2. Wystawy ważne i ciekawe, ale nie do końca
Bardzo duża wystawa Argentyńczyka Marcosa Lópeza, znanego już z tegorocznego festiwalu fotografii w Arles, polegała na montażu i inscenizacji prac oraz specyficznym kolorowaniu czerwienią, odnoszącą się do symbolu krwi i epoki baroku. Prezentuje ona kulturę nadmiaru i przesytu. Przypomina bardziej estetykę fotosów filmowych, niż prac o charakterze dokumentu, jak pragnie tego artysta. Wiele jego obrazów jest mocnych i sugestywnych w wyrazie, ale niektóre nawiązania do ikonografii chrześcijańskiej są zbyt błahe. Lepiej wyglądają jego pojedyncze portrety o charakterze inscenizacyjnego paradokumentu. Ale nie dajmy się zwieść – artysta jest przede wszystkim zwolennikiem inscenizacji, choć w jej formule pełnej eklektyzmu.
Niejako uzupełnieniem tych montaży były mniej znane prace z wystawy Luksus Martina Parra, w których ludzie na całym świecie epatują swym bogactwem, kulturą przesytu i nudy. Ale fotografowanie futra czy wydatnego brzucha to zbyt mało, aby stało się przełomową ekspozycją. Raczej jest dopełnieniem stylu Parra z lat 90., który stał się mniej agresywny, a bardziej „soft”. Parr krytykuje bogactwo na całym świecie, jednocześnie korzysta z jego dobrodziejstw.
Wypada wspomnieć o wystawie Witkacy. Psychoholizm, niestety pokazanej w formie wielkich wydruków, co całkowicie zniszczyło efekt intymnej, prywatnej fotografii, gdyż tak ją uprawiał twórca Szewców. Nie dostrzegał w niej sztuki, ale kuratorzy ekspozycji chcieli koniecznie zrobić z jego wielkiego dorobku wielką sztukę. Niepotrzebnie, gdyż sama się obroniła. Poza tym wielu widzów, jak można było przeczytać na jednym z blogów, nie mogło zobaczyć pokazu, gdyż wystawa była zamknięta.
Czy Konrad Pustoła ekspozycją Darkrooms powiedział coś nowego na temat kultury gejowskiej? Raczej stworzył swe malarskie interpretacje tego problemu, być może nawet zbyt malarskie, w których zniknęli ludzie i ich problemy. Pozostały zmysłowe i sugestywne obrazy, ale o charakterze malarskim.
Dużo do życzenia pozastawia styl, w jakim tworzy od wielu lat znany fotograf słowacki Robo Kočan, gdyż obok bardzo ciekawych dokonań z zakresu manipulacji i nakładania obrazu wykonuje także realizacje w duchu piktorializmu, w tym np. fotonitu Mariana i Witolda Dederków, dodatkowo osiągając efekt eklektyzmu i niestety „lekkiego” kiczu. Wydaje mi się, że Kočanowi brakuje zaplecza teoretycznego przy bardzo dobrej technice wszystkich jego prac.
Mogły się podobać dwie wystawy czołowych szkół artystycznych: Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu (Magdalena Kmiecik) i Opawskiej Szkoły Fotografii (Czechy). Fotografia z UA podejmuje różne wątki, w tym inscenizacji w typie Grzegorza Przyborka, konceptualizacji czy digitalizacji i „klonowania” obrazu, natomiast Opawska Szkoła Fotografii naucza bardziej zdyscyplinowanego myślenia przede wszystkim o portrecie, który poszukuje nowego oblicza kolorystycznego i metafory zbliżającej się do estetyki kadru filmowego (np. filmów Davida Lyncha). Zdecydowanie z tego pokazu wybijały się dwie postaci: Jaroslav Kocain i Bara Prasilova (dwie wyjątkowe inscenizacje oparte na prostych zabiegach wykorzystujących np. kwiat, długie włosy, w niezwykłych wprost portretach). Wystawiali w tej grupie także Polacy, z których Anna Orłowska wydaje się interesującą postacią, studiującą także w szkole filmowej w Łodzi. Fotografia polska (m.in. Agnieszka Rayss, Rafał Milach) zaistniała także w międzynarodowej grupie Sputnik Photos na wystawie zbyt szeroko ujmującej modny temat, jakim są Ryty przejścia. Na dużej wystawie poprawnych zdjęć najbardziej zwracał uwagę Białorusin Andrej Liankewicz.
Bardzo dużym talentem dysponuje koncentrująca się na portrecie Koreanka Ji Hyun Kwon, studiująca obecnie w Weimarze zwyciężczyni Porfolio Review z 2009 roku. O jej pracach pisałem już w 2008 roku. W tym roku konkurs ten wygrał Rosjanin Nikita Pirogov z fotografiami o wielkim potencjale estetycznym poszczególnych fotografii, uzupełnianych krótkimi filmami wideo, bliskimi ideowo zdjęciom.
Nie wszystkie wystawy spośród trzydziestu kilku widziałem, niektóre otwierały się później, już po moim wyjeździe z pięknej Bratysławy. Podoba mi się w tym festiwalu to, że lansuje on fotografię zarówno słowacką, jak i środkowoeuropejską, następnie oraz światową. Wystawy zostały dobrze przygotowane w formie wielkich i dużych historycznych prezentacji (w odróżnieniu od polskich festiwali, które niesłusznie skupiają się na najnowszych trendach światowych). W Bratysławie nie dominuje obecnie żadna tendencja, dokument pokazany jest obok inscenizacji, zdjęcia analogowe obok cyfrowych.
Największe wrażenie zrobiły na mnie trzy wystawy, w tym dwie pierwsze o znaczeniu historycznym: Fotograficzna historia 1840-1950, Oficjalne fotografie państwa słowackiego (1939-1945) oraz odkrywająca najnowszą fotografię słowacką Wzburzone medium. Słowacka fotografia 1990-2010. Oczywiście były także słabsze, czy wręcz niepotrzebne ekspozycje, aby wymienić komercyjne od wielu lat w przesłaniu World Press Photo czy Fotografię dzikiej przyrody, pokaz adresowany głównie do młodzieży i dzieci. Ale taka publiczność także, przynajmniej teoretycznie, może pojawić się na międzynarodowym festiwalu w Bratysławie.