W książce Tak jakby nic się nie wydarzyło Tim Etchells opowiada historię performatywnego teatru Forced Entertainment, którego jest dyrektorem artystycznym od 1962 roku. Przeglądając tę pozycję, łatwo dostrzec, że duch performance’u wyziera z każdej karty. Nie mamy bowiem tutaj do czynienia z typowym rysem biograficznym, ale przeplatającymi się odcinkami scenariusza, wywiadu, spostrzeżeń, esejów etc. Natłok różnorodnych gatunkowo fragmentów, sprawia, że trudno zaliczyć tę książkę do utworów łatwych, lekkich i przyjemnych. Wręcz przeciwnie, jest wymagająca tak pod względem intelektualnym, jak i merytorycznym. Wydaje mi się, że raczej została skierowana do określonej grupy odbiorców – zajmujących się teatrem, a zwłaszcza performance’em.
W gąszczu niekiedy niezbyt jasnych przekazów – dla mnie, jako osoby nie zajmującej się tego rodzaju sztuką – doszukałam się intrygujących przemyśleń, by nie powiedzieć definicji, które zmuszają do analizy. Na pewno wartą odnotowania jest następująca: „Spektakle, koniec końców, «zabierają nam czas» – od ułamków sekund po długie lata – gdyż zawsze wiążą się z poświęceniem jakiejś jego części zarówno przez widza/osobę oglądającą, jak i uczestnika/performera. Pod tym względem spektakl jest przestrzenią czasu utraty lub kapitulacji, czasu podarowanego (w sensie uwagi?), którego w żadnym wypadku nie można odzyskać”. Przyznaję, że jeszcze nigdy po obejrzeniu żadnego spektaklu nie prześladowało mnie odczucie straconego czasu, ale przypuszczam, że niektórym z widzów takie uczucia nie są obce.
Polecałabym tę lekturę twórcom, bo odnajdą tu szereg rad przydatnych w procesie dramatotwórczym. Etchells szczerze wyznaje, że często „na oślep” spisywał „rzeczy, myśli, zdania, słowa lub wyrażenia, które były ciekawe, miały jakiś smak, były wyraziste”, nie mając przy tym pojęcia, co z nim zrobi i czy cokolwiek zrobi. Chodziło mu „raczej o gromadzenie materiału, który ma w sobie żywy potencjał, określoną energię, witalność, dynamikę, która nie została jeszcze przekształcona w opowieść albo być może nigdy nie zostanie”. Te zebrane teksty stawały się niejednokrotnie kanwą wielu jego działań.
W moim odczuciu najbardziej interesującą część książki stanowi rozdział Wzrok jest zmysłem, który umierający na ogół tracą jako pierwszy. Sama nie wiem, jak go określić. Zdaje się, że podobnie jak sam Teatr Forced Entertainment, wymyka się on jakimkolwiek etykietkom. To zbiór krótkich zdań, z pozoru zupełnie ze sobą niepowiązanych, ale jakże trafnych. Jak choćby ten: „Tortury to krzywdzenie innych, zazwyczaj po to, by powiedzieli coś, czego torturujący chce się dowiedzieć. Mosty czasami się zawalają. Lwy, konie i ludzie to ciekawe tematy na pomnik”.
Teatr Forced Entertainment istnieje w Wielkiej Brytanii już od kilkudziesięciu lat jako teatr à rebours, czyli rozrywka problematyczna, przynosząca nie ulgę, lecz „rodzaj bolesnego rozpoznania, które dokonuje się w pozornie niewinnych, kabaretowych dekoracjach. Nie chodzi tu o stworzenie zamkniętej opowieści, narracji wyczerpującej dany problem, lecz o sprawy, w które jesteśmy uwikłani”. Podobnie rzecz się ma w przypadku książki Tak jakby nic się nie wydarzyło – to swoiste epitafium dla grupy, ale ukazane z przymrużeniem oka w postaci niedomkniętej opowieści, w której labirynty zostajemy uwikłani, ale w to uwikłanie zachęcam, by się zagłębić, bo mimo że wyjdziemy stamtąd dość wyczerpani, to jednak podróż może okazać się odkrywcza.