W jednym z wywiadów Szymon Kobylarz na zadane pytanie czy powoli uwalnia się od malarstwa i wchodzi w przestrzeń, odpowiedział z rozbrajającą szczerością: Nie, ja się już od niego uwolniłem, teraz tylko na nim żeruję. Wydaje się, że jego sztuka ma podobny charakter co ta wypowiedź, jest autentyczna, czytelna, pomysłowa, dowcipna, lekko ironizująca. Artysta często bazuje na konkretnych, zasłyszanych zdarzeniach. W Orońsku Kobylarz pokazał pracę z pogranicza malarstwa i rzeźby. Historia Alojzego Piątka nawiązuje raczej do tworzonych przez artystę makiet niż obrazów. Znalazł on ciekawy sposób na to, aby pokazać przestrzeń w której 158 godzin przebywał pod ziemią uwięziony górnik. Ta nieprawdopodobna historia musiała zrobić ogromne wrażenie na artyście, bo pokazana przez niego skalna szczelina wygląda tak, jakby została rozsadzona od środka jakąś ogromną, nadprzyrodzoną siłą. Patrząc na tę wyrwę, mamy wrażenie jakby ciało ocalałego górnika, w ogromnej determinacji ucieczki, dosłownie przebiło blok węgla na wylot. Nie mamy tu do czynienia z człowiekiem, raczej ze współczesnym herosem.
Na pograniczu tych dwóch tendencji pozostają prace Konrada Maciejewicza. Mozaikowe, idealnie dopracowane kompozycje są tak doskonałe warsztatowo, że zupełnie zatraca się technika collage’u w jakiej zostały wykonane – niewątpliwie bliżej im do malarstwa. Stare, nikomu niepotrzebne gazety posłużyły artyście do stworzenia fantastycznych obrazów pełnych tajemniczych, mrocznych postaci. Przyglądając się tym kompozycjom niemalże automatycznie nasuwają się nam skojarzenia z surrealizmem.
Poetyka sennych fantazji obecna jest także w doskonale zrealizowanym filmie Trwała parowa Julii Zborowskiej. Akcja rozgrywa się na dwóch poziomach: pierwsza warstwa to fabularyzowany dokument o działającym nieprzerwanie od 1945 roku zakładzie fryzjerskim, druga to tajemnicze epizody dziejące się gdzieś na granicy jawy i snu bohaterów. Tytułowa trwała parowa staje się wręcz mistycznym rytuałem, który umożliwia dotarcie do skrywanych na co dzień pragnień, lęków, fantazji.
Podobnie odrealniony jest film Pauliny Sadowskiej Wonder, Wonder Land. Artystka do wykonania tej animacji wykorzystała czarno-białe fotografie z połowy XX wieku. Niektóre elementy zdjęć zostają ożywione, tworząc surrealistyczny klimat niczym ze snu. Drugi z filmów tej autorki, Daytime, to ujmująca impresja o pięknie i sile tkwiących w świecie przyrody. Oszczędne kolorystycznie kadry prowadzą widza przez leśną gęstwinę. Narracja podporządkowana jest unoszącym się lekko w powietrzu świetlistym drobinom. Podążamy za ich lotem aż do momentu, gdy część z nich przybiera kulistą, transparentną formę wirującą między drzewami. Obrazy są niezwykle plastyczne, działają na wszystkie zmysły – czuć jest wilgoć poszycia, mięsistość liści, witalną siłę lasu. Pomimo statycznych kadrów odnosimy wrażenie, że pod pozorem spokoju kłębi się tajemnica, do której nie mamy dostępu.
Odniesienia do rozmaitych tradycji sztuki były na Triennale mocno reprezentowane. Związki z minimalizmem da się zauważyć w pracach Piotra Łakomego. Do tworzenia swoich obiektów wykorzystuje gotowe przedmioty, które następnie aranżuje w zależności od zastanej przestrzeni. Przykładem takiego działania jest wykonana z suszarek na bieliznę plątanina, której podtytuł Ghetto is a Trap III może wskazywać na jej znaczenie. Wydaje się jednak, że na wystawie zostało ono zatarte poprzez nietrafione umieszczenie siatki w rogu galerii, tak jakby była nikomu niepotrzebnym gadżetem. Nie budziła grozy, a raczej politowanie.
Nie można tego natomiast powiedzieć o obiektach z instalacji Czarny barok Piotra Skiby. Przywiózł on do orońskiej galerii eksponaty, które na ogół znajdują się w muzeum przyrodniczym. Na białym podeście zaaranżował dramatyczną, pełną napięcia scenę z udziałem wypchanych zwierząt. Instalacji towarzyszyło video, na którym artysta owija swoją twarz taśmą klejącą, powodując grymas bólu. Działanie to, nawiązuje do niewłaściwego traktowania zwierząt przez ludzi. Na drugiej projekcji widzimy go ubranego w garnitur w otoczeniu muzealnych gablot z eksponatami, tym razem jego twarz nie wyraża emocji, chce jakby wtopić się w miejsce. Ciekawe, że wypchane zwierzęta przeniesione do galerii sztuki tracą wymiar naukowości, a stają się jedynie śladami bardzo mrocznej działalności człowieka, dla której nie ma usprawiedliwienia. Najbardziej intrygująca jest aranżacja martwych obiektów i tak naprawdę można powiedzieć, że jedynie tutaj artysta wykazał się inwencją.
Oczywistym nawiązaniem do historii sztuki był performance Justyny Górowskiej Jak wytłumaczyć… żywemu człowiekowi, w którym nawiązała do słynnej i wielokrotnie już wykorzystywanej akcji Josepha Beuysa How to Explain Pictures to a Dead Hare z 1965 roku. W kontekście wcześniejszej twórczości Górowskiej sięgnięcie akurat do tego artysty zupełnie nie dziwi, ale ma także inny powód. Przytoczenie performance’u Beuysa na wystawie, która ma ambicje wytyczania ścieżek tzw. „młodej sztuki”, może nieść nutę zwątpienia, czy kiedykolwiek coś takiego jak objaśnianie sztuki komukolwiek się uda.
W kategorii ironizującego komentarza do zaistniałej sytuacji wernisażu traktuję instalację Julii Kul. Artystka fragment muzealnej podłogi pokryła plątaniną kabelków, elektronicznych podzespołów, elementów wymontowanych z urządzeń mechanicznych czy zabawek. Co jakiś czas wybrane konstrukcje uruchamiały się i wijąc po podłodze wydawały z siebie złośliwy chichot. Były jednocześnie śmieszne i wyjątkowo obrzydliwe. Zmuszały do pochylenia nad nimi, tylko po to, abyśmy stali się przedmiotem kpiny.
Na tegorocznym TM sekcja performance była jak dotąd najsilniej rozwinięta. Oprócz wymienionych powyżej akcji zaistniały także te, które miały już swoją premierę w innym miejscu. Pojawia się ryzyko, że przy ponownym wykonaniu performance zginie pierwotna siła przekazu. Wydaje się, że stało się tak w przypadku Koncertu zimowego Marii Toboły, który – „zagrany” po raz kolejny, tym razem na damskich „instrumentach” – stał się jedynie próbą odtworzenia pierwowzoru, w którym brali udział mężczyźni.
Grupa OKO także powtórzyła w Orońsku swoją akcję przeprowadzoną już w C.H. Stary Browar w Poznaniu. Artystki i tym razem ukryły się pod ciemnozieloną, włochatą tkaniną i wprawiały ją w ruch, pełzając po podłodze Muzeum. Konstrukcja ruchu polegająca na bardzo płynnych, minimalnych przemieszczeniach nadawała abstrakcyjnej formie organiczny charakter. W miejscu takim, jak CRP twór zbytnio nie szokował. Na pewno mocniejszy efekt uzyskano w przestrzeni centrum handlowego, gdzie konsumenci przychodzą cieszyć oczy „pięknymi” i „estetycznymi” towarami, a niedookreślona ruchoma szmata była dla nich elementem w tym miejscu niepożądanym. Jednocześnie powstaje pytanie jak cienka jest dzisiaj granica między sztuką a kulturą masową. Wydaje się, że najpełniej odpowiedzi udzielił Kordian Lewandowski, wykuwając ze „styropianu karraryjskiego” wizerunek współczesnej piety, gdzie zamiast Chrystusa i Marii widzimy bohaterów popularnej gry video Mario Bros. Ta rzeźba stanowi niezwykle błyskotliwy komentarz do obecnego społeczeństwa konsumpcyjnego, gdzie ważnym czynnikiem kulturotwórczym jest wirtualny świat gier komputerowych i Internetu.
Opisowy charakter tego tekstu wynika ze specyfiki samej wystawy, która ze względu na swoją ogromną różnorodność wymyka się jednoznacznej ocenie. Zgromadzenie w jednej przestrzeni wystawienniczej prac pozornie nie mających ze sobą zupełnie nic wspólnego jest okazją do bardzo ciekawej podróży poprzez meandry sztuki nam współczesnej. Ciekawe jest także śledzenie późniejszych poczynań artystów, co niejako staje się sprawdzianem czy nadrzędny cel TM, jakim jest promocja sztuki młodych, spełnia się w praktyce.