Farma, zoo czy… cyrk?
Przestrzeń wystawy Crimestory została spięta swego rodzaju „klamrami”. Na powitanie merda ogonkiem i wznosi penis w erekcji hybrydalna postać z Autoportretu Tomasza Mroza, która wychyla się zza wielkiej „kurtyny” z napisem Crimestory, sprawiającej wrażenie, że ekspozycja wciąż jest w budowie. Zaraz potem wielkie litery ze styroporu, oblepione smołą i pierzem, układają się w słowo SPOŁECZEŃSTWO. W tej instalacji z 2014 roku Michał Fydrych sugeruje więc, że to właśnie społeczeństwo powinno zostać ukarane i wystawione na pośmiewisko. Na samym końcu przestrzeni wystawienniczej pojawia się natomiast „mural” Grzegorza Drozda, zatytułowany Gigant, ukazujący grupę nastolatków wspinających się na namalowany mur i znikających za tą barierą. Jak pyta i zaraz odpowiada kurator: „Co jest po drugiej stronie muru? Tam, oczywiście, zaczyna się prawdziwe «Crimestory»”.
Celem wystawy jest uczynienie widzialnym nieoswojonego aspektu sztuki, co – jak pisze Szabłowski – musi odbyć się na scenie instytucji. O prawdziwej dziczy można więc tylko pomarzyć, a jedyne, co jest w tych warunkach możliwe to zamiana „instytucjonalnej farmy w zoo”, w którym „nieoswojony żywioł wciąż pozostaje w ściśle określonych ramach (klatkach), ale udomowiony już nie jest”. Mnie jednak kusi, by wreszcie – w celu zaostrzania konfliktu – przywołać nieco inne porównanie, a mianowicie zestawić Crimestory z cyrkiem, w którym zwierzęta ryczą, warczą i szczerzą kły na zawołanie tresera, a nie dlatego, że są takie nieoswojone i nieudomowione… Cała plejada twórców – „przestępców”, uznanych za patronów wystawy i przywołanych przez kuratora, świadczy o tym, że takie postawy można już w sumie klasyfikować jako konwencję i (u)znaną artystyczną strategię. Lista jest długa: Lautréamont, Jarry, Joyce, Celine, Kafka, Miller, Gide, Genet, Bataille, Duchamp, dadaiści, Breton, Metzger, Klein, sytuacjoniści, Debord, Burden, Prince, Sierra… Chciałoby się nawet prowokacyjnie powiedzieć: klasycy. Odwołując się do ich postaw, nie da się umknąć ramie historii sztuki i kultury, podobnie jak nie (u)dało się umknąć ramie instytucjonalnej.
A gdy jako recenzentka mam ochotę na jakiś „przestępczy” wybryk, to dodam jeszcze, że jeśli porównuję Crimestory do cyrku, to nieustannie wyobrażam sobie kuratora jako tresera w obcisłym kombinezonie z naszytymi świecidełkami i pejczem w ręku. Strzela on z bicza i śle świdrujące spojrzenia – dokładnie takie same jak z fotografii w miesięczniku „Zwierciadło”, w którym Szabłowski regularnie oswaja sztukę dla czytelniczek (między innymi mojej mamy, czytającej go z uwielbieniem!).
Cały czas towarzyszy mi jednak również poczucie, że pisząc recenzję Crimestory nie można popełnić przestępstwa. Wszystko natychmiast zamienia się bowiem w konwencję. Jako krytyczka, celebrująca i podsycająca konflikt wpisuję się wszak automatycznie w postulaty kuratora. Mój tekst też jest „wytresowany”… Na łamach internetowego magazynu o sztuce przewrotnie czyni on widzialnym problem (nie)możności realnego buntu i rzeczywistej kryminalizacji w obszarze sztuki, pokazywanych na scenie instytucjonalnej, która mimowolnie przemienia się w arenę. Nie wiem, czy udało mi się przenieść napięcie na linii kurator i artyści a recenzentka na wyższy i bardziej produktywny poziom, co w żadnym stopniu nie zmienia jednak faktu, że Crimestory – mimo iż nieco nieprawdziwa, bo dziejąca się po tej, a nie po tamtej stronie muru – to świetna, inspirująca wystawa, z którą warto indywidualnie się zmierzyć.
1 comment
Dawid Radziszewski, na pewno nie Karol… młeh!
Comments are closed.