieść Zadury Krzysztof Mętrak. Oznajmił on w warszawskiej „Kulturze”, że „Lata spokojnego słońca to książka jak na debiut niebywała: dojrzała, autentycznie przeżyta, znakomicie napisana. Nie potrafię z niej napisać normalnej recenzji, bo to jest po prostu również i moja książka (…). Podobne przechodziliśmy jazzowe wtajemniczenia i sportowe nadzieje, a nawet w tym samym miesiącu maturalnym umarły nam babki. W jednym, wreszcie, roku przyszliśmy na Uniwersytet Warszawski. Nie mówię już o tym, że los zetknął nas później osobiście, czego ślad również znajduje się w tej książce. I może dlatego, kiedy się spotykamy, mamy sobie tak mało do powiedzenia, bo wszystko o sobie wiemy…”[8].
Balansowanie przez autora na granicy fikcji i rzeczywistości jest zajęciem frapującym, ale i dość ryzykownym. O ile bezpieczniej byłoby wykreować na kartach powieści świat przedstawiony, który nie kojarzyłby się w sposób tak bezpośredni z konkretnym miejscem, czasem oraz określonymi ludźmi. Jeżeli jednak Zadura podjął takie ryzyko, musiał mu przyświecać niewątpliwie jakiś cel, a celem tym musiała być chęć prowokacji. Tak jest i w Latach spokojnego słońca, i w A żeby ci nie było żal. Lit ze względu na dość długi dystans czasowy oddzielający ją od dwóch pierwszych powieści to sprawa nieco inna. W tym wypadku prowokacja nie jest celem pierwszorzędnym. Prowokując, pisarz jasno wskazuje to, co uważa za złe w literaturze, a tym samym i ludzi, którzy za taki stan rzeczy odpowiadają. I to jest czynnik negatywny. Czynnikiem pozytywnym jest określenie nowego programu literackiego i ewentualnych sojuszników, którzy będą wspierać jego realizację. Tak też się stało. Casus Lisieckiej i Mętraka jest tu symptomatyczny. Krzysztof Em. nie poważa ani autorów piosenek, ani dostojnych starców. W pewnym momencie obwieszcza, że za kilkanaście lat rozpieprzymy tę całą naszą literaturę[9].
Pisanie tekstów piosenek to raczej nie sztuka, a działalność stricte komercyjna. Czcigodni starcy może i kiedyś mieli coś do powiedzenia, ale ich rola się skończyła. Od początku lat 60. rozpanoszył się w naszej literaturze mały realizm. Stanowił on wcale nie mniejsze zagrożenie dla rozwoju rodzimej prozy niż działalność komercyjna czy uporczywe trzymanie się przestarzałych schematów.
Michał Sprusiński, omawiając prozatorskie debiuty 1968 roku, pisał: „Przed dziesięciu niemal laty zrodziło się nieszczęsne (zdawało się: niemal martwe w powiciu) dziecię. Na krytycznym chrzcie otrzymało imię Małego Realisty. Jego przedszkolem życiowym była Szkoła Dobrych Manier («pamiętaj, całuj wszystkich w rękę»), jego hobby – podpisywanie umów wydawniczych, cnotą główną – skromność i swoista małomówność. Małego Realisty nie trapiły światopoglądowe i ideologiczne wątpliwości. Spał (pisał) spokojnie, doskonalił swoje kaligraficzne pismo w myśl zasady «spokojnie, chłopie» – żadnych własnych ryzykanckich diagnoz, strzeż się niepokojów, unikaj gwałtownych emocji. Głupawe powiedzonko: «nie jest dobrze – nie jest źle, więc jest nieźle», zostało potwierdzone tysiącami stron owej samobójczej kaligrafii. Mały Realista równie obfitą, co ubogą znaczeniowo produkcją sprawił (a rolę poprzedników spełnili tutaj jego starsi koledzy, startujący w okolicach roku 1956), iż debiutant stał się nie synonimem «młodego gniewnego», lecz zaledwie literackiego kopisty, symbolem nie ryzykanta, lecz asekuranta”[10].
Wśród debiutów 1968 roku wyróżnił Sprusiński dwie książki: zbiór opowiadań Janusza Głowackiego Wirówka nonsensu oraz powieść Bohdana Zadury Lata spokojnego słońca. Dlaczego te właśnie książki zostały uznane za ważne? Otóż tymi tomami debiutancka proza wreszcie wsparła tę część krytyki literackiej, która od początku wiodła batalię z małym realizmem, zarzucając mu formalną wtórność i treściową miałkość. Proza Głowackiego i Zadury stanowi polemikę z małym realizmem. Głowacki – powiedzmy za Sprusińskim – przeciwstawia rozpanoszonej wśród młodych adeptów pióra „wirówce konsensu” tytułową „wirówkę nonsensu”.
Bohdan Zadura jest nie tylko poetą, prozaikiem i tłumaczem, ale również krytykiem literackim. Swymi recenzjami, publikowanymi najczęściej w „Twórczości”, towarzyszył współczesnej literaturze polskiej. Zbiór tekstów krytycznoliterackich zatytułowany Radość czytania ukazał się w Wydawnictwie Lubelskim w 1980 roku. Leszek Bugajski, recenzując tę publikację, słusznie zatytułował swoją wypowiedź Książka o Zadurze[11]. Bo jest to zbiór artykułów, z których wyłania się coś na kształt programu literackiego autora. Z tej perspektywy teksty dotyczące innych pisarzy, odczytane całościowo, mówią bardzo wiele o sympatiach i antypatiach literackich twórcy Radości czytania. W przedmowie Zadura wspomina czasy, kiedy wchodził do literatury. Młoda poezja i dramat nie miały za bardzo czym się poszczycić, a młoda proza, zdominowana przez mały realizm, „podpisywała stale akty kapitulacji”[12]. Zupełnie inaczej było w krytyce literackiej. To wówczas pojawiły się wielkie talenty: Krzysztof Mętrak, Andrzej Mencwel, Tomasz Burek czy Michał Sprusiński. Młoda literatura pozostawała daleko w tyle. Zadura pisze o braku kultury literackiej i wątłości myślowych propozycji. Należało ten stan zmienić. Młoda literatura winna w jakiś sposób dorównać młodej krytyce literackiej. Lata spokojnego słońca i A żeby ci nie było żal to próba takiego podniesienia pozycji twórczości prozatorskiej. Stąd też chyba wypływa intelektualizm powieści Zadury. W książkach tych mnóstwo rozważań natury filozoficznej, refleksji o sensie literatury i sztuki w ogóle, prób określenia stosunku do klasyków. Jak wyznał sam autor, bezpośrednią inspiracją do napisania Lat spokojnego słońca była lektura autobiografii Jeana-Paula Sartre’a Słowa[13].
Zadura objawia się jako ten, który bardzo serio traktuje literaturę. Odrzuca cyniczny pragmatyzm, szczęście w krainie wszechzgody, tak wytęskniony przez małych realistów arkadyjski spokój. Szuka prawdy, a literatura stanowi narzędzie, które do prawdy może przywieść. I tutaj zaczyna wyłaniać się pewien problem, na który zwrócił uwagę Sprusiński. Bunt Zadury polega na ucieczce w sferę ocen, w wartościowanie. Dokonanie takiego wyboru „powoduje przyznanie wyższości literaturze i marzeniu nad światem pierwszym – światem realnym. Niepostrzeżenie dla bohatera literatura, filozofia, sztuka okazują się w toku powieści zasadniczą busolą. Nie tylko dlatego, iż uczy się on, studiuje, czyta i myśli, autentyzm biografii odsunięty zostaje w cień”[14].
Warto też w tym miejscu przywołać opinię Christiana Skrzyposzka, wciąż chyba niedocenianego pisarza, którego życie było jednym wielkim pasmem nieszczęść. Otóż na krótko przed swoją emigracją do Niemiec w 1969 roku Skrzyposzek snuł w „Polityce” rozważania, które dotyczyły zbliżającego się ogłoszenia werdyktu w sprawie przyznania nagrody im. Wilhelma Macha. Była to nagroda Związku Literatów Polskich za najlepszy debiut prozatorski. Stan młodej prozy polskiej, w której Skrzyposzek wyróżnił trzy zasadnicze nurty: mały realizm, pseudoromantyzm i autobiografizm, nie napawał pisarza optymizmem. Mały realizm to apoteoza przeciętności; pseudoromantyzm to buntowniczość, ale pozbawiona rozeznania w tym co złe i dobre, a taka niewiedza sprawia, że bunt wiedzie często do autodestrukcji. I wreszcie twórczość autobiograficzna: „Pisarze nurtu autobiograficznego zajmują się wyłącznie sobą i swoim stosunkiem do literatury, filozofii i sztuki. (…) W chwili kiedy literatura zaczyna dociekać istoty własnego pępka, popadać w swoisty autotematyzm i zajmować się już tylko ludźmi, którzy ją tworzą, zachodzi podejrzenie, iż w wyobrażeniu jej autorów ludzkość składa się z literatów i «reszty», literatury i «reszty», problemów, na jakie natrafia pióro – i «reszty». Na tak egotystycznej wizji świata najgorzej wychodzi sama literatura”[15]. Christian Skrzyposzek za przedstawiciela nurtu autobiograficznego uznał Bohdana Zadurę. Zniesmaczony kondycją młodej rodzimej prozy postulował, aby nagrody im. Wilhelma Macha nie przyznawać, a jeśli już, to raczej jakiemuś poecie.
O ile Michał Sprusiński raczej przestrzegał przed możliwością popadnięcia w pewien błąd, o tyle Skrzyposzek apodyktycznie uznał, że w prozie Zadury występują w sposób wzorcowy wszelkie możliwe wypaczenia „autotematyzmu”. Wbrew Skrzyposzkowi trzeba jednak stwierdzić, że bohater Lat spokojnego słońca nie spędza większości czasu w pociągach relacji Puławy–Warszawa i Warszawa–Puławy. Jeżeli nawet przyjąć, że wszystko poniekąd dzieje się w pamięci i wyobraźni autora/narratora/bohatera, to nie ma przecież w tym nic złego. Zarzuty o zawężenie obserwacji środowiskowych do „elity intelektualnej miasta Puławy” są zupełnie niezrozumiałe.
Zresztą przedstawienie interesującego obrazu Puław i Warszawy w prozie Zadury to wcale niemało. Zgoda, autor ograniczył się do pewnych środowisk, ale czy mogło być inaczej? Przecież w żadnym momencie nie zakładał, że stworzy jakąś panoramę. Puławy pokazane są w okresach fermentu politycznego i cywilizacyjnego. Najpierw kończy się wojna i wprowadzony zostaje nowy ustrój, później – w związku z budową kombinatu – miasto ulega daleko idącym przekształceniom. Można więc mówić o końcu pewnego etapu w jego historii i rozpoczęciu zupełnie nowego. A właśnie środowisko ukazane w Latach spokojnego słońca odczuwa owe metamorfozy w sposób wzmożony. Warszawa lat 60. to u Zadury miejsce, gdzie spotyka się niezwykle interesujących ludzi, którzy swoją działalnością wnoszą bardzo dużo ożywczego fermentu do życia intelektualnego nadwiślańskiej krainy. Wymieńmy przykładowo kilku: sam Zadura, Mętrak, Mencwel, Burek i Sprusiński, który brylował między Krakowem a Warszawą. Należałoby raczej wyrazić żal, że ci ludzie i tamte czasy wciąż czekają na swego kronikarza. Autor Lat spokojnego słońca i ich późniejszych kontynuacji – A żeby ci nie było żal i Lit – daje w swej quasi-autobiografii taką właśnie kronikę, tym bardziej wartościową, że sam był ważnym uczestnikiem tamtych wydarzeń.
Grzech źle pojmowanego autobiografizmu obciąża sumienie niejednego pisarza. Najczęściej chodzi o epatowanie czytelników tematyką związaną z rodzajem wykonywanego zajęcia. Oto (przeważnie wskutek zawinionych przez siebie okoliczności) młody człowiek podejmuje egzotyczną – przynajmniej w jego rozumieniu – pracę. Cóż jednak tak naprawdę jest egzotycznego w pracy murarza, drwala, kierowcy czy robotnika fabrycznego? Nic. Te i podobne zawody są wykonywane przez setki tysięcy ludzi, którym nigdy nie przyszłoby do głowy, że opisując swój fach, mogliby kogokolwiek zadziwić. W przeważającej większości tego rodzaju autobiograficzna proza powstaje w wyniku iskrzenia na styku niewykorzystanych szans oraz chęci zracjonalizowania, usensownienia własnej kondycji społecznej. Burzy się w tym naczyniu mieszanka kompleksów i megalomanii. Patrzcie – mówi taki autobiograf – kim mógłbym być, a kim tymczasowo jestem: noszę cegły, prowadzę samochód dostawczy, melioruję łąki (wszystkie przykłady autentyczne). Nie tak trudno byłoby odszukać i wskazać tego rodzaju złych autorów. Epatowanie źle pojmowaną egzotyką daje mierne efekty w literaturze.
Jednak autobiografia autobiografii nierówna. Nie jest prawdą, że do pisania utworów o charakterze autobiograficznym predysponowani są wyłącznie ci, których życie obfitowało w zdarzenia sensacyjne, którzy zrządzeniem losu brali udział w przełomach politycznych czy przelewali krew za ojczyznę. Wracając do Alicji Lisieckiej, trzeba powiedzieć, że ona chyba wyznawała taki pogląd. Zadura urodził się w 1945 roku i nie mógł uczestniczyć ani w konspiracji z czasów II wojny światowej, ani nawet opowiedzieć się po jednej lub drugiej stronie sporu w okresie formowania się nowego ustroju. Książki Lisieckiej pełne są zachwytów dla pisarzy, takich jak Tadeusz Konwicki, Bohdan Czeszko, Witold Zalewski czy Tadeusz Borowski. Ci ludzie sprawdzili się w sytuacjach granicznych; zanim chwycili za pióro, z karabinem w ręku wystąpili przeciw okupantowi. Wiele doświadczyli, ryzykowali życiem i w związku z tym to, co pisali, pozbawione było ekshibicjonizmu, przelewania z pustego w próżne. Pisanie takie dawało świadectwo czemuś i było jak najbardziej potrzebne i usprawiedliwione. To jest opinia Lisieckiej. Jednak – powtórzmy – autobiografia autobiografii nierówna. Znaczenie dzieł pisarzy, o których mówiła Lisiecka, trudno w jakikolwiek sposób kwestionować. Tych autorów, którzy zapisują setki stronic po to, aby epatować wakacyjną robotą w gospodarstwie rolnym czy na budowie, którzy poświęcają w swych opisach więcej miejsca pijatykom i romansom niż samej pracy, usprawiedliwić raczej trudno.
Cykl powieściowy Bohdana Zadury jest zupełnie innym rodzajem autobiografii. Autor rozpoczyna Lata spokojnego słońca znamiennym wyznaniem: „Urodziłem się za późno albo za wcześnie. Przywitał mnie huk dział i trzask pękającej kry. Zdążyłem na te ostatnie salwy armatnie, nie witające bynajmniej mego przyjścia na świat”[16]. Zadura wybiera więc trzecią drogę: nie zaświadcza, bo nie zdążył, nie epatuje, bo jest na to za mądry, tworzy rodzaj autobiografii duchowej. I czyni to niezwykle intrygująco. Bogusław Wróblewski słusznie przestrzegał przed wulgaryzowaniem twórczości prozatorskiej Zadury poprzez postrzeganie jej jako cyklu powieści z kluczem. Jednocześnie, mając na myśli Lit, mówił o „możliwym do odczytania autobiograficznym planie utworu”[17]. Uwagę tę należy oczywiście odnieść również do Lat spokojnego słońca i A żeby ci nie było żal. Potwierdzać to zdaje się również Piotr Kuncewicz: „Proza Bohdana Zadury ma podłoże autobiograficzne, ale w istocie jest czymś przejściowym między beletrystyką, autobiografią i esejem”[18]. Henryk Bereza, wypowiadając się o powieściach Zadury, stwierdzał, iż „prezentują samodzielną pracę intelektualną nad porządkowaniem doświadczenia życiowego dwudziestoletniego człowieka, który urodził się po wojnie”[19]. A nieco wcześniej zaznaczał: „Należy przypuszczać, że jego (Zadury – przyp. T. K.) zamysłem jest przedstawić gotowy wynik swoich przemyśleń nad własną duchową autobiografią (Lata spokojnego słońca) i nad sobą w relacji do wybranego duchowego otoczenia (A żeby ci nie było żal)”[20].
Jan Walc, znakomity historyk i krytyk literacki, o A żeby ci nie było żal pisał: „Jak więc nazwać Bohdana Zadurę, który ma dwadzieścia siedem lat i jest przy tym pisarzem? Jego druga już powieść jest książką napisaną przez człowieka urodzonego i wychowanego po wojnie, przedstawia świat przeżyć człowieka współczesnego, nieobciążonego pamięcią o obozach, łapankach, gettach i esesmanach. Okazuje się, że współczesna polska powieść może świetnie bez nich istnieć. Więcej – może istnieć również bez opisywania marginesu społecznego, mody wprowadzonej przez Hłaskę, a kontynuowanej przez Nowakowskiego i wielu innych. Zamiast tego wszystkiego Zadura pisze o sobie i, sądząc z efektów, czyni dobrze”[21]. Słowa Walca potwierdzają opinię o „trzeciej drodze”, którą kroczy od początku swojej twórczości Bohdan Zadura.
W 1972 roku Zadura wziął udział w ankiecie tygodnika „Kultura” nazwanej Dlaczego piszę? Redakcja zwróciła się do tych poetów i prozaików, którzy wówczas byli stosunkowo świeżo po debiucie. Sam autor Lat spokojnego słońca miał już wtedy opublikowane również dwa tomy poezji: W krajobrazie amfor i Podróż morską. Jak informował, za kilka miesięcy powinna ukazać się w Czytelniku powieść A żeby ci nie było żal. Mówiąc o swoich planach pisarskich, Zadura wspomniał też o przymiarkach do powieści pt. Arytmia. Tak zatytułowana książka – jak wiadomo – nigdy się nie ukazała. Ten sam tytuł pojawi się znowu na kartach Lit.
Jeżeli Lit traktować jako powieść o niemożliwości napisania powieści, to punktem wyjściowym będzie przedstawienie konspektu Arytmii przygotowanego dla wydawcy, natomiast punktem kulminacyjnym – zaniechanie planów pisarskich. Szekspirowskie „być albo nie być” ulega tutaj modyfikacji i jawi się teraz jako „pisać albo nie pisać”. W stanie skrajnej frustracji, czego dowodem ma być nagromadzenie w odpowiednim fragmencie mnóstwa wulgaryzmów, przeważa drugi człon alternatywy. Chociaż – biorąc pod uwagę, że Zadura jest urodzonym sceptykiem, twórcą bardziej skłonnym do stawiania pytań i rozsiewania licznych wątpliwości niż do dawania jednoznacznych odpowiedzi – można wątpić, czy ten drugi człon alternatywy przeważył definitywnie. Raczej mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju zaklętym kręgiem potrzeby pisania i nawracających wątpliwości w sens uprawiania literatury. Krąg ów w obrębie Lit ma mniejszy zasięg, ale w całej trylogii został zatoczony w większym wymiarze: od debiutu poprzez wariacje na temat kołysanki Był sobie król, był sobie paź…, jakimi jest powieść A żeby ci nie było żal, a skończywszy na Lit. W Latach spokojnego słońca przeważa optymizm. Krytycy, którzy wypowiadali się na temat tej powieści, podkreślali wiarę Zadury w sens i rangę pisarstwa. Drugi tom trylogii jest już pełen pytań i wątpliwości, które jednak kulminują dopiero w Lit. Anna Nasalska w recenzji tej ostatniej powieści dokonała zabiegu swoistego ocenzurowania wypowiedzi narratorskiej[22]. Aby jednak oddać stan rozgoryczenia i ukazać ów moment, kiedy w „zaklętym kręgu” dochodzi do kulminacji, należy przytoczyć ten fragment in extenso: „Wszystko rozpierdolone, wszystko popierdolone. Nikt mnie nie będzie uczył języka. Na nic nie mam wpływu, na nic wpływu mieć nie chcę. Nawet na język, który nie jest wyłącznie moją własnością. I wiem, że to jest, och, kurwa, skarb największy, a to się wszystko składa, wszystko układa, białoskrzydła składaczko, wychowanico Idy wysokiej, złotostrunna dopomóż mi lutni, wszystko się składa, wszystko się rozlatuje, wszystko pasuje, jak kąkol do siwaka – nikt mnie nie będzie poprawiał, nikt, i to są słowa z tego języka, to są słowa tego języka, ani redaktorka, ani nauczyciel”[23].
Jednak mimo całej drastyczności wypowiedzi nie jest to w żaden sposób koniec. Jeżeli nawet zamiar napisania Arytmii został tymczasowo zaniechany, to zapewne w innym czasie znów zostanie podjęty. Być może autotematyczna trylogia powieściowa przekształci się w tetralogię? W każdym razie byłoby to bardzo ciekawe. Temat nie został wyczerpany: „Lecz jeśli było to dość dawno, obraz w tę strefę już strącony echem być może obecności zarówno mojej, jak i cudzej. Być może go widziałem w kinie, może ktoś opowiadał w nudne godziny jazdy, może kiedyś w gazecie jakiejś przeczytałem, może w powieści, może we śnie. To, co odległe pamiętane, w jednym się tyglu na dnie miesza, realność z fikcją księgę piszą, literaturę doświadczenia”[24].
Po puławsko-warszawskich peregrynacjach Krzysztofa, po wyimaginowanej korespondencji początkującego i uznanego literata, stworzonego na wzór Juliana Przybosia i Jerzego Andrzejewskiego, po wzlotach i upadkach Nareckiego, mógłby Bohdan Zadura znów czymś zaskoczyć. W prozie, bo jako poeta zaskakuje permanentnie. Jeżeliby nawet zgodzić się z Berezą, że Lata spokojnego słońca i A żeby ci nie było żal (zapewne też i Lit) z „jakąkolwiek powieściowością – w starym lub nowym duchu – niewiele mają wspólnego”[25], niczego to nie zmienia. Na styku autobiografii, eseju i beletrystyki rodzi się literatura doświadczenia, która jest trudną propozycją, ale trud intelektualny bardzo się w tym przypadku czytelnikowi opłaci.
- B. Wróblewski: Ci, co się zbyt przejęli bajką…, „Rzeczpospolita. Plus Minus” 1997, nr 32, s. 14.↵
- Tenże: O twórczości prozatorskiej Bohdana Zadury, „Teka Puławska” 2002, nr 1, s. 9.↵
- B. Zadura: Lit (w:) tegoż: Proza, tom 2. Powieści, Wrocław 2006, s. 256.↵
- Tenże: Lata spokojnego słońca (w:) tegoż: Proza, tom 2…, dz. cyt., s. 44.↵
- P. Beylin: Dziennik lektury, „Polityka” 1965, nr 48, s. 12.↵
- A. Lisiecka: Młody człowiek bez biografii, „Polityka” 1968, nr 42, s. 7.↵
- B. Zadura: Lata spokojnego…, dz. cyt., s. 44.↵
- K. Mętrak: Jest rocznik 1945, „Kultura” 1968, nr 28, s. 29.↵
- B. Zadura: Lata spokojnego…, dz. cyt., s. 44.↵
- M. Sprusiński: Między prawdą a zmyśleniem. Szkice o nowszej prozie polskiej, Kraków 1978, s. 6.↵
- L. Bugajski: Książka o Zadurze, „Twórczość” 1980, nr 10, ss. 130–131.↵
- Zob. B. Zadura: Radość czytania, Lublin 1980, s. 5.↵
- Impulsy. Z Bohdanem Zadurą rozmawia Michał Łukaszewicz, „Literatura” 1998, nr 12, s. 25.↵
- M. Sprusiński: Między prawdą…, dz. cyt., s. 287.↵
- Ch. Skrzyposzek: Jest jak jest, „Polityka” 1969, nr 11, s. 7.↵
- B. Zadura: Lata spokojnego…, dz. cyt., s. 5.↵
- B. Wróblewski: O twórczości prozatorskiej…, dz. cyt., s. 10.↵
- P. Kuncewicz: Bohdan Zadura (w:) tegoż: Agonia i nadzieja. Poezja polska od 1956, t. 3, Gdańsk 2001, s. 355.↵
- H. Bereza: Refleksyjność (w:) tegoż: Taki układ, Warszawa 1981, s. 371.↵
- Tamże, s. 370.↵
- J. Walc: Zejść z Krakowskiego Przedmieścia, „Polityka” 1973, nr 5, s. 5.↵
- A. Nasalska: „Realność z fikcją księgę piszą”, „Akcent” 1998, nr 1-2, ss. 184–186.↵
- B. Zadura: Lit, dz. cyt., s. 240.↵
- Tamże, ss. 181–182.↵
- H. Bereza: Refleksyjność…, dz. cyt., s. 369.↵