Nowe Horyzonty wciąż pozostają wierne tytułowej formule, stale poszerzając granice spojrzenia (doświadczeń) swoich uczestników. Wypływają na szerokie wody współczesnej kinematografii (vide: sekcja Panorama i Konkurs Główny), sięgają do głębin (także historii) kina autorskiego (Retrospektywy), odkrywają nowe rejony eksperymentu, wpuszczają za kulisy warsztatu filmowego. Żywo interesują się losami polskiej kinematografii, poszukując w niej nowatorskiego drygu. W tym celu powołano sekcję Gdynia we Wrocławiu, łączącą oba festiwale wspólnym mianownikiem artystycznego pogrywania z formą. Anektują także przestrzeń sztuki (wystawy, wykłady) oraz muzyki (świetne koncerty w Arsenale). Na przecięciu tych wszystkich aktywności uplasował się Międzynarodowy Konkurs Filmów o Sztuce. To już jego czwarta edycja.
Ze względu na różnorodność stylów i tematów, trudno dociekać jednoznacznego kryterium selekcji. Wiadomo, że punktem wyjścia każdego z dwunastu wybranych filmów jest jakiś wycinek rzeczywistości, który mimo dokumentalnego rysu, ostro skręca w stronę kreacji. Bliżej im bowiem do formuły eseju niż socjologicznej rozprawy, mimo że mocno angażują się w życie publiczne swoich bohaterów. Pisząc bohaterów mam na myśli nie tylko osoby fizyczne, ale i określone przestrzenie, jak chociażby klub ze striptizem w „Crazy Horse” Fredericka Wisemana czy medium w postaci nagrań zrobionych przez kamery przemysłowe w „Low Definition Control – Malfunctions # 0” Michaela Palma.
Filmem, który już na poziomie tematu, wzbudził moje największe zainteresowanie było „Jutro” Andrieja Griazewa. To wideokronika codziennego i artystycznego życia radykalnych anarchistów z grupy Voina, o których w tym momencie głośno nie tylko w Rosji, ale i na całym świecie (wespół z Arturem Żmijewskim organizowali tegoroczne Biennale w Berlinie). Rejestracja materiału trwała półtora roku, czego efektem jest nie tylko pełnometrażowy dokument, ale i ponad 50 filmików z różnych akcji grupy, zamieszczonych w internecie. Podczas spotkania z reżyserem, okazało się, że ta współpraca nie należała do najłatwiejszych (czego się z resztą można było spodziewać). Wzajemne zaufanie poprzedził burzliwy okres sprawdzania „umiejętności” oraz kręgosłupa moralnego filmowca. Portret aktywistów wyłaniający się z ekranu zarazem przeraża i fascynuje. W napięciu trzymają sceny, w których ideowy przywódca – Oleg Vorotnikov wraz z żoną Natalią Sokol (zwaną Kozą) kradną produkty ze sklepu. Zakładnikiem tych działań mierzących w kapitalizm jest niczego nieświadomy dwuletni synek. W tym kontekście ich radość z udanego skoku uwiera widza, wprowadza w stan psychicznego dyskomfortu. Zanim odbiorca oficjalnie dowie się, że podgląda działania Voiny, poznaje ludzi bezkompromisowych, kłótliwych, snujących się po sklepach i śmietnikach w poszukiwaniu gratisów. Nie przekonują ich wieczorne rozmowy o akcjach okraszone patetyczną recytacją Majakowskiego, a praktyczne przygotowania do „Przewrotu pałacowego”, czyli nocne wywrotki aut do góry dachem – wydają się szczeniacką zabawą.
Wobec całej grupy dystansuje także pozycja, jaką zajmuje w niej kobieta. Równość artystycznego głosu zostaje zdominowana przez model patriarchalny. Natalia w pierwszej kolejności ma odpowiadać za dziecko i ścielenie łóżek, a dopiero później spełniać rolę aktywistki. Widać, że nie do końca jej się to podoba, ale cóż zrobić – Oleg jest silniejszy, a jego głos odbija się większym echem na moskiewskich ulicach podczas nocnych eskapad. Nie brakuje jednak momentów ironicznie zabawnych czy na wskroś lirycznych, które łagodzą kontrowersyjny wymiar tego filmu. Dla przykładu podam dwie. Mały chłopczyk zachęcony doświadczeniami rodziców przewraca w domu samochody-zabawki, z tą tylko subtelną różnicą, że skutecznie. Po osadzeniu Olega w więzieniu, Koza wraz z synkiem przedziera się przez zaspy śnieżne do opuszczonego budynku naprzeciwko. Absurdem jest fakt, że oficjalnie nie ma prawa zobaczyć się z mężem. Sprytnie jednak szuka kontaktu, krzyczy w rozległą przestrzeń i co najważniejsze – dostaje odpowiedź. Poruszający jest ten gest miłości i przywiązania. „Jutro” jest filmem nieoczywistym w swej ocenie, nie podsuwa radykalnych rozwiązań mimo radykalizmu ludzi, którym się przygląda. Poprzez liczne zaskoczenia, jakie był w stanie we mnie wzbudzić i całą gamę ambiwalentnych emocji, uważam go za tegoroczne odkrycie festiwalu.
Zdecydowanie przyjaznym okiem, bez żadnych wątpliwości, patrzy na swoją bohaterkę Kristin Björk Kristiánsdóttir. „Babcia Lo-fi” to opowieść o równie ekscentrycznej co uroczej staruszce, która po siedemdziesiątce odnalazła nową pasję i zaczęła w domowym zaciszu nagrywać muzykę. Po kilku latach stała się autorką 59 płyt i ponad 600 kompozycji, których podstawą był keyboard Casio, wzbogacany o przeróżne dźwięki „znalezione, nie kradzione” w kuchni, łazience czy ogrodzie. Na Islandii, gdzie wieści bardzo szybko się rozchodzą, babcia zyskała status lokalnej gwiazdy, inspirując innych muzyków, którzy z własnej inicjatywy zgłosili się do filmu. Na tle fantazyjnych plansz i wycinanek autorstwa kreatywnej staruszki zaśpiewali między innymi Mugison, Sin Fang of Seabear oraz múm. Kolażową formę uzupełniają baśniowo-melancholijne animacje, z obsesyjnie powracającym motywem dmuchawca. Mimo charyzmatycznej bohaterki oraz jej szalonych pomysłów na spędzenie każdego dnia tak, by stał się wyjątkowy, film emanuje trudnym do zniesienia kiczem, nudzi przewidywalnym schematem narracji. Niestety bardzo rozczarowujący seans.
W konkursie nie zabrakło także innych opowieści, w których muzyka również odgrywała kluczową rolę. Jak się okazuje może być nie tylko przestrzenią eksperymentu czy autorskiej ekspresji, ale i rezerwuarem pamięci, inicjatorką wspomnień oraz nośnikiem skrytych pragnień i namiętności. W sposób niezwykle prosty, ale dogłębnie przejmujący, uchwycił tę właściwość brazylijski nestor dokumentu – Eduardo Coutinho w „Piosenkach”. Bazując na pomyśle z poprzedniego projektu, wynajął salę teatralną i dał ogłoszenie do gazety w Rio de Janerio o castingu. Zgłosiło się 240 chętnych do odśpiewania swojej ulubionej piosenki a capella. Zza nieruchomej kamery reżyser podpytywał wykonawców o przyczynę wyboru, kontekst emocjonalny i życie codzienne. Do swojego filmu wybrał zaledwie 18 fragmentów, które mimo oszczędności środków wyrazu, stworzyły bardzo sugestywne portrety psychologiczne. Ku mojemu zaskoczeniu, każda z tych historii i piosenek okazała się na tyle zajmująca, że mimo chęci opuszczenia sali kinowej, za każdym razem jakiś drobiazg przykuwał moją uwagę.