W miejscu gdzie obecnie jest kafejka internetowa i wypożyczalnia kaset video, mieścił się kiedyś salon odnowy biologicznej, który nie przyjął się na naszym osiedlu. Dlatego wcześniej, przez pewien okres czasu budynek ten stał pusty, po tym, jak opuściła go kobieta fotograf, która znała moją mamę i zrobiła mi kilka takich lizusowatych zdjęć, gdy już byłem w wieku szkolnym i kończyłem podstawówkę, i chyba bardzo zależało mi, żeby podobać się dziewczynom. Kobieta o której mówię, wydzierżawiła budynek – rodzaj niziutkiej parterowej plomby między dwoma czteropiętrowymi blokami i naprzeciwko trzech ośmiopiętrowych – od brodatego fotografa, który odsprzedał jej także swój sprzęt, i który był w tym miejscu jako pierwszy. Miał długie, poplątane, czarne loki i ciemną karnację. Mama mówiła, że pewnie jest Cyganem i chyba w rzeczywistości nim był. Jeździł różnymi starymi ale markowymi samochodami. Wspólnie z siostrą nazywaliśmy je trupami – takie sprawiały wrażenie jakby się rozkładały. Ani ja, ani siostra, ani mama nie lubiliśmy chodzić do tego fotografa, na podwórku i w innych domach mówiło się, że nie umie robić zdjęć. Ale jako że jego zakład był najbliżej, to chodziło się i tak, zazdroszcząc tym, którzy pojechali zrobić zdjęcie do miasta, albo zamówili kogoś do domu prywatnie, co zwykle dużo kosztowało.
W atelier wszystko było zakurzone, stare; nie rozumiałem do czego służą rozłożone wewnątrz parasolki, a tła przy których zwykle byłem ustawiany, nigdy mi się nie podobały. Zawsze bałem się o to, że źle wyjdę; w dodatku kazano mi się uśmiechać, nie ruszać i nie mrugać. Ciało miałem zwykle powykręcane w dziwnych kierunkach, i bardzo dziwiło mnie, w jaki sposób to wszystko na zdjęciu ma wyjść dobrze.
Pewnego wieczora usłyszeliśmy z siostrą pod oknem krzyki, wołanie o milicję i karetkę. Rodzice szybko odizolowali nas od intrygi, ale siostra jako że starsza i sprytniejsza dowiedziała się, że to ten fotograf z kimś się pobił na noże i potrzebował pomocy. Nie pamiętam już czy od razu wyszło na jaw, że obaj nożownicy byli pijani. Tak, że gdy dziś przedstawiam sobie tę sytuację, przed oczyma widzę dwie zataczające się w mroku sylwetki ze skierowanymi na wprost siebie ostrzami.
Na drugi dzień skoro świt wyszliśmy z siostrą na podwórko oglądać kałużę krwi. To co zobaczyliśmy, wyprzedziło moje najśmielsze oczekiwania. Pośrodku czerwonej mazi, na asfalcie leżał kawałek mięska, przypominający kurzą kiszkę. Wcześniej widziałem takie rzeczy pływające w zupie i przegotowane jednakże fakt, że to „coś” pochodziło od człowieka i to prawie znajomego, to przekraczało moje chłopięce pojęcie.
Nie potrafiłem zrozumieć, co fotograf mógł robić tak późno w zakładzie, który już kilka godzin wcześniej powinien był zamknąć. Bulwersował akt pijaństwa, który uważałem za bardzo ciężki grzech. Bałem się o fotografa, ciekawy byłem co będzie z zakładem, atelier i gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że za kilkanaście lat fotografia będzie moją pasją, a także sposobem utrzymania się, to tego już bym chyba nie wytrzymał.
2 comments
Ciekawa historia! Trochę hmm.. przerażająca. Trafiająca do serca i tak można się cofnąć do tej Pana przeszłości i wyobrazic sobie to wszystko… Przeczytałam jednym tchem. Panie Michale, aż strach pomyśleć jaki będzie kolejny wpis. Może ma Pan materiał na powieść? Kto wie?
A i chętnie obejrzałabym jakies Pana fotografie na tym blogu. Zachęcam i czekam z niecierpliwościa na kolejną historię z życia wziętą. Na te poetyckie fakty.
Bardzo ciekawa historia, czytalam jednym tchem….niesamowite jak ty Michal te wszystkie detale zapamietales…ja to wszystko pamietam jak przez mgle – moze dlatego ze jestem starsza ha, ha.Gdyby nie ta historyjka to bym juz napewno o niej zapomniala…Grazyna Victor vel Jakubowicz
Comments are closed.