Po Kairze jeździ 80 tysięcy taksówek. Samych taksówkarzy jest może nawet trzy razy więcej. Tak ogromna ich liczba sprawia, że taksówkarze są nieraz zmuszeni godzinami krążyć po ulicach, nim wreszcie znajdą pasażera. Niekontrolowany przyrost liczby taksówek zaczął się w połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy rząd uchwalił przepis, pozwalający przerobić na taksówkę dowolny osobowy samochód – mamieni wizją łatwego zarobku kairczycy zaczęli więc na potęgę przerabiać swoje auta, choćby były to największe gruchoty, z trudem toczące się po drodze (to zresztą nie stanowi wielkiego problemu, bo w zakorkowanym Kairze samochody rzadko poruszają się z prędkością wyższą niż 30 km/h).
Dekadę później, w roku 2006 rząd zaczął realizować prestiżowy program modernizacji: na ulicach miało się pojawić 1 500 nowych, żółtych taksówek, na które kierowcy mieli otrzymać specjalne kredyty. Nikt jednak nie pomyślał o tym, by w jakikolwiek sposób uregulować liczbę starych, zdezelowanych pojazdów, więc nowe przyczyniły się tylko do zwiększenia tłoku i konkurencji, jeszcze bardziej utrudniając znalezienie klienta (zwłaszcza, że stanowiący jedno z głównych źródeł utrzymania taksówkarzy turyści od czasu pojawienia się żółtych taksówek wzgardzili starymi, czarnymi). Ta nieprzemyślana ustawa to ledwie jeden z wielu absurdów, o których można przeczytać w „Taxi” Chalida al-Chamisi. Absurdów, dodajmy, nie aż tak absurdalnych i zaskakujących dla czytelnika w odległym i mroźnym kraju nad Wisłą.
Że historia lubi się powtarzać, czasem nawet w bardzo odległych zakątkach świata, uzmysławia czytelnikowi fragment książki dotyczący zmian nazw ulic, które, jak sami dobrze wiemy, nieodmiennie towarzyszą zmianom ustrojów i ekip rządzących. Władza stara się zmanipulować obywateli, piętnując przestrzeń własną wizją historii, a z kolei obywatele stawiają władzy dyskretny opór, przez lata posługując się dawnymi nazwami ulic, do których się przyzwyczaili (przypomina się tu bohater jednej z książek Kundery, któremu w ciągu całego życia pięciokrotnie zmieniano adres zamieszkania, mimo, że nigdy nie wyprowadził się z tego samego domu). Podróż przez miasto jest dla al-Chamisiego pretekstem do krótkiego wykładu ze współczesnej historii Egiptu: tu mamy ulicę królowej Nazli Sabri, tam Sabriego Paszy, pomnik Talata Harba na placu Sulajmana Paszy i wreszcie ulice Al-Antikchana i Champolliona.
Przestrzeń miejska, jak pokazuje nam autor, posiada palimpsestowe znaczenia: mamy współczesne budynki, siedziby firm i instytucji, ale też miejsca historyczne, noszące brzemię swojej przeszłości, a także obdarzone dodatkowo nazwami, które stanowią element propagandowych praktyk władzy. A nieco na uboczu leżą odwieczne piramidy w Gizie.
Piramidy pojawiają się w książce ledwie jeden raz – jedyny zachowany cud antycznego świata staje się obiektem odniesienia; al-Chamisi porównuje do nich niezwykłego kierowcę, którego podstawowe źródło zarobkowania stanowi gra na giełdzie. Wydaje się jednak, że obecne w tle, widoczne na horyzoncie monumentalne budowle po upływie tysięcy lat wciąż świetnie nadają się na symboliczny schemat społecznej struktury Egiptu. Na samym spodzie takiej piramidy społecznej, pośród wielu innych, znajdują się także taksówkarze. Któryś z kierowców żali się skrzętnie notującemu pasażerowi:
„W Egipcie istota ludzka jest jak pył w pękniętej szklance. Szklanka może się w każdej chwili rozbić, a wtedy pył rozwieje się w powietrzu. Nie da się go zebrać, ale właściwie to nie ma też potrzeby, żeby go zbierać. Bo to przecież tylko trochę pyłu. Poleciało, i już. Ludzie w tym kraju to taki rozwiany pył. Bez żadnej wartości.”
Inny kierowca, owładnięty osobliwą obsesją na punkcie seksu, określa rzecz dosadniej, mówiąc, że rzesze ubogich w Egipcie są właściwie „tylko po to, by mogła ich dymać garstka zamożnych”. Ta frustracja wydaje się uzasadniona: większość taksówkarzy nie posiada nawet własnego samochodu – są zmuszeni wynajmować auta od zamożniejszych właścicieli, a opłaty są tak wysokie, że nierzadko zdarza się kierowcom kończyć gorsze dni „na minusie”. W dodatku każdy czeka tylko, by jeszcze dodatkowo oskubać taksówkarzy: policjanci z drogówki potrafią wlepić mandat, jeśli gaśnica jest krzywo ułożona, a urzędnicy odpowiedzialni za obowiązkowe co trzy lata przedłużanie prawa jazdy bezlitośnie wykorzystują każdą sposobność do wzięcia łapówki. To zresztą tylko drobne płotki (kairczycy są w książce al-Chamisiego bardzo często porównywani do ryb – być może także ze względu na stanowiący serce miasta Nil) – prawdziwe grube ryby, które łykają wszystkich dookoła jak plankton, to wzbogaceni na ciemnych interesach milionerzy i ministrowie.
Jeden z taksówkarzy opowiada taką historię: sprowadzał Hondę z Arabii Saudyjskiej i żeby uniknąć dodatkowej opłaty za „luksusowe” wyposażenie, musiał usunąć z samochodu klimatyzację, radio i pasy bezpieczeństwa (sic!). Miesiąc później w Egipcie pod pretekstem modernizacji przepisów drogowych wprowadzono obowiązek posiadania pasów bezpieczeństwa. Miało to, jak tłumaczy kierowca, dwie przyczyny: dostarczenie policjantom kolejnego pretekstu do ściągania łapówek, a także sprokurowanie milionerom z rządowych kręgów kolejnej sposobności do zbicia fortuny na zmonopolizowanym imporcie pasów. Obecnie, tłumaczy kierowca, wszystkie taksówki mają już pasy bezpieczeństwa. Ale to pasy przyszyte tylko dla pozoru – w razie wypadku urywają się razem z pasażerem.
Podobnych historii (np. o drastycznym manipulowaniu przez wpływowych graczy giełdowymi kursami), czasem zmieniających się w prawdziwe spiskowe teorie (rzekoma odpowiedzialność rządu za bombowe zamachy w Kairze) jest w tej książce mnóstwo. Ma się wrażenie, że każdy z kairskich taksówkarzy, poza tym, że jest płaczliwym marudą, mógłby być zawołanym politykiem. Wszyscy mają własne teorie (różnorodne jak modele stojących w kairskich korkach taksówek), choć nie każda z nich wydaje się specjalnie rozsądna. Al-Chamisi ciekawie portretuje tę różnorodność, niekiedy jakby celowo zestawiając wypowiedzi zwolenników przeciwstawnych poglądów: fan Mubaraka obok jego zaciekłego wroga; nałogowy palacz, który potrafił zrezygnować z dochodowej posady, bo zabraniano mu tam palić (i z narzeczeństwa, bo boi się, że po ślubie nie będzie go stać na papierosy i haszysz), obok człowieka, który uważa, że w kraju panuje bieda, bo Egipcjanie zbyt wiele pieniędzy wyrzucają na wiatr (miliony funtów egipskich wydawane na telefony komórkowe) i puszczają z dymem (papierosy właśnie); Kopt obok muzułmanina; religijny fanatyk obok laika. Autor ostrożnie chowa się za tymi postaciami, niewiele mówi od siebie, a ilekroć kierowcy rzucają jakieś oskarżenia pod adresem konkretnych postaci z życia publicznego, Al-Chamisi nie podaje nazwisk, tłumacząc skromnie, że tak doradził mu znajomy prawnik.
Przez wiele rozmów przewijają się te same tematy, aktualne w 2005 i 2006 roku, gdy pisana była książka: wprowadzenie „żółtych taksówek”, zamach bombowy na dworcu autobusowym w pobliżu Muzeum Egipskiego i koło suku Chan al-Chalili, finał Pucharu Narodów Afryki (Egipt pokonał Wybrzeże Kości Słoniowej po rzutach karnych), tragiczna katastrofa promu „As-Salam Boccaccio”, w której zginęło ponad tysiąc osób, wreszcie amerykańska operacja w Iraku. Mimo tej różnorodności, daje się wyczuć pewne zbieżności nastrojów: poparcie dla Irakijczyków i niechęć do Amerykanów, sprzeciw wobec skorumpowanej władzy i Mubaraka, wreszcie lekki sentyment dla Sadata, zmarłego tragicznie poprzedniego prezydenta. Nie sposób oczywiście stwierdzić, w jakim stopniu na te wyczuwalne zbieżności wpłynął zastosowany przez autora dobór rozmów, które znalazły się w książce (bodaj tylko jeden taksówkarz zostaje wymieniony z nazwiska) i ewentualne manipulacje, których mógł się przecież dopuścić (raczej nie sposób tego zweryfikować). Nie jest to rzecz jasna żaden zarzut – podobieństwo poglądów na pewne sprawy może świadczyć o tym, że pomimo różnicy zdań w wielu kwestiach, są też sprawy, wobec których Egipcjanie pozostają jednomyślni, lub też że Chamisi uznał niektóre kwestie za na tyle istotne, że nie chciał ich rozmywać poprzez prezentację przeciwnego punktu widzenia.
Trzeba jeszcze dodać, że także i sama formuła książki podważa odrobinę jej dokumentalny charakter. Czytając te niekiedy niezwykle dramatyczne historie o biedzie, nieszczęściach, chorobach, przygranicznych mrówkach (znów dziwnie nam znajomy element egipskiej egzotyki), kobietach zrzucających w taksówce nikab, by przebrać się w spódniczkę mini i szpilki, można odnieść wrażenie, że trzyma się w rękach współczesną wersję historii o Szeherezadzie, zabawiającej sułtana fantastycznymi opowieściami. Oprócz doraźnego, politycznego wydźwięku, książka, choćby poprzez sam układ opowiadanych historii, które odbijają się w sobie, wzajemnie puentując, zyskuje wymiar umoralniającej przypowieści, w której bohaterskie utarczki z biurokracją zamieniają się we współczesny epos.
Taksówkarz, puentując wspomnianą wcześniej historię o atrapie pasów bezpieczeństwa, stwierdza: „Żyjemy lipą i w nią wierzymy. A jedyna rola władzy polega na kontrolowaniu, czy w tę lipę wierzymy.”
Ta lipa ma w historii al-Chamisiego różne oblicza. To oczywiście po pierwsze biurokratyczna ściema, którą znienawidzona władza wciska obywatelom, aby wytłumaczyć się z machlojek. Ale poza tym lipa to wszystkie te spiskowe teorie, prywatne filozofie, punkty widzenia, wielość poglądów politycznych i płaczliwa paplanina o życiowych nieszczęściach, przy pomocy której kierowcy urabiają pasażera, aby wydusić z niego więcej grosza. Lipa to również rys literackości, odciskającej się także i na języku samych taksówkarzy: dosadnym, ale nigdy wulgarnym, urzekającym trafnością porównań i celnością sformułowań, które sprawiają chwilami wrażenie, jakby wyjęto je z powieści łotrzykowskiej sprzed paru stuleci. Ta cała warstwa naddana, przejawiająca się w sposobie podania wszystkich historii, w lakonicznych, ciętych komentarzach autora, w uporządkowaniu treści, sprawia, że zbiór rozmów z kairskimi taksówkarzami przestaje być tylko dokumentem codzienności w odległym kraju, zyskując wymiar bardziej uniwersalnej opowieści, koncentrującej się wokół tematu władzy.
Kiedy książka powstawała, Mubarak trzymał się twardo władzy, skutkiem czego Chamisi z całą pewnością musiał bardzo powściągać swój język, by nie zaszkodzić sobie ani żadnemu z rozmówców. Wtedy książka była świadectwem wzbierającej niechęci ludu. Dziś, kiedy ukazuje się w Polsce, nabiera innego sensu: pozwala zrozumieć przyczyny niedawnej rewolucji, a także uświadomić sobie, jak w sumie podobne do naszych są problemy ludzi w odległym kraju, który pewnie wielu kojarzy się wyłącznie z natrętami dopraszającymi się na każdym kroku o bakszysz, wielbłądami i wakacjami w słonecznym Sharm.