Ostatnie miesiące przebiegają pod znakiem wzmożonej dyskusji na temat ładu przestrzennego, czyli czegoś o czym, zdaniem Filipa Springera, „każdy w Polsce słyszał, ale nikt od dawna tego nie widział”, a także naglącej potrzeby uporządkowania naszej przestrzeni – między innymi poprzez rozprawienie się z kwestią zaśmiecających krajobraz wielkoformatowych reklam (vide: prezydencka „ustawa krajobrazowa”).
Tymczasem artyści coraz częściej decydują się na wykorzystywanie billboardów do swoich akcji artystycznych, tłumacząc, że sztuka może, a nawet powinna przenikać do przestrzeni miejskiej. Trafia w ten sposób do szerszego grona odbiorców, równocześnie zmieniając nośnik reklamowy w sugestywny znak plastyczny skłaniający do refleksji.
O to, czy wykorzystywanie reklamy wielkoformatowej do akcji kulturalnych i artystycznych ma sens oraz czy artysta wykorzystujący w swojej działalności billboardy ponosi odpowiedzialność za ich wpływ nie tylko na odbiorcę, ale też na ład przestrzenny, postanowiliśmy zapytać Agnieszkę Ziemiszewską:
Ostatnio, w wielokrotnie podejmowanych dyskusjach na temat przestrzeni publicznej, poza krytyką jej stanu w Polsce, coraz częściej pojawiają się pytania: jakie są granice tej przestrzeni, do kogo ona należy i, wreszcie, kto ponosi za nią odpowiedzialność?
Samo określenie „publiczna” wskazuje, że jest to przestrzeń wspólna: wszyscy jesteśmy, jeśli nie współtwórcami, to uczestnikami przestrzeni publicznej. Jednak jeżeli skupimy się na sferze wizualnej obszarów publicznych, okazuje się, że większość z nas nie zgadza się ze stanem obecnie tu panującym. Zatem kto jest za ten stan odpowiedzialny? Czy mamy do czynienia z paradoksalnym zjawiskiem: nikt nie chce być odpowiedzialny za przestrzeń tak chętnie przez wszystkich anektowaną? Czyżby była to „odpowiedzialność zbiorowa”?
Wszystko widzę, nic nie rozumiem
Zjawiskiem powszechnym, a w zasadzie wszechobecnym w przestrzeni miejskiej, stały się różnego rodzaju komunikaty wizualne (trafnie określane mianem „kolonizacji przestrzeni”). Billboardy, plakaty, ogłoszenia czy bannery o charakterze – ogólnie ujmując – reklamowym, stały się integralnym elementem krajobrazu miejskiego, przestrzeni publicznej.
Otacza nas lawina obrazów, które proponując, nakazując lub coś sugerując, traktują odbiorcę w sposób instrumentalny. W tej swoistej walce na obrazy padają argumenty najczęściej wyrażone ceną. Język wizualny, jakim jesteśmy otoczeni, często ociera się o stylistykę disco polo, ma „przemawiać” do szerokiego grona klientów, tutaj – bezwolnych odbiorców.
Sztaby specjalistów do spraw marketingu opracowują strategie, badają skuteczność przekazu, obliczają potencjalne zyski. Mniej lub bardziej świadomie tworzą estetyczny wizerunek miejsca, pełnią (zapewne niechcący) również rolę edukacyjną, kształtując lub formułując „standardy” estetyczne.
Skutki są znane wszystkim – obraz przestrzeni pełnej zgiełku, kakofonii. Tylko czy w tym nadmiarze nie mamy do czynienia ze zjawiskiem swoistego „znieczulenia na obrazy”, których może nawet już nie zauważamy, tak jakby nas nie dotyczyły?
Miejsce sztuki – sztuka miejsca
Sztuka w przestrzeni publicznej jest postrzegana jako alternatywa wobec sztuki prezentowanej w galeriach, którą uważa się za bardziej elitarną. Galerie sztuki tworzą swoiste enklawy – konstytuują dzieła, ich znawców, artystów, krytyków. W powszechnym mniemaniu to instytucje nadają przedmiotom i wydarzeniom status sztuki, umieszczają je w bezpiecznym kontekście.
Istotnie, przestrzeń publiczna może być dla sztuki obszarem niebezpiecznym lub nawet nieobliczalnym. Komunikowanie (również pozawerbalne), choć jest procesem intencjonalnym, podlega zakłóceniom (uprzedzenia, stereotypy, mylne interpretacje). Mimo to przestrzeń publiczna jest miejscem sztuce potrzebnym, może jedynym, gdzie artysta ma szansę dotrzeć do szerokiego spectrum odbiorców, miejscem debaty społecznej, którą sztuka może inicjować. Przestrzeń ta jest nie tylko rozszerzeniem drogi w komunikacji z odbiorcą, ale też wyjściem sztuki na zewnątrz, nawet poza obszar samej sztuki, miejscem aktywizacji, poszukiwania tego, co nas łączy – wspólnego „terytorium”.
Interwencje
Posługiwanie się przez artystów środkami czy narzędziami korporacyjnymi (np. billboardami) nie jest zjawiskiem nowym, choć trzeba zauważyć, że dostępność tych narzędzi, choćby ze względów finansowych (wynajęcie billboardu jest drogie), jest wciąż dla artystów dość ograniczona. Z tego powodu działania te w swoim zasięgu mają raczej charakter lokalnych interwencji (w tym również nielegalnych). Często też w swojej istocie interwencjami są.
Przekaz na nośniku korporacyjnym, jakim jest billboard, stanowi wkroczenie w sferę komunikatu, który legitymizuje się niejako specjalnymi prawami, jest zauważalny i traktuje się go poważnie (chociaż ze względu na przyzwyczajenia do funkcji nośnika przekaz ten bywa czasem traktowany jako zapowiedź reklamy jakiegoś produktu czy usługi).
Poza aspektem interwencyjnym działalność ta w pewien sposób „oswaja” potencjalnych odbiorców ze sztuką. Choć czasem zanim to „oswojenie” nastąpi, interweniuje sama publiczność – często nieprzygotowana, której reakcje czy interpretacje są nieprzewidywalne (sztuka, choć nie lubi zamykać się w jakichkolwiek ramach, nie posiada również przywileju bezgranicznej akceptacji przez każdego z odbiorców). Bywa, że interweniują też właściciele nośników (np. szeroko omawiana sprawa billboardu „galeria kłAMStw”), a nawet prokuratura (co, na marginesie, w sztuce polskiej, bez względu na miejsce jej prezentacji, jest zjawiskiem niepokojącym).
Czy sztuka może zmienić świat (przestrzeń publiczną)?
Wpływ działań artystów wykorzystujących nośniki reklamowe do prezentowania sztuki w przestrzeni publicznej (na ład, czy raczej jego brak w tym obszarze) jest trudny do zdefiniowania. Niewątpliwe sztuka w tej przestrzeni funkcjonuje (w różnych formach). Będąc jednak w mniejszości czy nawet niszy, w pewien sposób obnaża to, czym stała się przestrzeń publiczna dzisiaj: słupem ogłoszeniowym, instrumentem reklamowym, przestrzenią fragmentarycznie sprywatyzowaną, w której jednostka ma znaczenie drugorzędne.
Pytanie o wpływ sztuki na proces kształtowania jakichkolwiek zmian w przestrzeni publicznej, biorąc pod uwagę złożoność problemu, wydaje się zbyt rozstrzygające. Działania artystyczne w przestrzeni publicznej na pewno są alternatywą dla tych, które dominują, ale, jak sądzę, bez obowiązku nakładania czy przypisywania im jakichkolwiek funkcji lub zadań, które nie byłyby założeniem samego twórcy.
Bez względu na te ostatnie, zmiany w przestrzeni publicznej zdają się być nieuniknione. Ale czy do tego nie tego trzeba najpierw odpowiednich regulacji prawnych, mądrego i konsekwentnego zarządzania, edukacji i przemian w myśleniu o przestrzeni publicznej nas wszystkich?
Wydaje się, że w tym przypadku, a raczej obszarze, sami artyści nie zmienią świata.
Ale robią, co mogą.
1 comment
Bez obrazy: mysle, za P. Ziemiszewska powinna robic plakaty (bo niektore sa naprawde swietne), a nie sie wypowiadac na wymagajace tematy…
Comments are closed.