Zdarzają się takie wystawy, które spadają na odbiorcę niczym otulający, zmysłowy obłok. Tak właśnie zadziałał na mnie “Przypadek Antoniny L.” Izabelli Gustowskiej, prezentowany w toruńskiej Galerii Sztuki Wozownia. Dotknął mnie różową kolorystyką, migającymi, zmiennymi obrazami, fascynującą i tajemniczą “narracją”, filmowością, dźwiękami płynącymi ze wszystkich stron i nakładającymi się na siebie w całej przestrzeni, którą z kolei zaczynało rezonować moje ciało. Pulsujące, synestezyjne prace Gustowskiej wnikały we mnie, powodowały dreszcze, przywoływały wspomnienia, jakby muskały mnie po skórze, zacierając granice między moim wnętrzem a przestrzenią wystawy. Paradoksalnie zarazem poruszałam się w brzuchu jakiejś wszechogarniającej zmysłowości, jak i doznawałam jej we własnych trzewiach. Czułam się połknięta przez tę osobliwą, frywolną aurę, która sączyła się wokół mnie niczym nieustannie przeobrażająca się chmura.
“Ale co możemy wiedzieć o chmurze, skoro tylko z g a d u j e m y, czym jest, nigdy zaś nie możemy jej uchwycić?”[1] – to pytanie, postawione już przez Georgesa Didi-Hubermana, nieodparcie mi się nasuwało. Wystawa Gustowskiej uzmysławiała mi, że w swojej praktyce badawczej mogę nagle napotkać prace, wobec których tradycyjne narzędzia metodologiczne nie wystarczą, by oddać istotę postrzeganego i doznawanego zjawiska. Jak zauważa David Freedberg, “[o]brazy i rzeźby mogą podniecać seksualnie”[2]. Badacz deklaruje dalej zainteresowanie takimi reakcjami, które ulegają stłumieniu, ponieważ budzą zakłopotanie: “W większości nasze zawiłe dywagacje o sztuce to po prostu unik. Szukamy w nich ucieczki, rozprawiając o wartościach formalnych albo stosując rygorystyczne metody badań historycznych, bo lękamy się stanąć twarzą w twarz z własnymi reakcjami czy też przynajmniej z ich znaczną częścią.”[3] Poruszając się w tej chmurze, jaką prace Gustowskiej powołały do efemerycznego, ale jakże intensywnego życia w salach Wozowni, nie chciałam uchylić się od opisania własnych zmysłowych doznań czy zrobić unik, lecz jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że “soczystość” tych wrażeń jest wypadkową świetnej formy całości wystawy, celnego doboru mediów, środków wyrazu, kolorystyki, ustawienia dźwięków, niesamowitych przekształceń obrazów, jakie dokonywały się w przestrzeni ekspozycji.
“Przypadek Antoniny L.” otworzył więc przede mną sferę pytań o sposób uprawiania historii sztuki i krytyki artystycznej, która z jednej strony powinna zdać sprawę z połechtań, dotknięć, muśnięć i gęsiej skórki, a z drugiej strony wskazać, na jakiej zasadzie dzieło sztuki może generować tak silne afekty, głęboko absorbując i ekscytując zarówno oko odbiorcy, jak i jej/jego cielesność. Połknięta bowiem przez tę wystawę, moja tożsamość oscylowała pomiędzy “myślę więc jestem” a “czuję więc jestem”, ustawicznie pozostając na progu między analizą perfekcyjnej konstrukcji całości pokazu a jego zmysłowym doznawaniem. Szukałam dwóch różnych punktów widzenia: “punktu widzenia struktury oraz punktu widzenia wydarzenia, to jest otwarcia struktury”[4]. W owym otwarciu struktury, tej osobliwej szczelinie, chciałam dopuścić do głosu własną “nienaukowość” i opisać te reakcje, które zwykle ulegają stłumieniu. Nie mogłam oprzeć się odczuciu, że płynę wraz z kolorami i dźwiękami, a jednocześnie zadawałam sobie pytanie, co sprawia, że moje trzewia wchodzą – jakby powiedział Gilles Deleuze – w haptyczny rezonans[5], pragnąć dotyku, tętniąc w rytmie zmieniających się obrazów i chłonąc zmysłowe szepty, chichoty, westchnienia i piosenki unoszące się w powietrzu. Owo wrażenie płynięcia czy znalezienia się w jakimś “organicznym” środowisku, gdzie wszystko skąpane jest w barwie i dźwięku, potwierdziło się dodatkowo w zabawny sposób, gdy okazało się, że najlepsza dokumentacja fotograficzna prac Gustowskiej powstaje dopiero wówczas, gdy w aparacie uruchomiłam opcję wykonywania zdjęć pod wodą.
W kontekście tych rozważań kluczowe wydaje mi się pojęcie sieci wizualności[6], którą wystawa Gustowskiej rozsnuła w poszczególnych salach Wozowni, zarazem dopasowując się do ich specyfiki, jak i tę specyfikę całkowicie przełamując. Ową wizualnością Didi-Huberman określa wszystko to, co mieści się pomiędzy widzialnym a niewidzialnym. Według francuskiego historyka sztuki wizualność “[j]est materią. Jest przepływem świetlnych cząstek (…). Jest istotowym komponentem pikturalnej prezentacji dzieła.”[7] Wystawa Gustowskiej, podobnie jak opisane przez Didi-Hubermana działanie średniowiecznych witraży w katedrze, obecnych na posadzce jako wielokolorowa chmura światła[8], osnuwa odbiorcę siecią wizualności, uruchamiając fenomenologię spojrzeń i dotyków, “fenomenologię zawsze pojedynczą, mającą pewną strukturę symboliczną, którą jednak nieustannie przerywa lub przestawia.”[9] Owo przerywanie czy przestawianie struktury symbolicznej można w wypadku wystawy Gustowskiej odnieść do pytania o tytułową postać Antoniny L., która – mimo że wymieniona z imienia i inicjału nazwiska – pozostaje nierozpoznawalna i nieuchwytna. Jawi się jako permanentna tajemnica nawet dla wyjątkowo przenikliwego odbiorcy, który pragnie wytropić ją w poszczególnych projekcjach, wyłuskać spośród pojawiających się postaci czy wysłyszeć w dźwiękach. A tajemnica ta emanuje aurą niesamowitej zmysłowości i erotyzmu, pobudzając wyobraźnię patrzących i stawiających pytanie o jej (nie)obecność. Ponadto atmosfera w brzuchu różowej chmury, do której można porównać wystawę, nie pozwala się ograniczyć do pojęcia kobiecości – uwodzi bowiem niezwykle intensywnie, wykraczając przy tym poza jasne podziały płciowe. Aż chce się powiedzieć – w pozytywnym sensie tego określenia – że sieć wizualności, która oplotła sale Wozowni, jest “przegięta”, po prostu wywołująca efekt think pink niezależnie od orientacji seksualnej.
- Georges Didi-Huberman, Przed obrazem. Pytanie o cele historii sztuki, tłum. Barbara Brzezicka, Gdańsk 2011, s. 8.↵
- David Freedberg, Potęga wizerunków. Studia z teorii i historii oddziaływania, tłum. Ewa Klekot, Kraków 2005, s. 1.↵
- Ibidem, s. 436.↵
- Georges Didi-Huberman, op. cit., s. 25.↵
- Zobacz: Łukasz Kiepuszewski, Trzecie oko. Haptyczne widzenie wg Gillesa Deleuze’a, w: Wielkie dzieła – wielkie interpretacje, red. Maria Poprzęcka, Warszawa 2007 , s. 249-261.↵
- Georges Didi-Huberman, op. cit., s. 21.↵
- Ibidem, s. 17.↵
- Ibidem, s. 25.↵
- Ibidem.↵