Nie widzieliście państwo jeszcze wystawy Oskara Dawickiego w galerii Art Stations? Nic nie szkodzi. I nie znaczy to wcale, jakobym nisko ceniła sztukę Dawickiego. Brak konieczności osobistego kontaktu z jego twórczością wynika z innych przyczyn. Otóż sztuka Dawickiego sama tak dalece ulega procesowi zapośredniczenia, że kontakt z nią „na żywo” nie ułatwia (a wręcz może utrudniać) odnalezienia najważniejszych tropów interpretacyjnych.
Na czym polega owo zapośredniczenie? Może tu chodzić o wypowiadanie się o sztuce (a także o artyście, kuratorze czy świecie sztuki) za pomocą różnych mediów. Mit artysty zostaje przetworzony przez narrację filmową. Wiersz, wypowiedziany ustami, ale nie głosem Dawickiego, staje się sfilmowanym performensem. Masowo powielany plakat reklamowy zawiera cząstkę niepowtarzalnego „ja” artysty. Ukryta sygnatura przeobraża tandetny szyld w limitowaną grafikę….
Zapośredniczenie dotyczy jednak także specyfiki omawianej wystawy. Nie można już mówić (albo bardzo trudno, z wieloma zastrzeżeniami) o „dziele, artyście czy sztuce” właśnie. Obiekty wystawione i zaprezentowane w galerii Art Stations mogą być zarówno „dziełami”, „pomysłami”, „żartami”, jak jedynie „przedmiotami”. Kontekst Starego Browaru staje się zatem dwuznaczny: być może to, co obserwujemy, nie jest wcale wystawą sztuki? Może to tylko zbiór intrygujących nas przez chwilę obiektów, nagrań i zapisków, urozmaicających szaleństwo zakupów?
ZDYSTANSOWANY
Oskarowi Dawickiemu, jak wynika z obserwacji jego twórczości, nie powinno zbytnio zależeć na tym, by kurczowo trzymać się przynależności do „świata sztuki”. Choć więc galeria w Starym Browarze cieszy się już ustaloną renomą jako przestrzeń wystawiennicza, konotacje ze światem komercji czy rozrywki mogą przysporzyć sztuce Dawickiego jedynie dodatkowych znaczeń. Ta pojemność może drażnić. Twórczość Dawickiego wydaje się niezwykle elastyczna, zdolna przyjąć i pomieścić w sobie wszystko: żart, ironię, śmiertelną powagę, film, naukowość, wojnę, literaturę, problemy egzystencjalne i tożsamościowe… Co więcej, Dawicki jako artysta tworzy praktycznie za pomocą każdego medium. Wykształcony jako malarz, po studiach działał jednak jako performer, inspirowany działaniami swojego mistrza, Zbigniewa Warpechowskiego. Po 2000 roku pracował z różnymi mediami: nagrywał filmy i zlecał ich nagrywanie. Bywało, że sam w nich grał. Tworzył na papierze i romansował z grafiką reklamową. Wystawy pełne są jego instalacji: od drobnych elementów, jak tabliczka nagrobna, po rozbuchane, niczym barokowe ołtarze, kompozycje przestrzenne. Czy to nie zbyt wiele? Odbiorca (i czytelnik) może się już zacząć gubić. Kim jest Oskar Dawicki?
Wystawa w Art Stations nie pomaga w odpowiedzi na tak postawione pytanie. Przeciwnie: komplikuje możliwe strategie interpretacyjne, wysuwając na pierwszy plan ironię i prześmiewczy charakter prac artysty. Wyłania się z niej wizerunek niezwykle zdystansowanego twórcy, który powagę miesza (dosłownie!) z fekaliami, a uświęcone tradycje niweluje śmiesznymi podskokami. To niewątpliwie wabik przyciągający na wystawę. Elementy ludyczne i łagodny sarkazm wobec rzeczywistości nie nadają jego sztuce, jak zapewnia nas kurator Łukasz Gorczyca, tragizmu i autorefleksji. Przeciwnie, widać, że zwiedzający wystawę dobrze się bawią, prześcigając się w znalezieniu śladów artysty na plakatach lub omijając krowie łajno. Czy jednak sztuka nie może być zabawna? Czy powinniśmy oglądać wystawy z męką, trudząc się nad znaczeniami hermetycznych prac? Być może istnieje wiele rodzajów sztuki, stosownie do potrzeb tak zwanej publiczności i samego świata sztuki. W tej różnorodności byłoby zatem miejsce i dla poważnych krytyków współczesności, i dla wesołych pajaców, takich jak Oskar Dawicki.
Niech uzasadnieniem dla takiej oceny będzie krótkie „oprowadzanie” po wystawie w galerii Art Stations.
PRZENIKLIWY
Zacznijmy od końca. Ostatnie piętro wystawy pokazuje swoiste muzeum twórczości Dawickiego – choć trafniejsze wydaje się określenie „gabinet osobliwości”. Brak tu tradycyjnej formy wystawienniczej, gablot czy postumentów. Niektóre z propozycji Dawickiego zdają się nawet przekraczać ramy definicyjne tak zwanych instalacji. Jak bowiem nazwać jedną z najbardziej trafnych w diagnozie współczesności pracę, która jest w istocie pracą magisterską? Dawicki anonimowo zamówił tekst naukowy, którego głównym tematem jest on sam. Próżność? Być może. Parodia mitu artysty? Z pewnością. Ale jest w tej „pracy” także ostra recenzja stanu polskiej nauki i nauczania. Społeczny problem, jakim jest systematyczne obniżanie się poziomu kształcenia, niełatwo pokazać w galerii sztuki. Napisanie takiej pracy kosztowało być może kilkaset złotych. Dzięki takiej sumie możemy odczytywać tekst włączający twórczość Dawickiego w kanon sztuki performensu. Co więcej, lektura ta przekonuje nas, że już Derrida i Foucault pisali o sprawach obecnych w jego sztuce. Obserwujemy więc proces wepchnięcia konkretnej sztuki w koleiny wielkich teorii. Zaprezentowany tekst był „naukowy”, a nie naukowy. Boleśnie przypominał naprędce tworzone licencjaty i magisterki. Ale Dawicki nie poprzestał na upublicznieniu kolejnego nonsensownego maszynopisu. Podobno nawet spotkał się z autorem pracy. O czym rozmawiali – nie wiadomo.
Tuż obok oprawionych stronic pseudopracy znajdziemy inny znak naszych czasów. Oto materiały używane do pomiarów inteligencji: słynne testy IQ, podważane lub unaukowione, obśmiane lub brane za pewnik przy rekrutacjach i egzaminach. Oskar Dawicki pokazuje nam na wystawie, że ma najwyższy współczynnik inteligencji z możliwych. Nieprawda? A co za różnica? – zdaje się szydzić artysta – i tak ta informacja przedostanie się do szerokiej publiczności, zaanektowana przez umysły maluczkich. Kto dziś pamięta i kojarzy, jak wyglądają te testy? Kto sprawdza, czy przy ich wykonywaniu nie oszukiwano? Czy nie uczono się reguł rozwiązywania na pamięć? Tak właśnie zrobił Dawicki – dokonał niemożliwego. Wyuczył się inteligencji mierzalnej za pomocą zestawu pytań. Mało tego, posunął się jeszcze dalej. Przybliżył zwiedzającym wystawę w Art Stations zasady rozwiązywania testów na inteligencję.
A kiedy Komisja ds. Testów Psychologicznych Polskiej Akademii Nauk sprzeciwiła się (na piśmie) wykorzystaniu kopii wypełnionego arkusza odpowiedzi i ujawnieniu klucza do testu, Dawicki odpowiedział w sposób sobie właściwy. Na problematyczny materiał spuścił (dosłownie) zasłonę milczenia. Zasłona – a właściwie zasłonka, figlarny kawałek materiału na karniszu – nosi napis WSTYDLIWE STRONY INTELIGENCJI. Zasłaniając – odsłonił więc to, czego chcielibyśmy nie widzieć. Ten gest pokazuje, że sztuka Dawickiego wciąż żyje i zmienia się pod wpływem rzeczywistości. Artysta zdaje się tylko czekać, aż któryś z widzów jego performensu zareaguje. Dzięki temu występ trwa cały czas, a performensem może stać się wszystko. W szerokim rozumieniu tego pojęcia nawet obserwacja zwykłej betoniarki staje się obserwacją performensu. Niemożliwe? A jednak: spójrzmy na pracę betoniarki jak na występ. Zbadajmy jej rolę i wizerunek w kulturze, pomyślmy o jej swoistości w naszej rzeczywistości. Znajdźmy aluzje do mitu polskiego robotnika lub, odwrotnie, polskiego nieróbstwa. Kłopoty z definicją performensu można bowiem łatwo przeistoczyć w twórczą grę.