Tegoroczną Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury w środę 10 października odebrał Mo Yan. Jest on pierwszym Chińczykiem uhonorowanym Noblem z literatury na przestrzeni 111-stu lat istnienia nagrody (bo Gao Xingjian w 2000 roku odbierał ją już jako obywatel Francji).
Jako że w ciągu ostatniej dekady literacki Nobel aż siedmiokrotnie wędrował w ręce Europejczyków, wszystko wskazywało na to, że tym razem passa została przełamana. Zdecydowanym faworytem bukmacherów był Haruki Murakami, ale komitet noblowski starym zwyczajem zaskoczył wszystkich obserwatorów.
Tegoroczny noblista urodził się w 1955 roku w chłopskiej rodzinie. W rzeczywistości nazywa się Guan Moye – jego pseudonim znaczy „nie mów” i stanowi całkiem rozsądną dewizę w kraju, gdzie pisarz nieustannie musi się zmagać z cenzurą. To zresztą był jeden z głównych zarzutów wobec niego – a także wobec noblowskiego komitetu, któremu po ogłoszeniu werdyktu zarzucano, że uhonorował bliskiego reżimowi autora. Profesor Michel Hockx z Uniwersytetu Londyńskiego bronił werdyktu, argumentując, że wybór dysydenta byłby bezpiecznym wyborem – zaś wybranie pisarza ze względu na wartość literacką jego dzieła, a nie przekonania polityczne, jest dowodem niemałej odwagi.
Czy ta uwaga jest słuszna, możemy ocenić sami: w Polsce nakładem WAB ukazały się dotąd dwie powieści chińskiego autora (Kraina wódki oraz Obfite piersi, pełne biodra), porównywanego czasem do przedstawicieli realizmu magicznego (Peter Englund, sekretarz komitetu noblowskiego, odcinał się od tych porównań, twierdząc, że ten rys powieści Mo Yana wynika z osobistych doświadczeń, a nie inspirowania się powieściami Marqueza). Tak czy inaczej są spore szanse, że na fali nowej popularności wkrótce ukażą się kolejne książki i będziemy się mogli na własne oczy przekonać, ile tak naprawdę ma wspólnego z Marquezem.