Tematy na zaliczenie
Inne prace zostały stworzone na zaliczenie, a więc zostały zaprezentowane w mniejszej ilości. Wyróżniały się realizacje Michała Chojnackiego Poszukiwanie formy. Ze swojego ciała autor stworzył formę parasurrealistyczną, częściowo odmaterializowaną przez formę pudełka, w której było ono zawsze częściowo skrywane. Interesujące jest, że te prace przypominają montaż cyfrowy. Ale czy nie są to realizacje zbyt formalne? Trudno powiedzieć. Na pewno taki problem występuje u młodych twórców, którzy nie przyjęli jeszcze określonej filozofii życia czy ideologii artystycznej. Mają jednak czas na wykrystalizowanie swego credo twórczego.
W podobny sposób patrzę na silnie zgrafizowane i uabstrakcyjnione prace Karoliny Zajkowskiej przestrzeń prywatna, podejmujące temat chęci uprawiania niełatwego sportu, jakim jest np. spadochroniarstwo czy nurkowanie, jako potencjalną drogę przezwyciężania życiowych trudności. Wielkie formy graficznie przetworzonych liści skontrastowane zostały z miniaturkami ludzkimi, nieistotnymi w obliczu potencjalnej siły przyrody.
Mieliśmy także możliwość zobaczenia prac Martyny Chmielewskiej pt. Fotografia pamiątkowa – prezentowały one typ konceptualnego kolażu, z nastawieniem badania kategorii medium: malarskiego i fotograficznego. Ciekawe, i co ważniejsze, przekonujące swą ideą połączenia własnych stworzonych w dzieciństwie gwaszy o charakterze action-painting(!) z nałożonymi nań małoobrazkowymi slajdami prezentującymi wielką, a może sztuczną i transparentną formę twórczości. W ten sposób skonfrontowane zostały dwa obszary artystyczne: własny i światowy. Powstaje pytanie, który jest ważniejszy?
Zaskakująca jest jedyna realizacja Michała Środka Mięso: obraz kanapki-hamburgera stworzony został z tysięcy małych zdjęć-miniaturek „mięsa”, w tym ludzkich organów. Obraz przedstawiał się inaczej z pewnej odległości, czym innym był w detalu. Metoda odwołująca się do tradycji neoimpresjonistycznego dywizjonizmu funkcjonuje, jak widać, w nowej wersji w obecnym świecie artystycznym (aby wymienić np. bardziej monochromatyczne i osobiste, odwołujące się do rodzinnych wspomnień prace Sławomira Marca). Ta realizacja Środka jest bardzo dojrzała i zaskakująca. Autor, co warto zaznaczyć, studiował Realizację Obrazu Filmowego i Telewizyjnego, a pracownia fotografii była jedynie uzupełnieniem jego zasadniczej edukacji.
Katarzyna Kędroń przedstawiła kilka poruszonych i odmaterializowanych prac pod tytułem Morbus bleuleri. Tytuł dotyczy psychozy wywołanej schizofrenią. Temat jest nie tylko trudny, ale praktycznie niemożliwy do ukazania, chyba że realizowałby go sam chory. Nie znam wystawy, która przekonująco ukazałaby ten problem, choć oczywiście próbować można. W tym przypadku autorka starała się poprzez poruszanie i fragmentaryczność oddać nastrój – może bardziej melancholii niż tytułowej choroby.
Tylko dwa autoportrety pokazała Magdalena Mikucka-Rakowska, ale były one jednymi z najbardziej zapadającymi w pamięć pracami na tej ekspozycji. Pierwszy ukazuje pastwienie się lub odczynianie nieokreślonych egzorcyzmów nad zdestruowaną lalką, co można określić jako wewnętrzny krzyk artystki; w drugim, ironicznym, trochę w konwencji Łodzi Kaliskiej, marzeniem jest bycie Królową Nieba wobec trywialnej domowej rzeczywistości, widocznej na dole ironicznej kompozycji. Są to dwie różne prace: pierwsza była trudniejsza do wykonania, gdyż liczy się tu gest rąk i trzymanych w nich drobnych akcesoriów. Istotny jest moment zamkniętych oczu, a także tło pracy z malarskim autoportretem w ciąży. Całość fotografii, na pozór w dziwnym kolorze – oliwkowym – ma symbolizować umieranie.
Wiktor Zawisza w realizacji pt. Alchemia przestrzeni pokazał zestaw mocnych aktów połączonych ze świadomą fragmentaryzacją ciała pozbawionego tradycyjnego kobiecego wyróżnika, czyli piękna. W tym przypadku powiedziałbym o nadinterpretacji tytułu: student ma do tego prawo, ale dojrzały artysta już nie. Ukrycie twarzy i osoby jest modnym tematem najnowszej fotografii zarówno w Polsce, jak i na świecie. Stąd zapewne wynika wybór sposobu obrazowania, polegającego na opowiadaniu o danej, dla nas anonimowej osobie, za pomocą chaotycznego wnętrza i porozrzucanych przedmiotów przy mocnej w kolorystce każdej fotografii.
Sposób dydaktyczny. Co pozostanie z fotografii studenckiej?
Wciąż aktualny i modny jest sposób nauczania i obrazowania postkonceptualnego, który w Polsce w latach 70. stosował Zbigniew Dłubak. Bardziej wszechstronny jest stosowany w Instytucie Twórczej Fotografii w Opavie – najbardziej znanej uczelni w Europie Środkowowschodniej – koncentrujący się na „nowym dokumencie” i formule teatralno-romantycznej, odwołującej się do tradycji malarstwa i narracji filmowej.
Najlepszym sposobem dydaktycznym formułowanym już przez Josepha Beuysa, a praktykowanym m.in. przez prof. Grzegorza Przyborka i Piotra Komorowskiego, jest wydobywanie z potencjału twórczego studentów wszystkiego, co ważne podczas realizacji określonych tematów.
We wspomnianym procesie dydaktycznym tworzonym przez Komorowskiego obowiązuje następująca zasada: jeśli Martyna Chmielewska czuje się konceptualistką, to taki rodzaj ekspresji jest wydobywany w procesie dydaktycznym, jeśli Halina Mardula poszukuje oniryzmu i absurdalnych połączeń rzeczywistości i fantazji, to właśnie tym się zajmuje, jeśli Katarzyna Sawicka pragnie twórczości religijnej, to otwarty pedagog umożliwia stosowanie tego rzadkiego dzisiaj typu ekspresji twórczej.
Oglądałem wiele wystaw fotografii ze Szkoły Filmowej w Łodzi. Niemal wszystkie były dobre i poprawne. Nie widziałem na nich jednak prac dorównujących swym poziomem cyklowi Katarzyny Sawickiej pt. Czy umiesz przestać widzieć, by dostrzec…, który w mojej ocenie jest jednym z najważniejszych, jakie obroniono w Polsce w pierwszej dekadzie XXI wieku.
Patrząc na te prace dostrzegam jednak bardziej (i jest to bardzo dobry zabieg) świadomą minimalizację formy (Michał Chojnacki), tworzenie za pomocą działań manualnych (Sawicka) czy stosowanie pozornie archaicznego fotokolażu (Karwowska, Rakowska-Mikucka) niż stosowanie wyrafinowanych technik „nadprodukcji obrazu”, jakie oferuje Photoshop czy quasi-filmowych romantycznych scenek, jakich bardzo wiele można zobaczyć na ekspozycjach Szkoły Filmowej w Łodzi czy Instytutu Twórczej Fotografii z Opavy.
W przyszłości powinny organizowane być wystawy konfrontujące prace nie tylko z UA z Poznania czy ze Szkoły Filmowej w Łodzi, ale także z ASP w Łodzi, Krakowie, Gdańsku czy WSSiP w Łodzi i innych uczelni. Ale tak naprawdę szkoły artystyczne tylko przygotowują i umożliwiają start. O dalszym sukcesie zadecyduje indywidualna praca twórcza rozwijana w aspekcie artystycznym czy nawet komercyjnym, gdyż obecnie drogi sztuki wizualnej i reklamy krzyżują się częściej niż było to dawniej.