Kilka lat po odzyskaniu niepodległości Polska rozpoczęła zabiegi dyplomatyczne, których efektem miało być uzyskanie kolonii. Sytuacja międzynarodowa – jak sądzili architekci polityki zagranicznej – sprzyjała nowemu podziałowi kolonialnej mapy świata. Beneficjentem takiego podziału chciała stać się również Polska. Gdy okazało się, co oczywiste, że żadne państwo kolonialne nie kwapi się do zrzeknięcia się swoich terenów, niemożność zdobycia i administrowania prawdziwą kolonią zmusiła polityków do szukania nowych rozwiązań.
Zakładając, że największe potęgi kolonialne budowały swoje imperia dzięki stosunkom gospodarczym, a na końcu dopiero wprowadzały własną administrację – polscy politycy postanowili pójść podobną drogą. Ministerstwo Spraw Zagranicznych rozpoczęło pracę nad planami, które miały pomóc w realizacji założeń nowej polityki kolonizacyjno-osadniczej. Zamierzano za państwowe pieniądze stworzyć prężne pod względem gospodarczym i politycznym skupiska Polonii w Ameryce Południowej. Za najdogodniejsze miejsce do sfinalizowania akcji uznano pogranicze argentyńsko-brazylijsko-paragwajskie, w tym m.in. Misiones (w tej północnej prowincji Argentyny już od końca XIX wieku mieszkali emigranci polskiego pochodzenia; na początku lat 30. było ich tam – według szacunków kierownika Patronatu Polskiego w Posadas Pawła Nikodema – 20 tysięcy). W 1936 roku powołano do życia Międzynarodowe Towarzystwo Osadnicze, które dzięki działalności spółki Compaña Colonizadora del Norte realizowało plany MSZ w Argentynie.
W 1937 roku rozpoczęła się właściwa część przedsięwzięcia – z Polski wypłynęli pierwsi emigranci. Zamieszkali w trzech koloniach: Polana, Wanda i Gobernador Lanusse. W sumie sprowadzono do Misiones 144 rodziny (stan z lutego 1939). Napływ osadników został przerwany w 1939 roku przez wybuch wojny. Zmiana ustroju w Polsce po wojnie sprawiła, że zakupione w latach 30. terytoria wymknęły się spod kontroli polskich władz. Akcje spółki, a tym samym prawo do ziemi, znalazły się w prywatnych rękach. Bezskutecznie próbował je odzyskać komunistyczny rząd PRL, a potem miejscowa Polonia.
Stefan Wiśniewski (osadnik w Misiones):
Ojciec skądś się dowiedział, że jest możliwość wyjazdu do Argentyny, że czeka tam dużo ziemi pod uprawę i życie jak w raju. Sprzedał więc nędzną chudobę, zebrał tysiąc złotych i w biurze emigracyjnym w Warszawie kupił w ciemno 20-hektarową działkę w dalekiej Argentynie, nad jakąś rzeką Paraná. Miałem wówczas 9 lat. Ojciec zabrał siekierę, piłę, kosę, sierp, a matka w węzełek garstkę rodzinnej ziemi. Z nami płynęło do Argentyny wielu takich nędzarzy. Dobiliśmy do Buenos Aires, stamtąd pociągiem do Posadas, stolicy prowincji Misiones, a następnie stateczek rzeczny powiózł nas w głąb dżungli. Podróż wlokła się w nieskończoność. Wreszcie stateczek zatrzymał się gdzieś u brzegu wielkiej rzeki i poprowadzono nas do zatłoczonego baraku. Potem pokazano nam naszą działkę, za którą ojciec zapłacił w Polsce. Jakiś Argentyńczyk doprowadził nas do ściany dżungli, odmierzył tyczką dwadzieścia hektarów i powiedział, że to nasze – nasza ziemia obiecana… [1]
Z rezolucji Senatu RP:
Na posiedzeniu […] uchwalił Senat […] następujące rezolucje:
1. Senat wzywa Rząd, by roztoczył większą niż dotąd opiekę nad emigrantami do Południowej Ameryki i by zwrócił większą niż dotąd uwagę na sprawę naszej emigracji w Argentynie.
[…]
3. Senat wzywa Rząd, by poczynił odpowiednie starania celem uzyskania kolonii dla Polski.
Warszawa, 23 marca 1929 [2]
Z opracowania MSZ Polska wobec zagadnienia kolonialnego:
Jakkolwiek nikomu nie należy pozostawiać wątpliwości na temat, że Polska znajduje się w szeregu państw niezaspokojonych, i jako taka, wcześniej czy później z pretensjami wystąpić musi, to jednak konsyderacje natury taktycznej nakazują daleko idącą ostrożność, do tego stopnia, że wydaje się wskazane sprawy kolonii nie stawiać jeszcze jasno i wyraźnie jako windykacji kolonialnych, lecz w formie żądania zrealizowania tych problemów, których rozwiązania przez nabycie kolonii się spodziewamy. […]
Historia świata uczy, że większość kolonii przeszła we władanie swych dzisiejszych posiadaczy nie tyle w drodze zdobywczej, ile przez penetrację handlową, która dopiero stworzyła realne warunki do ich opanowania. Jeżeliby tedy chodziło o nakreślenie programu realnej pracy dla Polski w dziedzinie kolonialnej, to dałby on się zamknąć w ramach, które w skrócie można by wyrazić: eksploracja, penetracja handlowa, dyplomacja. […]
Choć dążenia kolonialne Polski znajdują już powszechne zrozumienie wśród społeczeństwa polskiego, jednak gdy mówi się o koloniach dla Polski, słyszy się czasem jeszcze głosy, że to nie jest najpilniejsze zagadnienie, że przed tym jeszcze musi Polska dokonać wielu rzeczy: zlikwidować analfabetyzm, podnieść kulturę wsi, uprzemysłowić się w należytym stopniu, osuszyć Polesie itp. […] Wszystkie te ważne i wielkie zadania, które Polska już rozpoczęła i które ją jeszcze czekają, będą mogły być dokonane prędzej, łatwiej i skuteczniej, gdy uzyskamy bezpośredni dostęp do zamorskich surowców i terenów osiedleńczych, to znaczy: gdy posiadać będziemy własne kolonie. […]
Idea kolonii dla Polski musi być powszechną ideą całego Narodu Polskiego, stając się nieustępliwą zbiorową wolą, która przekształcić się musi w rzeczywistość. [3]
Bolesław Nakoniecznikoff (dyrektor Urzędu Emigracyjnego) na I Zjeździe Polonii:
Musimy wyjść z dotychczasowego zaścianka w dziedzinie polityki emigracyjnej i śmiało wypłynąć na dalekie i głębokie wody ekspansji narodowej […]. Dzisiaj Polska kroczy w grupie czołowej narodów. Od naszych wspólnych wysiłków, rodacy z zagranicy, zależy, aby w tej czołowej grupie nie dać się zdystansować i osiągnąć zamierzony cel, jakim jest mocarstwowa pozycja Polski w rodzinie narodów.
Warszawa, 14–21 lipca 1929 [4]
Z raportu z pobytu w Argentynie wysłannika MSZ:
Wobec wysokich kosztów osadnictwa i małej nadziei utrzymania narodowości w następnym pokoleniu wskutek rozproszenia, stwierdzić należy, że w obecnych warunkach, przy braku odpowiedniej organizacji, wyjazd rodzin na osadnictwo do Argentyny nie jest wskazany. Suma kilkunastu tysięcy złotych, potrzebna na koszta podróży i osiedlenia w Argentynie, w Polsce wystarczyć może na stworzenie znośnego bytu. Jako przykład zacytuję rodzinę Jasiończakow, Polaków z Wołynia, złożoną z 4 dorosłych i 3 młodocianych osób. Suma uzyskana ze sprzedaży ojcowizny użyta została na zakupienie biletów okrętowych. Pozostało im około 300 pezów [pesos], co żadną miarą wystarczyć nie mogło na osiedlenie. Po paru tygodniach poszukiwania pracy zwrócili się do mnie z prośbą o umieszczenie dzieci w zakładach dobroczynności dla umożliwienia dorosłym znalezienia zajęcia. W podobnym położeniu znajdowało się wiele rodzin polskich w Hotelu Imigracyjnym, co spowodowało Urząd Imigracyjny do interwencji w Poselstwie, aby odesłano je do kraju lub wzięto na utrzymanie Rządu Polskiego. […]
Znaczna większość wychodźców polskich wyjeżdża do Argentyny bez określonych planów, na zasadzie tendencyjnych albo mglistych i niedokładnych informacji agentów lub znajomych, którzy poprzednio wyjechali. […] Przymusowa bezczynność, niemożność porozumienia z otoczeniem, brak środków, włóczęgowskie życie – wpływają ujemnie na nastrój psychiczny wychodźców. Ulegają oni łatwo rozgoryczeniu, zniechęceniu, apatii, skłonni są przypisywać winę swego ciężkiego położenia władzom krajowym […].
29 stycznia – 25 lutego 1930 [5]
Z artykułu w „Niezależnym Kurierze Polskim w Argentynie”:
Niejeden powie, że przecież rolnik polski jest słynny na cały świat, że w Argentynie daje się ziemię, że nawet gazety o tym piszą. Prawdą jest, że się mówi dużo o tej ziemi, ale ci, co o niej piszą i mówią, przemilczają, jakie tu są warunki, jaki klimat, jakie robactwa – tam, gdzie ta ziemia może być tańsza. Wreszcie owa ziemia musi być zapłacona, a przecież zabudowania jakieś i inwentarz [jest] potrzebny, nie mówiąc już o przeżyciu przez okres, co najmniej, jednego roku przy sprzyjającym urodzaju.
Tacy kolonizatorzy chcą cię zwabić, byś zapłacił coś z góry, pracował rok i dwa na działce ziemi, by ją kultywować. Gdy zaś tego dopiąłeś, nadludzkich potrzebując wysiłków, z ziemi nie zebrałeś wiele, tylko musiałeś się jeszcze zadłużyć, a wartość tej ziemi właściciel podniósł do sum bajecznych, by mógł się rozbijać automobilem po ulicach miasta Buenos Aires. […]
Otóż, radzę ci, rodaku, siedź w Polsce, siedź na tej ziemi, którą twoi dziadowie i pradziadowie uprawiali i ciebie wychowali, jedząc chleb czarny, lecz smaczny.
28 września 1930 [6]
Władysław Mazurkiewicz (poseł RP w Buenos Aires) w liście do MSZ:
Zdaniem Poselstwa osadnikowi polskiemu, tak ze względów finansowych, jak i ogólnych, odpowiada najbardziej osadnictwo o typie pionierskim, w którym jest w stanie, zaczynając od podstaw, uzyskiwać potrzebne w nowych warunkach doświadczenie.
W związku z powyższym zwraca Poselstwo specjalną uwagę na teren misioneński jako przez nasze osadnictwo wypróbowany i najbardziej przez nie opanowany.
Buenos Aires, 3 września 1933 [7]
Stefan Wiśniewski (osadnik w Misiones):
Cała rodzina karczowała dżunglę, a to nie laski w Polsce. To, co w dzień wykarczowaliśmy – odrastało nocą. Do tego zabójczy klimat, żar, wilgoć, moskity, gady, zwierzęta atakujące ludzi. Jeżeli istnieje piekło, to my go zaznaliśmy tutaj. Ludzie umierali, sporo rodzin wyjechało z Wandy. Ale ojciec, uparty polski chłop, postanowił wytrwać. Oto wreszcie miał własne dwadzieścia hektarów, o których w Polsce nawet nie marzył. [8]
Paweł Nikodem (kierownik Patronatu Polskiego w Posadas) w liście do Józefa Becka (ministra spraw zagranicznych RP):
Wskrzeszona Rzeczpospolita znalazła w Ameryce Południowej na dawnych ziemiach guarańskich wcale silny stan posiadania osadniczego, mający za sobą pół wieku istnienia. […] Zdawałoby się, że jeśli chłop zdany na własny instynkt gromadzki potrafił tak świetnie przeprowadzić dzieło skupienia – to w Odrodzonej Polsce znalazł pełne zrozumienie i pomoc bez zastrzeżeń. […] Pomylił się osadnik – i za to czuje on do Rzeczpospolitej ból, jaki czuje niedocenione dziecko do swej kochanej matki.
[…] „Konsulat nasz to urząd policyjny, do paszportów, a nie konsul do pomocy” – oto słowa, Panie Ministrze, które słyszałby Pan na każdym kroku, przybywszy do nas incognito. […]Warszawskich „fachowców od emigracji i Ameryki Południowej”, którzy tworzą chiński mur miedzy Rządem Rzeczpospolitej a emigracją i osadnictwem, scharakteryzuję krótko, że może mają pewne studia teoretyczne, lecz brak im praktyki, znajomości życia i terenu, którym za pośrednictwem placówek konsularno-dyplomatycznych rządzą.
Buenos Aires, 22 lutego 1934 [9]
Biskup Teodor Kubina we wspomnieniach:
Odwiedziłem w towarzystwie naszego konsula w Posadas rodaka, który załamał się fizycznie. W lichej chatce siedział na łóżku człowiek, podobny już do kościotrupa, a był to niegdyś zamożny kolonista. Nieroztropnie sprzedał ciężką pracą zdobytą ziemię, by w mieście szukać większego szczęścia. Oszukali go, żona ze zgryzoty mu zmarła. On sam z przepracowania nabawił się zapalenia płuc. Dziś już ruszyć się nie może, skazany na powolną śmierć w najskrajniejszej biedzie.
Chętnie by umarł, gdyby miał tylko nadzieję, że pięcioro jego dzieci, jeszcze niedorosłych, znajdzie odpowiednią opiekę po jego śmierci. Ale tej nadziei, niestety, nie ma. Bo krewni, którzy mogliby zająć się nimi, mieszkają daleko za oceanem, pod Krakowem, a „Polonia” w Misiones, jak w ogóle w Argentynie, jeszcze nie zdobyła się na własny polski, katolicki sierociniec. Podobnych tragedii dużo się tu spotyka. Na ogół przetrwają, tu na wychodźstwie, tylko jednostki najzdrowsze i najdzielniejsze, ludzie silnej woli i głębokiej wiary. Inni łatwo tu giną.
1934 [10]
Z raportu MSZ o możliwościach osadnictwa polskiego w Argentynie:
Podkreślić wypada jeszcze konieczność starannej selekcji kandydatów do emigracji osadniczej, eliminującej bezwzględnie osobniki nieprzygotowane do pracy na roli. Wysoce pożądaną, nieraz nieodzowną okolicznością jest posiadanie przez osadnika dość licznej rodziny, złożonej – o ile możności – z osób zdolnych już do pracy. […]
Koniecznie baczną uwagę należy zwrócić na niedopuszczanie kandydatów łatwo zniechęcających się lub o charakterze „prowodyrów” i agitatorów. […] Do psychiki kolonisty również należy dostosować warunki umowy, którą z nim podpisuje przedsiębiorstwo kolonizacyjne […].
Buenos Aires, 8 lutego 1935 [11]
Apoloniusz Zarychta (naczelnik Wydziału Polityki Emigracyjnej MSZ) na konferencji MSZ:
Młodość szczepowa. Pragniemy tę młodość zachować i chcemy, by ją inni zachowali. Nie możemy rezygnować z naszej młodości kosztem innych, tylko dlatego, że nie posiadamy dostatecznych terenów dla naszej ekspansji. Rasa biała, wyszedłszy znad Tygrysu i Eufratu, zajmowała tereny na północ od kolebki białej rasy położone. Obserwujemy dziś nawrót rasy białej ku południu. W tym pochodzie ku równikowi jedno z pierwszych miejsc zajmuje chłop polski z Parany. Nauczyliśmy się chronić przed ujemnymi fizjologicznie skutkami chłodu i zimna, nauczymy się chronić przed ujemnymi fizjologicznymi skutkami upałów południa.
22 czerwca 1936 [12]
Z pisma Międzynarodowego Towarzystwa Osadniczego do Ministerstwa Opieki Społecznej:
1. Dlaczego koncentrujemy emigrację nad Iguassu [w Misiones]?
a. Dostateczna ilość wolnej i taniej ziemi;
b. Warunki klimatyczne i glebowe dodatnie dla emigracji z Polski;
c. Emigranci z Polski tworzą już w tym rejonie poważne ośrodki;
d. Tereny leżą w krajach organizacyjnie słabych, a zatem dających możliwość odrębności, do pewnego stopnia administracyjnej, a w znacznym stopniu utrzymania odrębności narodowej i kulturalnej;
e. Komunikacja rzeką umiędzynarodowioną – Paraną;
f. Położenie w centrum wodospadów Iguassu, mające dużą energię – kto zawładnie nimi – panuje nad znacznym terenem w rozwoju przemysłowym.
1936 [13]
Z opracowania Companña Colonizadora del Norte:
W kolonii Wanda Administracja założyła własne gospodarstwo rolne, posiada stację doświadczalną i prowadzi sklep, w którym można potrzebne towary nabywać po cenach rynkowych. Przy pracach takich jak mierzenie nowych działek, budowa dróg i mostów, przy robotach w gospodarstwie Administracji, osadnicy mają pierwszeństwo przed robotnikami obcymi. Na stacji doświadczalnej każdy osadnik otrzyma informacje i wskazówki, jak najlepiej gospodarować na swojej działce.
Istnieje też w kolonii apteczka i doświadczony sanitariusz, a w sąsiednim miasteczku Puerto Bamberg – lekarz. W miarę napływu osadników w kolonii zaangażuje się i lekarza. […] Osadnik otrzymuje na własność:
1. Działkę ziemi o 20–25 ha powierzchni.
2. 1,5 ha wyrosowanej (oczyszczonej z zarości i przygotowanej do siewu) ziemi, w czym pół ha obsianej.
3. Gotowy materiał na dom, który można wystawić w ciągu kilku dni.
4. Narzędzia wartości 20 pezów.
5. Nasiona i sadzeniaki wartości 30 pezów.
6. Troje prosiąt i 5 kur.
[…]
12. Może się zabrać od razu do pracy, głównego warunku powodzenia wszędzie, a w Ameryce w szczególności […].
Kto pracy się nie boi, ten w Misiones wypracuje lepszą przyszłość dla siebie i swoich dzieci.
czerwiec 1937 [14]
Apoloniusz Zarychta (naczelnik Wydziału Polityki Emigracyjnej MSZ) w notatce:
Ministerstwo przeniosło punkt ciężkości pracy emigracyjnej na tereny osadnicze z wyeliminowaniem niepotrzebnych pośredników w kraju. […] Ministerstwo Spraw Zagranicznych, opierając akcję w terenie na własnych ośrodkach osadniczych przeznaczonych przede wszystkim dla emigrantów narodowości polskiej, miało zamiar stworzyć m.in. dobrze zorganizowane ośrodki, koło których skupiałaby się celowa emigracja polska. Ośrodki te, utworzone na terenach politycznie definitywnie nieustabilizowanych (Misiones, zachodnia Paraná, wschodnio-południowy Paragwaj), mogą zapewnić emigracji polskiej w przyszłości pewien wpływ polityczny na losy tych obszarów […].
Kierownictwo akcji osadniczej tego typu, która ma spełnić pewne zadania natury politycznej, nie mogło ze zrozumiałych przyczyn spoczywać bezpośrednio w rękach Ministerstwa, dlatego też Ministerstwo przystąpiło w porozumieniu z Państwowym Bankiem Rolnym do zorganizowania specjalnej spółki akcyjnej – Międzynarodowego Towarzystwa Osadniczego SA w Warszawie – której powierzono pro foro externo kierownictwo działalności spółek terenowych oraz techniczną stronę organizacji emigracji osadniczej w kraju.
Międzynarodowe Towarzystwo Osadnicze zostało założone dnia 30 kwietnia 1936. […] Spółka Argentyńska [Companña Colonizadora del Norte] jest właścicielem terenów osadniczych w prowincji Misiones o łącznym obszarze 48 491 ha podzielonym na oddzielne okręgi administracyjne i eksploatacyjne, nazwane Puerto Wanda (nazwanym tak na cześć starszej córki I Marszałka Polski), Gobernador Lanusse i Polana. Po pracach wstępnych, które objęły stworzenie administracji terenów, pomiary działek, budowę dróg, karczowanie lasu, założenie gospodarstwa doświadczalnego itp., MTO poleciło spółce argentyńskiej przystąpienie do właściwej akcji osadniczej elementem pochodzącym wyłącznie z Polski dopiero w czerwcu 1937.
19 sierpnia 1938 [15]
Ze sprawozdania dla MSZ instruktora-wykładowcy z podróży z emigrantami do Ameryki Południowej:
Rejs [na „Pułaskim”] trwał 26 dni. W ciągu rejsu miałem z emigrantami godzin wykładowych – 31, godzin dyskusyjnych – 54.15, średnio na wykładach – 158 ludzi. W ciągu trwania wykładów przerobiłem następujące tematy: ogólna charakterystyka Ameryki Południowej. […] Warunki życia w mieście i na koloniach. […] Pierwsze kroki emigranta przy wyszukiwaniu ziemi do osiedlenia się. […] Pojęcie – co to jest las podzwrotnikowy. […] Dokładny opis uprawy manioku, trzciny cukrowej, […] batatów, ryżu, tytoniu, kukurydzy, bawełny, orzecha ziemnego, sadzenie kawy, pomarańcz […]. Zwierzęta dzikie, płazy, gady i owady w Ameryce Południowej […].
Pod względem zdrowotnym transport ten okazał się w stosunku do poprzednich najgorszym. W ciągu rejsu zmarło na okręcie 5 osób.
11 lipca 1938 [16]
Ze sprawozdania Agencji Konsularnej w Posadas do Poselstwa Polskiego w Buenos Aires:
W kolonii Wanda na ogół stwierdziłem nastrój pomyślny i znaczny postęp w wyrosowanych, zasianych i zagospodarowanych działkach z kilkoma tylko wyjątkami 3–4 działek osobników z natury leniwych czy też z przyrodzenia nieporadnych. […] Pod adresem Kompanii słyszałem narzekania na ceny w sklepach, jak również na informacje udzielane wyjeżdżającym w biurze MTO w Warszawie, o księdzu, szkole argentyńskiej i lekarzu „na miejscu”. Szczególnie na brak księdza wielu narzeka. […]
Traktowanie kolonistów w administracji Gobernator Lanusse (p. Staśkiewicz) należałoby ujmować z uprzejmością bardziej kupiecką, gdyż taka jest osnowa całej organizacji Kompanii, a z ludzkiego punktu widzenia – także i dlatego, że tego również wymaga poczucie obowiązku społecznego w stosunku do ludzi borykających się naprawdę ciężko z losem na obczyźnie. […]
Stan zdrowotny nowo przybyłych, specjalnie cierpiących na dotkliwe owrzodzenia od ukąszeń różnych złośliwych owadów, przedstawia wiele do życzenia. […] Należałoby, zdaniem moim, wymagać służbowo, od personelu, by przy okazji objazdów, jak też i przy zgłaszaniu się kolonistów, żon ich czy też dzieci, jeżeli nie z ludzkich pobudek – to ze służbowego obowiązku, zdobył się na wysiłek zdezynfekowania, zasmarowania odpowiednią maścią i przewiązania ran tego rodzaju, których podczas mojego objazdu zademonstrowano mi dostateczną ilość. Zbywanie tego jedynie dobrą radą zakupienia sobie środków dezynfekujących w sklepie administracji, odległym przypuśćmy dla niektórych o 5–7 kilometrów – nie jest wystarczające.
18 listopada 1938 [17]
Casimira Kotur (córka osadników w kolonii Wanda):
Wieści o nadchodzącej kolejnej wojnie przerażały tych, którzy tyle przecierpieli podczas poprzedniej. Dlatego mój ojciec, jego brat Jan z żoną i dziećmi, po wysłuchaniu propagandowej pogadanki przeprowadzonej w Polsce przez Colonizadora del Norte, podjęli decyzję o wyjeździe do rajskiej Ameryki, kraju, gdzie królował spokój i dobrobyt.
Rodzina mojej matki, Pastuczakowie, przybyła z Polski do kolonii w Wandzie w 1938 roku. Babcia bardzo się martwiła, bo chmary komarów obsiadały ciałka jej dzieci, gdy przeprawiali się przez zbocze górujące nad brzegiem rzeki Paraná. Dziadek dźwigał na plecach ciężkie paki i kufry z ubraniami, bo na miejscu nie było żadnych sprzętów…
Dziadkowie z rodziną osiedlili się w kolonii Gobernador Lanusse na ranczo w okolicy El Susto. Miejsce to było porośnięte lasem, który musieli karczować, żeby przygotować swój obóz. Na dole była kuchnia, na górze izba zadaszona palmowymi liśćmi.
Dziadkowie płakali jak dzieci, nie mieli pieniędzy na powrót do Polski i sytuacja, z którą musieli się zmierzyć, była bardzo niepewna. Dżungla była gęsta, pełna pokrzyw i innych zarośli, przeróżnego robactwa, moskitów. Trzeba było nakładać na siebie kilka warstw odzieży, żeby się chronić, ale ugryzienia moskitów i tak raniły.
Dzieci pracowały razem z rodzicami, piłowały drewno, robiły deski. Domy budowano ręcznie i prymitywnymi narzędziami. Żywność była uboga w mięso i pierwszych zbiorów było mało, tylko żeby przeżyć. Kawę piło się bez cukru, robiono ją z prażonych i mielonych ręcznie ziaren soi. Dziadkowie czasami myśleli na głos po polsku, że uciekali przed jedną wojną, a dopadła ich druga. [18]
Apoloniusz Zarychta w tajnym sprawozdaniu:
Na kolonii Lanusse wymierzono 233 działki, z czego sprzedano 99; ziemia w tej kolonii jest na ogół bardzo dobra, dzięki czemu sprzedaż działek idzie pomyślnie. Łącznie z kolonią Wanda sprzedano 154 działki, o powierzchni 3575 ha, osadzając 144 rodziny, z czego 88 rodzin z Polski, a 56 z kolonizacji wtórnej. Wpływy z tytułu zadatków za ziemię i wpłat za przewidziane świadczenia wynoszą łącznie około 130.000 zł – z czego około 100.000 zł – pobrano w Polsce.
Kolonie rozwijają się pod każdym względem dobrze, na szczególną uwagę zasługuje wprowadzenie przez 22 osadników uprawy tytoniu, zapewniającego rentowność gospodarstw. O pomyślnym rozwoju ośrodków świadczą m.in. obroty obydwu sklepów, które w 1938 roku zamiast przewidywanych 6000 pesos dały 15.000 pesos dochodu. Zaprowadzono komunikację samochodową pomiędzy koloniami Wanda i Lanusse, przy czym osadnicy z kolonii Lanusse korzystają z komunikacji tej bezpłatnie. Z uwagi na duże zapotrzebowanie materiału drzewnego tartego, jeden z osadników uruchomił tartak. Utworzono komitet szkolny i uruchomiono szkołę opłacaną z własnych środków przez osadników.
Poważne przeszkody w dalszym rozwoju ośrodków stanowi chwilowy brak dopływu osadników z Polski. MTO jeszcze w październiku 1938 rozpoczęło przesyłanie do Buenos Aires wykazów z personaliami emigrantów pragnących osiedlić się na terenach towarzystwa. Łącznie przesłano wykazy odnośnie przeszło 100 rodzin, żadna jednak z nich nie otrzymała dotychczas zezwolenia na wjazd. […]
Dzięki wzorowej organizacji oraz oszczędnej i ostrożnej gospodarce osiągnięto samowystarczalność finansową Colonizadory. Dalszy prawidłowy rozwój tej spółki zależy obecnie już tylko od dopływu nowych osadników. Toteż wysiłki MTO zmierzają do usunięcia trudności, które hamują przybywanie nowych emigrantów z Polski.
25 lutego 1939 [19]
Z listu osadników z kolonii Gobernador Lanusse do Ministerstwa Opieki Społecznej:
Co nam w kraju obiecywano, pod żadnym względem nie spełnia się, wprost rabują nas odnośne czynniki. […] Bank Rolny zarzuca swoje sieci w kraju jako pająk na muchy i biada ci osadniku, gdy dostaniesz się w te sieci.
Pan Poseł [Michał] Pankiewicz w Warszawie mówi ładnie, obiecuje, że jest opieka, nie może się dziać żadna krzywda. On sam tu był, ale o tym nie mówi, że jedną noc przenocował i uciekał prędko, ażeby muchy go nie zjadły – to zapomniał. Podaje kontrakt do podpisu, w którym to kontrakcie wszelkie zastrzeżenia, tylko nie dla osadnika. Dla osadnika to, że do 30 dni może sobie w innym miejscu działkę wybrać, ta sama skała na skale i te same muchy. […]
Zrobili bramy i zamknęli nas w borach, postawili stróża, kazano stróżowi łańcuchy otwierać, gdy jedzie auto administracyjne. Bylibyśmy może zamknięci jako skazańcy na diabelskiej wyspie i do tego czasu, ale zawiadomienie przyszło, że ma przyjechać do nas pan Konsul [Tadeusz] Roman z Posadas – prędko wszystko usunięto […].
Zapłaciliśmy 170 zł w kraju za wyczyszczenie i zasianie 1,5 ha, po przyjeździe okazuje się, że wszędzie ten sam srogi las, wcale nie ma nic zrobionego […].
Przyjechaliśmy jako pierwsi pionierzy, by zbudować za granicą kolonię polską, by została kiedy chlubą kraju, to nie wolno z tego pioniera skóry zedrzeć, bo potrafi się upominać o swoje prawa i w kraju […]. Sprawa nagląca, gdy w krótkim czasie nie otrzymamy pomocy, zmuszeni jesteśmy szukać tejże u gubernatora prowincji, czy też w Ministerstwie Rolnictwa w Argentynie. Czy nie byłoby to hańbą kolonii?
Gobernador Lanusse, 24 kwietnia 1939 [20]
- Aleksander Omiljanowicz, Argentyńska mozaika, Warszawa 1984. ↵
- List wicemarszałka Senatu Hipolita Gliwica do Prezesa Rady Ministrów, AAN, MSZ, sygn. 9579.↵
- Polska wobec zagadnienia kolonialnego, AAN, MSZ, sygn. 9583.↵
- Pamiętniki I Zjazdu Polaków z Zagranicy, cyt. za: Anna Kicinger, Polityka emigracyjna II Rzeczpospolitej, „CEFMR Working Paper” nr 4/2004.↵
- Raport z pobytu w Argentynie, AAN, MSZ, sygn. 10373.↵
- Julian Błaszczyk, Dola emigranta w Argentynie, „Niezależny Kurier Polski w Argentynie”, 1930.↵
- Poufny list Posła RP w Buenos Aires Władysława Mazurkiewicza do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, AAN, MSZ, sygn. 9793.↵
- Aleksander Omiljanowicz, Argentyńska mozaika, Warszawa 1984.↵
- List Pawła Nikodema do ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, AAN, MSZ, sygn. 9793.↵
- Teodor Kubina, Wśród polskiego wychodźstwa w Ameryce Południowej, Potulice 1938.↵
- Raport o możliwościach osadnictwa polskiego w Argentynie, AAN, MSZ, sygn. 9793.↵
- Tajny protokół z konferencji w sprawach kolonialnych, AAN, MSZ, sygn. 9586.↵
- Pismo Międzynarodowego Towarzystwa Osadniczego do Ministerstwa Opieki Społecznej, AAN, MSZ, sygn. 9837.↵
- Wolna droga dla 200 rodzin rolniczych do Argentyny, AAN, MSZ, sygn. 9586.↵
- Notatka naczelnika Wydziału Polityki Emigracyjnej MSZ, AAN, MSZ, sygn. 9840.↵
- Sprawozdanie dla MSZ z podróży instruktora-wykładowcy z emigrantami do Ameryki Południowej, AAN, MSZ, sygn. 9597.↵
- Sprawozdanie Agencji Konsularnej w Posadas dla Poselstwa Polskiego w Buenos Aires, AAN, MSZ, sygn. 9797.↵
- Casimira Kotur, relacja ze zbiorów Katarzyny Wydry na stronie www.lospasospolacos.com.↵
- Tajne sprawozdanie o stanie i perspektywach emigracji w Polsce, AAN, MSZ, sygn. 9897.↵
- List osadników z kolonii Gobernador Lanusse do Ministerstwa Opieki Społecznej, AAN, MSZ, sygn. 9797.↵
1 comment
Mój dziadek też był w tej grupie, dotarł do Kolonii Wandy w listopadzie 1937, moja Mama wtedy miała 4 miesiące. Mój dziadek był tam nauczycielem języka polskiego.
Comments are closed.