Słynny włoski reżyser Romeo Castellucci został kuratorem trwającego rok rocznie Malta Festival Poznań. Pracujący pod Bolonią pięćdziesięcioletni artysta należy do wielkich indywidualności europejskiego teatru. Posługujący się językiem abstrakcyjnych skojarzeń twórca, burzy dotychczas obowiązujące w teatrze reguły. Przyzwyczaja do okrutnych, szokujących obrazów. Prowokuje, stawiając na impulsy i niedomówienia. Kreuje teatr wybitnie plastyczny, a jego estetyczne, czyste, wyważone oraz minimalistyczne obrazy świadczą o dobrej znajomości sztuki współczesnej. Zaprojektowane przez Castellucciego, urokliwe, białe, opustoszałe sceniczne przestrzenie uwodzą odbiorców swą oryginalnością.
Castellucci prawie nie korzysta z rekwizytów. Jedynym, często używanym w różnych spektaklach przedmiotem bywa traktowany za symbol terroru, gwałtu i przemocy pistolet albo karabin. W berlińskiej Schaubühne oglądałam wiosną tego roku zrobioną przez Romeo Castellucciego adaptację „Hyperiona” Hölderlina, zatytułowaną „Briefe eines Terroristen” (Listy Terrorysty). Natomiast na otwarciu festiwalu Malta w Poznaniu widziałam jego inscenizację „The Four Seasons Restaurant” (Reastauracja Cztery Pory Roku). W obu przedstawieniach dostrzegłam obecność tych samych elementów: broni palnej, zmultiplikowanych wizerunków nagich kobiet oraz chodzących po scenie psów. Także w „Piekle” według „Boskiej Komedii” Dantego, ubranego w ochronny kombinezon reżysera szarpały psy. W Berlinie wprowadzano na scenę ślepego czarnego labradora. W Poznaniu zaś ciemno-brązowy stafford zjadł symbolicznie ucięte języki aktorek. W sztukach wizualnych tradycja wystawiania zwierząt jako prac artystycznych rozpoczął zamieszkały w Rzymie Grek, Jannis Kounellis. Ostatnio, podczas 44 targów sztuki Art Basel, pochodzący z Padwy Maurizio Cattelan zaprezentował w Fundacji Beyeler w Bazylei cztery żywe konie. Przyznam jednak, że w teatrze nigdy nie oglądałam psów w epizodach solowych. Romeo Castellucci wzbogacając sceniczną iluzję cytytami z rzeczywistości, wykreował nowy język wizualny. Rozmawiając podczas festiwalu Malta, rz włoskim reżyserem, zapytałam go o powody obecności psów w jego spektaklach:
Zwierzę na scenie oznacza proste, zwyczajne życie. Pokazując psa burzę fikcję. A pies skupiający uwagę widzów staje się mistrzem ceremonii. Wielokrotnie zaczynam sekwencje moich przedstawień z udziałem psa. W tym wypadku nie chodzi mi wcale o język tylko o ciało teatru. Zwierzę nie reprezentuje żadnych symboli, przychodzi z innego świata i respektuje wyłącznie prawa natury. Ruchy psa są nieprzewidywalne. Wprowadzając na scenę psa ponoszę ryzyko, bo wiem, że wszystko może się wydarzyć. Przede wszystkim chodzi o balans pomiędzy porządkiem a nieporządkiem, pomiędzy posiadaniem kontroli a jej zaniechaniem. Taka kombinacja jest mi niezmiernie potrzebna. Piękno nabiera tu innego wymiaru. Wprowadzić zwierzę na scenę znaczy być otwartym na nowe struktury, wynikające z przypadku…
Catellucci, z wykształcenia scenograf i historyk sztuki sytuuje swe inscenizacje w modnym dyskursie związków między nauką i sztuką. Nauka nie jest tylko i wyłącznie tworem empirycznym lecz również mistycznym i irracjonalnym. Dlatego w spektaklach Castellucciego fabuła nigdy nie stanowi logicznego rozwoju wydarzeń. Pokazany w Poznaniu „The Four Seansons Restaurant” miał nawiązywać do znanej anegdoty związanej z Markiem Rothko (malarz zerwał kontrakt ze zleceniodawcą, gdyż dowiedział się, że jego obrazy mają zdobić ściany ekskluzywnej restauracji). W przedstawieniu jednak ta opowieść nie była widoczna. Reżyser podporządkował swoją inscenizację idei czarnej dziury, w której nie działają prawa fizyki, czasu i przestrzeni. Spektakl rozpoczął łomot podobny do odgłosu startującego samolotu. Potem na scenę przypominającą salę gimnastyczną weszły dziewczyny w granatowych fartuchach i obcinały sobie języki. Do tego zanudzały widzów monotonnie deklamowanym, klasycznym tekstem. Poddani krótkotrwałym wrażeniom chaotycznie nagromadzonych obrazów i dźwięków odbiorcy nie śledzili długiej akcji. Podejrzewam, że nikogo nie obchodziło co dalej nastąpi. Romeo Castellucci pokazał zlepek pozbawionych napięcia, pięknych lecz godnych czarnej dziury obrazów. Nawet końcowa scena, obrazująca gigantyczną, sztuczną zamieć szalejącą w ogromnych wentylatorach, wyrażała aluzję do ekspansji wszechświata.
Sądząc po skromnym aplauzie, wywnioskowałam, że kontrowersyjna inscenizacja nie bardzo przypadła publiczności do gustu. Mimo to obecność w Poznaniu artysty o międzynarodowym rozgłosie dodała festiwalowi splendoru. Wzmocniła pozycję w kontekście artystycznym i zwiększyła zainteresowanie Maltą mediów zagranicznych. Należy wspomnieć, że poznańska Malta stała się obok festiwali w Avignonie i Edynburgu najważniejszym festiwalem teatralnym w Europie, a odpowiedzialnemu za tegoroczny program Malty Castellucciemu z powodzeniem udało się skupić grupę ciekawych uczestników, pracujących na pograniczu sztuk wizualnych, teatru oraz performance’u. Kryteriami, ich doboru były: geografia, pokoleniowość i dyscyplina sztuki. Przygotowany bogaty i wartościowy program Castellucci podporządkował hasłu „Oh Man, Oh Machine / Człowiek-Maszyna”. „W tytule są dwa oddzielne słowa: człowiek i maszyna. Tytuł zwraca uwagę na dystans między dwoma bytami, ale odnosi się do obu w ten sam sposób. Przerwa między tymi dwoma słowami symbolizuje pewien kryzys, to jest rodzaj krytycznej przestrzeni. Nadal potrafimy widzieć człowieka i maszynę z osobna i ważne, żeby tak pozostało…” – mówił podczas konferencji prasowej Romeo Castellucci.