Sztucznie wytworzona polska klasa średnia, jak pokazują artyści, jest więc idealnym przykładem zjawiska, kiedy naszym życiem kierują sztucznie wytworzone narracje prowadzące do zafałszowania naszych zarówno zbiorowych, jak i indywidualnych tożsamości. Żeby wyrwać się z tego współczesnego „chocholego tańca” (Wyspiański nie raz się w tym spektaklu pojawia) potrzebna jest rewolucja, ale nie w sensie dosłownym i fizycznym (którą twórcy bardzo przewrotnie grają), ale przede wszystkim mentalnym. Musi ona poprowadzić do zmiany stanu naszej zbiorowej świadomości i odkłamania oraz przemyślenia na nowo zapomnianych dotychczas i odsuwanych w cień demonów przeszłości.
W tym teatralnym sezonie wykrystalizowała się również waga teatralnych duetów. Początkujący twórcy często zaczynali swoją karierę tworząc tandemy reżyser – dramaturg. Najbardziej znanym tego przykładem jest Bartosz Frąckowiak i Weronika Szczawińska, którzy ostatecznie potwierdzili swoją artystyczną klasę tegoroczną premierą spektaklu Komornicka. Biografia pozorna zrealizowaną przez Teatr Polski w Bydgoszczy oraz scenę prapremier Invitro w Lublinie. Bardzo ciekawie jednak zapowiada się inny rodzaj powstałej w tym sezonie „artystycznej pary”, kiedy znany i mający za sobą parę udanych spektakli reżyser zaczyna współpracować z dramaturgiem bardzo młodym, debiutującym lub dopiero rozpoczynającym swoją teatralną karierę. I właśnie tego rodzaju spotkanie będącej na V roku dramaturgii krakowskiej PWST Aśki Grochulskiej z Michałem Borczuchem zaowocowało dwoma najciekawszymi spektaklami w mijającym sezonie.
Hans Dora i Wilk wystawiony przez nich w Teatrze Polskim we Wrocławiu swobodnie inspirowany jest historią trzech najsłynniejszych przypadków opisanych przez twórcę psychoanalizy Zygmunta Freuda. Grochulska z Borczuchem jednak nie zadowolili się informacjami oraz interpretacją choroby Sergieja Pankiejewa, Idy Bauer oraz Hansa Grafa, dokonanych przez słynnego wiedeńskiego profesora. Podstawą swojego spektaklu uczynili przede wszystkim zapisane przez niego historie pacjentów, które potraktowali jako żywą, pulsującą opowieść. Historie te pozbawili jakiegokolwiek komentarza psychoanalityka oraz pozbawili je nadanej przez Freuda uporządkowanej narracyjnej i chronologicznej ramy. Dzięki temu w ich spektaklu dokonał się symboliczny „powrót do Freuda”, do sformułowanych przez niego fundamentalnych założeń psychoanalizy. W swoich początkach metoda ta była tak naprawdę sztuką uważnego patrzenia. Polegała na dostrzeganiu wszystkich detali tworzonego przez pacjenta świata, kreowania interpretacji, która uwzględniałaby wszystkie szczegóły opowiadanej przez niego historii: ruchów ciała, temperatury spojrzenia, mimiki, nieartykułowanych przejęzyczeń. Uczuliła, żeby zwracać uwagę na symptomy, które dotychczas we wszelkiej analizie były pomijane, postulowała otwarcie na emocjonalną afektywność człowieka. Freud swoją teorią pragnął poszerzyć naukowo-medyczne spojrzenie na istotę ludzką w całej jego jednostkowości i wyjątkowości, z uwzględnieniem nie tylko racjonalnych zachowań ale również nieświadomych, fizycznych impulsów. Borczuchowi i Grochulskiej tę cielesność, materialność chorobowych symptomów udało się przekuć na ciąg urzekających teatralnych obrazów i improwizowanych działań. Nie skłaniają one jednak widzów do racjonalnej interpretacji, semantycznego dekodowania teatralnych znaków ale przede wszystkim uwodzą swoją sensualną zmysłowością. Otwierają publiczność na zupełnie odmienną teatralną percepcję, w której logiczne, analityczne „czytanie” spektaklu zostaje zastąpione swobodną grą wyobraźni oraz twórczą mocą asocjacyjnych, nieprzewidywalnych skojarzeń.
Zrealizowana w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu Królowa śniegu na podstawie baśni Hansa Christiana Andersena to z kolei próba połączenia paradokumentalnego eseju z abstrakcją i fantastycznością baśni. W ujęciu Grochulskiej i Borczucha historia ta przestaje być przypowieścią o inicjacyjnym wychodzeniu z dzieciństwa dwójki bohaterów Andersena: Kaja i Gerdy. W wałbrzyskim spektaklu główni bohaterowie są już dorośli. Ich losy ponadto zostają wplecione w świat mieszkających na Antarktydzie polarników. Spektakl stanowi, podobnie jak w przypadku Hansa Dory i Wilka, próbę znalezienia innego sposobu patrzenia na świat, wychodzącego poza tradycyjne, skodyfikowane sposoby jego opisu. W opowieściach polarników twórcy szukają pozostałości i śladów po dziecięcej wrażliwości, pragną wydobyć z ich improwizacji pęd do przygód, chęć eksplorowania mającego posmak tajemnicy świata, który pchnął ich do życia na stacji badawczej. Dziecięca potrzeba wyprawy w nieznane zyskuje w ich spektaklu przewagę nad naukowo-badawczymi motywacjami. Wplecenie do tego świata Kaja i Gerdy staje się próbą stworzenie artystycznego języka, w którym dziecięca wrażliwość i baśniowa wyobraźnia będzie mogła współistnieć oraz uzupełniać normalną, codzienną rzeczywistość. Po tym spektaklu na usta ciśnie się z nieodpartą siłą frazes, że tylko znalezienie odrobiny magii i fantastyczności w codziennym świecie umożliwi nam otwarcie się na prawdziwe piękno i sztukę. Spektakl jednak nadaje temu stwierdzeniu oryginalność i nieprzeparty urok, pokazuje, że pielęgnowanie w sobie „wewnętrznego dziecka” nie musi być wyrazem zapóźnienia i naiwnego infantylizmu, ale może stać się skutecznym narzędziem poszerzania naszej wrażliwości i szerszego spojrzenia na otaczający nas świat.
Dlatego Grochulska i Borczuch nasycają codzienne życie poetyckością i emocjonalnością wprost ze świata baśni, żeby dać doświadczyć widzom uczuć i doznań dotychczas dla nich niedostępnych. Sam teatr w ich wykonaniu nie jest zaś miejscem jedynie „poważnego” odkrywania kolejnych prawd o egzystencjalnych wymiarach naszego człowieczeństwa, ale staje się również sferą nieokiełznanej, momentami szaleńczej i cudownej w swojej bezinteresowności zabawy.
Ostatni teatralny sezon nie był więc ani wybitnie dobry, ani skandalicznie zły. Zupełnie jak w ciągu paru ostatnich lat mam wrażenie, że na naszych scenach utrzymuje się stan niepokojącej równowagi. Powstaje wprawdzie dużo przedstawień poprawnych, pod wieloma względami ciekawych, jednak dzieł wybitnych lub choćby odważnych, kontrowersyjnych, takich które prowokowałyby do artystycznej dyskusji, powstaje w Polsce jak na lekarstwo. Niektórzy twórcy jak Strzępka i Demirski, czy Kleczewska ciągle poszukują, nie zastygają w wypracowanych przez siebie stylu i estetyce, jednak ich ostatnie spektakle jeszcze nie pokazały tego przełomu w pełni. Widać, że artyści testują w nich różne nowe rozwiązania, które w kolejnych sezonach mogą w końcu przynieść oczekiwaną świeżość tworząc dzieła, które będą funkcjonować w pamięci widzów dłużej niż jeden, czy dwa sezony. Współpraca Michała Borczucha z Aśką Grochulską również świetnie rokuje na przyszłość, ich drugi wspólny spektakl okazał się jeszcze bardziej zaskakujący i odważny niż pierwszy. Ich współpraca przynosi więc progres, ale i wzajemnie musi się „dotrzeć”. Potrzeba kilku spektakli, żeby ich wspólny styl się ostatecznie wyklarował, zyskał jeszcze większą myślową ostrość i kompozycyjną precyzję.
Pomimo pewnej stagnacji, nie zabrakło, więc również widocznych oznak otwarcia na zmianę, która dla każdego twórcy jest wymogiem dalszego rozwoju. Nawet jeśli skutki tego otwarcia nie były jeszcze do końca widoczne to wydaje mi się, że prędzej czy później twórcze poszukiwania obudzone w tym sezonie zaprocentują i już niedługo zelektryzują nie tylko najbardziej zagorzałych teatromanów.