Obsada
Wśród pierwszych doniesień na temat obsady pojawiło się nazwisko Josepha Mazzello – odtwórcy jednej z głównych ról w Parku jurajskim (1993, S. Spielberg). Młody aktor potwierdził przyjęcie propozycji od Kubricka, by zagrać Maćka. Więcej trudności związanych było z wyborem aktorki mającej wcielić się w postać Tani. Wiadomo, że początkowo pod uwagę brane były i Uma Thurman, i Julia Roberts. Ostatecznie okazało się, że pierwsza nie otrzymała oficjalnej propozycji, druga natomiast zadeklarowała podjęcie decyzji dopiero po przeczytaniu scenariusza.
Dość nieoczekiwanie wybór Kubricka padł jednak na Johannę ter Steege – holenderską aktorkę, której rozpoznawalność wśród widzów trudno było porównać do tej, jaką cieszyły się Thurman i Roberts. Otrzymując propozycję od Kubricka, ter Steege miała za sobą udział w Zniknięciu (1988, G. Sluizer) i Kochana Emmo, droga Böbe (1992, I. Szabó). Po latach aktorka tak wspomina pierwszy kontakt z reżyserem: „Zadzwonił do mnie i rozmawialiśmy około 30 minut. Zadał mi kilka pytań o wcześniejsze filmy, w których brałam udział. To były bardzo konkretne pytania”.
Niedługo potem ter Steege przybyła do Wielkiej Brytanii, aby osobiście porozmawiać z Kubrickiem. Spotkali się w domu producenta Jana Harlana. Ter Steege z rozmysłem zajęła miejsce plecami do okna. „Pomyślałam, że kiedy przyjdzie, wówczas moja twarz będzie w cieniu, a ja będę miała okazję zobaczyć go jako pierwsza. Wszedł do kuchni, przywitał się i pierwszą rzeczą była jego prośba, abym się przesiadła. Posadził mnie twarzą do światła”. Ku zdumieniu aktorki większość rozmowy dotyczyła głównie sportu. Jednocześnie, jak podkreślała, Kubrick był „niezwykle zainteresowany tym, kim jestem. Interesował się mną jako człowiekiem, nie jako aktorką. Pytał o sprawy polityczne. Rozmawialiśmy też o aktorstwie. Pytał o Niemców i o mój stosunek do nich”. Słuchając ter Steege, reżyser poprosił ją także o niekorygowanie obcego akcentu w jej angielszczyźnie, by na koniec stwierdzić: „Możemy otworzyć butelkę szampana. Masz tę rolę”.
Podekscytowana ter Steege wróciła do rodzinnej Holandii i oczekiwała na dalszy rozwój wypadków. Produkcja filmu wkrótce miała ruszyć. Co kilka tygodni aktorka odbierała uspokajające telefony od Jana Harlana, informujące, że co prawda rozpoczęcie zdjęć ponownie zostało przełożone, ale nie ma powodów do niepokoju. Równocześnie artystka odrzucała kolejne propozycje, które zaczęły do niej napływać z Hollywood. Amerykańscy producenci na wieść o obsadzeniu jej w najnowszym filmie Stanleya Kubricka nagle dostrzegli jej aktorski talent.
Przygotowania
Do prasy zaczęły przenikać pierwsze mniej lub bardziej wiarygodne informacje na temat najnowszego projektu Kubricka. „Variety” w jednym ze swoich kwietniowych numerów z 1993 roku podał, że zdjęcia do Aryjskich papierów będą kręcone w Europie Wschodniej. Z kolei październikowy numer „The Hollywood Reporter” dla odmiany doniósł, że ekipa Kubricka będzie pracować w Danii, w okolicy miasta Aarhus, gdzie poszukuje odpowiednich plenerów mających imitować polskie lasy oraz Warszawę z czasów wojny. Gazeta informowała również, że wykonano ponad dwa tysiące fotografii okolicy, a Kubrick osobiście napisał list z podziękowaniami do burmistrza Aarhus za pomoc w zorganizowaniu przyszłej produkcji filmu. Miasto zobowiązało się udostępnić ekipie opuszczone koszary wojskowe oraz nieczynne fabryki mające tworzyć scenerię okupowanej stolicy Polski.
Podobnie jak w przypadku każdego projektu reżyserowanego przez Kubricka rozpoczęło się żmudne gromadzenie dokumentacji związanej z powstającym filmem. Współpracownicy reżysera wykonali tysiące zdjęć rozmaitych ulic, budynków, wnętrz i przedmiotów, które pozwoliłyby na jak najbardziej autentyczne odtworzenie realiów epoki. Odwiedzili również szereg europejskich krajów, by zebrać niezbędną dokumentację. Zastanawiające jest to, że chociaż pośród nich znalazła się także Polska, to jednak nie była brana pod uwagę jako główne miejsce realizacji filmu. Prócz wspomnianego Aarhus Warszawę czasów wojny planowano odtworzyć w Brnie lub Bratysławie.
Całość komplikował fakt, że Kubrick znany był z braku entuzjazmu do opuszczania Anglii. Od czasów Lolity (1962) jego wszystkie dzieła, z wyjątkiem Barry’ego Lyndona, powstały w Wielkiej Brytanii. Planując nakręcenie filmu w którymś z krajów postkomunistycznych, obawiał się problemów i z językiem, i z infrastrukturą: „Z wielką niechęcią przeniósłby się do Bratysławy lub Brna. Nie miał na to ochoty, ale bez bólu niczego się nie osiągnie. Nie było sposobu na odtworzenie tych plenerów w Anglii” – wspominał Jan Harlan. Dzisiaj można zaryzykować stwierdzenie, że obawy te były zapewne nieco na wyrost, zważywszy, że w tym samym czasie Spielbergowi udało się nakręcić w Polsce film, którego skala produkcyjna była z pewnością większa niż (zakładana) dość kameralna historia Maćka i jego ciotki.
Równolegle z poszukiwaniem odpowiednich plenerów Kubrick zaczął kompletowanie ekipy realizacyjnej. Roy Walker miał odpowiadać za produkcję, Phil Hobbs, zięć Kubricka, został współproducentem, Barbara Baum rozpoczęła pracę nad kostiumami, operatorem został Węgier Elemér Ragályi. W poszukiwaniu wizualnych inspiracji reżyser sięgnął także do wczesnych odcinków monumentalnej serii Edgara Reitza Heimat (1984).
Fatum
Nawet takiemu twórcy jak Stanley Kubrick niezbędny jest jednak uśmiech losu. Premiera Full Metal Jacket niemal zbiegła się z wejściem na ekrany innych filmów o tematyce wietnamskiej, czyli Plutonu (1986, O. Stone) i Kamiennych ogrodów (1987, F.F. Coppola), budząc obawy o wynik finansowy jego dzieła. Z kolei produkcja Aryjskich papierów niefortunnie nałożyła się w czasie z decyzją o rozpoczęciu zdjęć do Listy Schindlera. Narastające przygnębienie wynikające z tematyki Ostatecznego Rozwiązania i odległa, aczkolwiek istniejąca zbieżność tematu z planowanym filmem Spielberga spowodowały, że Kubrick zdecydował się wstrzymać prace nad Aryjskimi papierami. Reżyser obawiał się nie tyle porównań z dziełem młodszego kolegi, ile raczej znużenia widowni tym samym tematem, co mogłoby się odbić na finansowym sukcesie.
Z jednej strony decyzja o wstrzymaniu produkcji przyniosła Kubrickowi emocjonalną ulgę, wynikającą z zaniechania prac nad niezwykle pesymistyczną opowieścią, z drugiej natomiast była ciosem dla wszystkich tych, którzy poświęcili swój czas na bezowocne przygotowania. Szczególnie mocno dotknęło to Johannę ter Steege. Wiadomość obezwładniła aktorkę do tego stopnia, że przez dwa dni nie była w stanie podnieść się z łóżka. Jej trauma była tak duża, że dopiero wiele lat później powróciła w wywiadach do tego epizodu: „Wszyscy wiemy, że był perfekcjonistą. Wszyscy wiemy, że niebezpieczeństwo czyhające na perfekcjonistów jest takie, iż w pewnym momencie nie mogą posunąć się o krok dalej. (…) Cóż mogę powiedzieć? Nie żałuję tego, co się stało. W dalszym ciągu odbieram to jako wielkie wyróżnienie i wspaniałe doświadczenie. Zakończenie było bardzo bolesne. Był taki potencjał na przyszłość. Pozostało wrażenie, jakby ogromny balon nagle pękł”.
Epilog
„Będziemy w kontakcie. Ta cała praca nie poszła na marne” – napisał Kubrick w liście do Barbary Baum. Po latach wiadomo już, że stało się inaczej. Tak jak Kubrickowi nie udało się nakręcić A.I. Sztucznej inteligencji i Napoleona, tak też nie udało się zrealizować Aryjskich papierów. Dziś wyraźnie widać, jak – mówiąc oględnie – kontrowersyjne wydają się próby wypełnienia testamentu twórcy. Dowodem jest Spielberg „rozprawiający się” na swoją modłę z A.I. Czy podobnie potraktuje film o Napoleonie, który zamierza przenieść na mały ekran jako serial telewizyjny? Na szczęście nie słychać nic na temat tego, aby i Aryjskie papiery miały trafić w jego ręce. Spadkobiercy Kubricka sugerują od jakiegoś czasu, że być może znajdzie się ktoś, kto zechce zmierzyć się z tym artystycznym wyzwaniem. Jan Harlan podkreśla, że „musiałby to być naprawdę wybitny reżyser. W nieodpowiednich rękach film stałby się tandetny. Gdyby jednak zadania zechciał podjąć się Ang Lee, wówczas z całych sił bym temu przyklasnął!”.
Jak potoczą się dalsze losy scenariusza i jaki – ewentualnie – powstanie film na jego podstawie, trudno, rzecz jasna, przewidzieć. Spekulacje także na niewiele się zdadzą, zważywszy, że nawet nie wiadomo, kto miałby się podjąć reżyserii. Czy Ang Lee jest istotnie właściwym wyborem, również pozostaje kwestią dyskusyjną. W wypadku takich indywidualności jak Stanley Kubrick jakiekolwiek próby kontynuowania dzieła nieuchronnie prowokują porównania i mniej lub bardziej uzasadnioną krytykę. Czy lepiej dążyć do „spełnienia po latach”, czy też pozwolić trwać legendzie tego niespełnienia i oddawać się długim spekulacjom z cyklu „co by było, gdyby…”? W zasadzie żadne rozwiązanie nie jest dobre. No chyba, że egzekutorem testamentu miałby zostać Steven Spielberg…