4
Sam Belgrad sprawił na mnie wrażenie wychudzonej pszczółki Mai na jednej z witryn sklepowych – zamrożonej w geście sprzed lat – jak mała rybka dusząca się w akwarium. Stolica Serbii była czterdzieści trzy razy burzona. Dzisiaj jest jak palimpsest. Warstwy miasta nakładają się na siebie, to miasto przesuwające się w czasie, to ruchoma szerokość geograficzna. Raz jest to podróż wstecz, w pogoni za sentymentem, kiedy indziej droga w nowoczesność. To, co widzę, trudno nazwać. Miasto realne, które widzę, funkcjonuje obok miasta fantomatycznego. Frapuje mnie kult przeszłości, to zawieszenie w czasie, trochę właśnie jak rzeczona pszczółka Maja, która wpadła we własne sidła i nie potrafi już dalej pofrunąć. Zauważyłem, że w tym zjawisku kluczowa jest właśnie postać Tity, który chyba swoimi rządami rozregulował poczucie realności społeczeństwa zawieszonego na niebyłych latach do tego stopnia, że nadal, nieformalnie, miastu patronuje.
W Belgradzie jest coś, co można nazwać tożsamością hybrydową. O ile cudownie oświetlony jest w nocy, powiem nawet, że w nocy jest jaśniejszy niż w dzień, a potężne kopuły Cerkwi wyglądają jak iluminowane babki z piasku, będąc świetnym drogowskazem w trakcie nocnych wędrówek po labiryntach ulic, to w dzień miasto jakby tęskni za starymi czasami, nerwowo wibruje i najwyraźniej, może wkurwione, zatapia się w szarych pejzażach.
Przez pierwszych kilka dni pobytu w Belgradzie narzekałem na ten fascynujący zresztą miejski zawijaniec, który wydawał mi się nie do ogarnięcia. Po wylądowaniu na belgradzkim lotnisku Nikoli Tesli miałem przeświadczenie, że przez najbliższy tydzień przyjdzie mi grać na instrumencie, którego nie znam. W głowie snuły mi się jeszcze mazurki Chopina, a teraz nagła zmiana rytmu i niespodziewana wycieczka do tyłu – bo miałem wrażenie, kiedy już wylądowaliśmy i poszliśmy na pierwszy spacer, że jestem w Polsce z początku lat 90. Przed laty, w sensie estetycznym, wyglądała podobnie. Ale wracając do Serbii, odniosłem wrażenie, że Serbowie już trochę nie wierzą, że cokolwiek może się zmienić, że nie mają pomysłu na to, jak wyjść z traum wojennych. Belgradzkie zoo jest zresztą świetną metaforą takiego trochę ciasnego, nie zawsze humanitarnego kraju. Bo kto w Polsce 20 lat temu przejmował się zwierzętami, prawami zwierząt? A właśnie zwierzęta belgradzkiego zoo barbarzyńsko egzystują w maleńkich klatkach i są apatyczne. Może zwierzęta, o które nie chce się zadbać, są metaforą społeczeństwa stojącego w miejscu, jak ja teraz stoję w Domu Kwiatów.
Jest szaro; że czas się zatrzymał, też wiem; że nikt o ten pędzący do przodu czas nie dba – to już zobaczyłem. Dzisiaj w Europie ma być kolorowo, a w Belgradzie bywa naprawdę blado. Być może właśnie tęsknota za dawną Jugosławią każe utrwalać w pejzażu miasta, w makijażu arterii, w detalach witryn sklepowych obrazy przeszłości jakby w innych barwach, mniej jaskrawych, bardziej wyciszonych. Jednak w samym Belgradzie nie zauważyłem przejawów reinkarnacji wizerunku Tity, chociaż wiem, że w krajach byłej Jugosławii codziennie ożywiany jest w postaci wizerunków na kapslach, proporcach, koszulkach, zegarkach i na ciałach jako tatuaże. Reinkarnacja jednak więcej mówi o żywych niż o umarłych.
W Belgradzie nie zauważyłem ani jednego pomnika Tity. Więcej, w centrum Belgradu nie ma również ani jednej ulicy poświęconej jego imieniu. O ambiwalentnym stosunku Serbów do Marszałka świadczy za to osiem ulic na obrzeżach i przedmieściach Belgradu, nazwanych jego imieniem. Jest to dość symboliczne – tak jakby centrum i salon miasta wyparł tę pamięć, jakby oficjalna linia pamięci o twórcy Jugosławii była wstydliwa, jakby główny deptak miasta, urzędy i mieszkańcy nie chcieli słyszeć o największym politycznym globtroterze XX wieku.
Ten niedobór i brak pozwalają raczej przypuszczać, że Tito został przez władze miasta poniekąd zdegradowany do tych ośmiu ulic. Natomiast wystarczy pojechać do nie tak bardzo oddalonego od Belgradu chorwackiego Zagrzebia, gdzie w centrum miasta przy Teatrze Narodowym znajduje się plac Marszałka Tity. W Macedonii ślady po nim są widoczne na każdym kroku – nie zmieniono nazw ulic czy szkół, stawia się nowe pomniki. Jaskinie Tity znajdują się na chorwackiej wyspie Vis i jest to miejsce, gdzie w 1944 roku znajdowała się siedziba sztabu generalnego jego partyzantki. Ale duch Josipa Broza krąży nad wieloma miejscami, tylko nie w Belgradzie. Jest Caffe Tito w bośniackim Sarajewie, jest Kafe Broz w macedońskim Skopje, kawiarnia Tito w chorwackim Umagu. A mieszkańcy stolicy Serbii muszą zadowolić się możliwością przejazdu jego słynnym niebieskim pociągiem czy salonem fryzjerskim, w którym można sobie zażyczyć uczesanie à la Jovanka, gdyż żona Tity miała przez wiele lat charakterystyczną fryzurę.
5
Staram się zrozumieć tęsknotę Serbów za miękką kulturą dobrobytu zachodniego i granie na nosie pierwszym sekretarzom radzieckiej partii. To wszystko musiało imponować ludziom, którzy mieli dostęp do morza, czuli powiew wiatru, czuli wolność, obce smaki i zapachy. Liczne zagraniczne podróże ich szefa były wyrazem tego stanu ducha. A teraz Serbia raczej idzie pod prąd europejskim pomysłom demokratycznych rozwiązań i kraj najwyraźniej wpada w strefę wpływów Rosji, co widać na stadionie Zvezdy, której sponsorem tytularnym jest Gazprom. Wydaje się, że wartości „humanitarne” zastąpiła koszmarna mieszanka populizmu z nacjonalizmem etnicznym wzbogaconym o religię narodową w futbolowym sosie, co wspaniale pokazują nam szablony i malunki widoczne na wielu belgradzkich murach i frontonach kamienic. Co ciekawe, epoka marszałka Tity nigdy nie została w pełni rozliczona. Owszem, chorwaccy i słoweńscy historycy opisali zbrodnie jego partyzantów na politycznych przeciwnikach końca II wojny światowej czy tłamszenie swobód narodowych i obywatelskich przez komunistyczne eksperymenty ekonomiczne znane jako „praca uspołeczniona”.
Miałem jednak wrażenie, że właśnie fala tego typu „jugonostalgii” podlewa głowy mieszkańców Belgradu. Tęsknią za czymś, co jest mitem. A tęsknota za wyidealizowanym czasem pokoju sprzed krwawych wojen bałkańskich z lat 90., które doprowadziły do zubożenia społeczeństwa, traktowana jest niejako w zastępstwie jako właśnie mityczny czas dobrobytu. To trochę tak jak z Polakami, którzy irracjonalnie tęsknią za czasami szynki i cukierków Edwarda Gierka.
6
Aurę kameleona wodza Jugosławii najlepiej ujął w jednym zdaniu Richard Burton, grający przed laty rolę Marszałka w Piątej ofensywie. Powiedział coś takiego:
– To moja najgorsza rola. Proszę zrozumieć: wyjątkowo trudno jest grać innego aktora.
Dzisiaj Tito jest inaczej postrzegany w poszczególnych państwach, a nawet w poszczególnych środowiskach intelektualnych, co z kolei przekłada się na poglądy szerszych grup społecznych. Na pewno ciekawostką jest fakt, że Tito nie mówił czystym serbskim, co też przyczyniło się do kilku teorii spiskowych dotyczących jego pochodzenia. Spekulowano nawet, że był rosyjskim agentem bądź pochodził z Polski. Być może z tego powodu do końca życia naleciałości chorwackie były słyszalne wyraźnie, a nieobecność Marszałka w przestrzeni publicznej dzisiejszego Belgradu jest powiązana z niechęcią środowisk serbskich nacjonalistów, gdyż postrzegany jest jako Chorwat?
Lecąc do Wrocławia z Monachium, w trakcie przesiadki na lotnisku imienia Franza Josefa, zastanawiałem się, dlaczego Tito w Belgradzie nie jest kochany. Tego oczywiście nie wiem i o racjonalne argumenty tutaj się nie pokuszę. Jednak analizując kult Josipa Broza Tity, warto pamiętać, że ideologia komunistyczna w Jugosławii stanowiła fundament i rację istnienia federacji i jako taka miała odgrywać rolę systemu jednoczącego narody i grupy współtworzące nowe państwo.
Rozumiem, że ludzie mogli go za to kochać, ale już mniej rozumiem, gdy zapominają o ofiarach. Na przykład wystawa Politicka represija u Srbiji w Muzeum Historycznym pokazuje, jaką cenę zapłacono za mistyczny kult jednostki i za bycie obywatelem przyszłej Jugosławii. Zapominają też o czystkach stalinowskich w Związku Radzieckim, gdy przyszły Marszałek walczył o przywództwo w KPJ, czego ceną było rozstrzelanie tysięcy niewinnych komunistów.
Niewykluczone, że kategorie religijne są kluczem uchylającym rąbek tajemnicy tych zmiennych uczuć wobec Marszałka. Znawcy tematu mówią o mistycznych i prehistorycznych korzeniach kultu Tity i uwznioślony przez propagandę wizerunek odczytują jako odpowiednik osadzonej w przedchrześcijańskich pokładach kultury ludowej tradycji „bóstwa naczelnego”. Bardzo ciekawie o tym zjawisku pisze Magdalena Bogusławska w pracy Titofania. Formy obecności symbolicznej Josipa Broza Tity, ukazując powojenną zsakralizowaną sylwetkę dyktatora jako herosa podlegającego znaczącym przeobrażeniom założonego przez aparat propagandy programu mitologicznego. Czytamy:
„Jego osią jest dialektyczna relacja pomiędzy tym, co boskie, a tym, co ludzkie w publicznym wizerunku Marszałka. Z jednej strony zostaje on ubóstwiony, z drugiej boskość ta jest w różny sposób konfrontowana ze sferą indywidualną, prywatną, a nawet osobistą życia Tity – identyfikowaną jako element ludzki. Ta wpisana w strategie wizerunkowe dychotomia przywodzi na myśl (bliski mieszkańcom Jugosławii) model biblijny wraz z kluczowym podziałem na Stary i Nowy Testament oraz rozróżnieniem dwóch typów boskości, reprezentowanych odpowiednio przez starotestamentowego Jahwe oraz ewangelicznego bohatera – Boga-Człowieka… Temu służyły wszelkiego rodzaju ceremonie państwowe i publiczne obrzędy. To proklamowane przez Broza w miejsce własnych urodzin ogólnopaństwowe święto, z rytuałem sztafety jako kulminacyjnym punktem uroczystości, dobrze wpisywało się w mit początków poprzez afirmację młodości, witalizmu, nowego ładu”.
Takie rozpoznanie terenu mniej więcej zgadza się z tym, co zobaczyłem w Domu Kwiatów. Gdy do tego dodam dość wątłe doświadczenie Serbii w sensie nowoczesnego państwa, którego patron – niepokonany, wszechmocny, nieśmiertelny „bóg” Titosłowian – toruje późniejsze dojście do władzy Miloševica, to faktycznie wychodzi na to, Serbowie musieli zostać na długie lata uśpieni ideologią titologii stosowanej, dzięki której po latach obudzono ponownie demony wojny. Skutki imitacji nowoczesności i zbudowania tożsamości kraju na micie, unoszą się w tropikalnym i parnym powietrzu Kuca Cveca. Wiem, że dla każdego przybysza z innej krainy wizyta w tym miejscu wydaje się obowiązkową lekcją historii i światełkiem w tunelu do zrozumienia tego niemal religijnego kultu człowieka mającego dużo krwi na rękach.