Jak w tym kontekście rysuje się wystawa nowej rzeźby? Niestety przewidywalnie. Trzech (Boyce, Guyton, Mai-Thu Perret) z siedmiu pokazywanych w Zachęcie artystów znajdziemy w tekście autorstwa Martina Herberta, który nota bene pojawia się w drugim akapicie tekstu kuratorskiego [1]. Pozostawia to niestety pewien niesmak i poczucie obcowania z zagranicznym importem. Znajduję wytłumaczenie dla wrażenia „tekturowej logiki”, jakie pojawiło się w recenzji wystawy. Tektura mimowolnie kojarzy mi się z paczkami od ciotek z Ameryki.
Modernizm pojawia się w sposób oczywisty w wielkogabarytowej rzeźbie Moniki Sosnowskiej. Podobieństwo do pracy „1:1” pokazywanej na Biennale w Wenecji w roku 2007 jest przygniatające. Dosłownie. Oglądając masywną bryłę „Schodów”, miałem wrażenie, że stanowią one pewne uzupełnienie do prezentowanej w Pawilonie Polskim rzeźby. Trudno mi dostrzec w tym wypadku bogactwo odniesień i kontekstów. Praca niewątpliwie działa swoją masą, jednak w odwołaniu do instalacji w siedzibie Fundacji Galerii Foksal „bez tytułu (wygięta barierka)” oraz realizacji Pawła Althamera w klatce schodowej na Krasnobrodzkiej 13 nietrudno o wrażenie pewnej wtórności.
Pracą (oraz postawą artystyczną), która wydaje mi się obronną ręką wychodzić z „modernistycznych” założeń wystawy, jest płaskorzeźba „Kai” autorstwa Jurka Goliszewskiego. Z daleka przypomina ona mozaiki, jakie znamy choćby z krakowskiego Kina Kijów czy też wnętrza tymczasowej siedziby Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Po zbliżeniu się do 14 metrowej ściany widać jednak subtelne ślady koloru wychodzące spod nieregularnych płaszczyzn białych kwadratów. „Less is more” brzmi tutaj może zbyt oczywiście, ale sprawdza się, budując oparte na bardzo prostych impulsach wrażenie estetyczne. Autor ogranicza ilość bodźców, pozwalając widzowi pracować z rzeźbą. Podchodzić i oglądać, obserwować z różnych perspektyw, żeby wejść w formalne historie, nie tyle proponowane, co sugerowane przez artystę.
Kolejnym przykładem rzeźby, obok której trudno przejść obojętnie jest twórczość Kasi Fudakowski. W konstruktywistyczno-geometryczny porządek jaki dominuje na wystawie wprowadzona zostaje śliska organiczność. Przedmioty które buduje artystka wydają się uwalniać od swojej formy, giąć, przelewać i rosnąć powoli w rytm nieregularnej dodekafonicznej melodii. Patrząc na rzeźby naturalne wydaje się skojarzenie z surrealizmem. Faktycznie więcej mają one wspólnego z miękkim i nieuporządkowanym światem podświadomości niż skondensowanymi porządkami.
Nie mogę pozbyć się wrażenia że przywołany przeze mnie Pan Modernizm nie pojawił się na wystawie i zamiast przechadzać się po Zachęcie grasuje w Parku Saskim niczym podstarzały ekshibicjonista. Ekspozycja niewątpliwie przedstawia zbiór interesujących i dobrych prac, których światowa ranga przemawia za słusznością jej organizacji. Natomiast klucz i temat, wokół których została zbudowana, są niestety kliszą nie pozwalającą na swobodne budowanie interpretacji i snucie własnych historii. Mam wrażenie, że obserwuję dyskusję wielu autorów, z których każdy mówi o czymś zgoła odmiennym, posługując się przy tym innym językiem. Nie, nie o Modernizmie toczy się ta rozmowa. To nie modernizm przyzywany jest zapraszającym gestem przez teoretyków i krytyków, a raczej jego suchy muzealny sobowtór.
- M. Herbert, Sifting Defunct Modernity in Search of Something Useful, http://www.tate.org.uk/context-comment/articles/sifting-defunct-modernism-search-something-useful, aktualizacja 5 kwietnia 2012↵