Prace Gustowskiej nie dostarczają więc jedynie form, lecz przede wszystkim wizualnych namiętności.[10] Efekt ten jest natomiast potęgowany przez powtarzające się w projekcjach motywy jedzenia i picia, smakowania ciast, przełykania napojów, dotykania pysznych kąsków – obserwując te rytuały wielokrotnie przełykałam ślinę, czułam bogate smaki i uwodzicielskie zapachy, dzięki czemu odbiór wystawy stawał się jeszcze bardziej synestezyjny, nasycony i głębszy. Pomimo ciemności, panujących pomiędzy poszczególnymi obiektami i projekcjami, doznawałam też słonecznego ciepła i rozleniwienia, jakby upału nad rozgrzaną łąką i namiętności letniej pogody, gdy pragnie się schładzać usta zimnymi trunkami. Pamięć przynosiła mi w wyobraźni obrazy nowożytnych mistrzów, którzy ukazywali alegorie wszystkich zmysłów: nawet tych deprecjonowanych i uznawanych za kanibalistyczne jak smak i węch.[11] Wystawa Gustowskiej w najbardziej współczesny sposób wpisywała się w tę tradycję, wsysając odbiorcę wraz z całym jej/jego ciałem rezonującym wszystkimi pięcioma zmysłami.
Z owych wizualnych namiętności i tworzących je form nawet nie próbowałam budować tradycyjnej narracji i ciągów przyczynowo-skutkowych. Nurzałam się we fragmentach, spijałam dźwięki ze znanych mi filmów, wsłuchiwałam się w sekretne, płomienne szepty, rozpoznawałam filmowych kochanków i bohaterów, a także nieznane mi osoby, które natychmiast stawały się każdą/każdym i nikim konkretnym. Pławiłam się w różowym obłoku jako “całości” lub fokusowałam spojrzenie na jakimś detalu, który właśnie ukąsił mnie swoją intensywnością. Eskalacji doznań tego rodzaju sprzyjała płynność obrazów, ich wyłanianie się i zanikanie, osobliwe deformacje postaci wpisanych w koła lub owale, a także nieostrość i napięcie pomiędzy światłem a ciemnością. Widzenie przenikało się z niewidzeniem, co z kolei silniej uruchamiało działanie zmysłu słuchu i kierowało uwagę na własną cielesność.
Jedna z prac Gustowskiej, w formie różowo-czerwonego neonu, zadawała mi pytanie: “Can you run in high heels?” W nieuchwytnej, pulsującej zmiennością obrazów, dźwięków i doznań chmurze wystawy “Przypadek Antoniny L.” byłam przekonana, że nie tylko mogę biegać na wysokich obcasach, lecz także tańczyć oraz uprawiać historię i krytykę sztuki – a dzięki temu czułam, że to jest moja rewolucja[12], a nie unik.
- Zdanie to jest subwersywną parafrazą sformułowań Georgesa Didi-Hubermana, który odnosi je do dawnej sztuki chrześcijańskiej, dostarczającej jego zdaniem – poza kluczami ikonograficznymi – także symptomów lub śladów misterium. Ibidem, s. 39.↵
- Zobacz: Fiona Candlin, Art, Museums and Touch, Manchester and New York 2010, s. 15. Porównaj także: Diane Ackerman, A Natural History of the Senses, New York 1993 oraz Robert Jütte, Geschichte der Sinne. Von der Antike bis zum Cyberspace, München 2000.↵
- Zdanie to jest parafrazą słów Emmy Goldman: If I can’t dance, it’s not my revolution. Zobacz: Emma Goldman, Living My Life, New York 1931.↵