Projekt Bambi w Czarnobylu przewiduje realizację filmu wideo w oparciu o autentyczne ujęcia fotograficzne i filmowe wykonane na terenie przylegającym do obszaru byłej elektrowni nuklearnej. Przed pierwszym wyjazdem do Czarnobyla na początku lutego tego roku artystka wyobrażała sobie, że w filmie pokaże przede wszystkim przyrodę: dziką, nieokiełzaną, dyktującą swoje prawa na miejscu naznaczonym największą tragedię nuklearną XX w. Teren byłej elektrowni w promieniu 30 km jest przestrzenią zamkniętą dla ludności. Naukowcy prowadzący badania nie mają prawa pozostać dłużej niż dwa tygodnie w pobliżu zamkniętej strefy i następnie zobowiązani są opuścić teren Ukrainy. 135 tysięcy osób zostało ewakuowanych w ciągu paru godzin po wybuchu reaktora, pozostając w pełnej nieświadomości, że nigdy więcej nie powróci do opuszczanych domów. Pozostawili na miejscu ukochane rzeczy, żywe wspomnienia, niedokończone posiłki, skażoną żywność… Na miejscu błyskawicznie zadomowiły się zwierzęta, wszelkiego typu pasożyty i robactwo. Na skażonym terenie szybko wyrosła nowa roślinność, zdeformowana i chora, tak jak zdeformowane i chore rodziły się dzieci poczęte „po Czarnobylu”.
Pierwsze godziny pobytu w pobliżu „zamkniętego terenu” – który ze względów finansowych coraz częściej otwiera się po uzyskaniu autoryzacji dla osób pragnących poznać miejsce tragedii – dobitnie uświadomiły Markul, że rzeczywistość niekiedy przekracza nasze wyobrażenia. Po paru dniach pobytu na Ukrainie wróciła do Paryża dogłębnie poruszona tym co zobaczyła i usłyszała na miejscu. Jej krótka relacja zdaje się potwierdzać jedynie to, że do dnia dzisiejszego z niewyjaśnionych powodów, niektóre kręgi kultywują dezinformację na temat rzeczywistych konsekwencji katastrofy jaka nastąpiła 26 kwietnia 1986 r. O ile różne źródła zgodnie podają, że siła radioaktywności była 400 razy większa, niż po wybuchu bomby zrzuconej nad Hiroszimą, to dosyć rozbieżne są co do danych na temat obecnego skażenia terenu. Być może francuskie źródła informacji wyciągnęły wnioski po batalii prowadzonej w tym kraju przez miejscowe media po ogłoszeniu przez ówczesny rząd skandalicznie kłamliwych wiadomości (premierem skądinąd był wtedy Jacques Chirac, były prezydent republiki i wieloletni mer Paryża), które głosiły, że jak za dotknięciem magicznej pałeczki, obłok zawierający radioaktywny kurz pod koniec kwietnia 1986 r. zatrzymał się dokładnie na granicy z Niemcami niedaleko Strasburga. W dniu dzisiejszym oficjalne źródła informacji dostępne nad Sekwaną głoszą, że pomimo iż sytuacja daleka jest od tej sprzed ćwierć wieku, to jeszcze zimą 2011 r. stężenie radioaktywności w niektórych miejscach w pobliżu byłej elektrowni przekraczało dwudziestokrotnie, a nawet trzydziestokrotnie dopuszczalne normy. Potwierdza to relacja artystki, która osobiście dokonywała pomiarów za pośrednictwem licznika Geigera na początku lutego tego roku. W niektórych miejscach – błyskawicznie zresztą przez nią i jej asystentów opuszczonych – wyniki ukazujące się na ekranie były co najmniej alarmujące. Najdobitniejszym dowodem rzeczowym są zdjęcia tego aparatu w jej rękach z doskonale widocznymi wynikami pomiarów. O dziwo – z trudno zrozumiałych powodów – oficjalne strony polskie, podając informacje na temat katastrofy nuklearnej sprzed 27 lat i jej obecnych skutków, minimalizują stan obecnego napromieniowania i głoszą, że strefa jest zdecydowanie bezpieczniejsza, niż w rzeczywistości. Czyżby kryły się za tym interesy przemysłu nuklearnego i chęć przekonywania miejscowej ludności, że budowa nowych elektrowni atomowych jest relatywnie niegroźna? Tak jakby zakładano, że przerażająca tragedia, która rozegrała się 11 marca 2011 r. na północno-wschodnim wybrzeżu Japonii w regionie Tohoko: trzęsienie ziemi, tsunami sprowokowane wstrząsami ziemi oraz katastrofa elektrowni w Fukushimie nie może już nigdy nigdzie więcej się powtórzyć? Przekonanie mylne pod każdym względem i będące jedynie dowodem krótkowzroczności.
Trudno przewidzieć jaką formę nada ostatecznie Markul swojej instalacji zainspirowanej przez non man`s land w Czarnobylu. Najprawdopodobniej ona sama dopiero ze zdziwieniem odkryje za parę miesięcy co najbardziej naznaczyło jej wyobraźnię i które z obrazów zarejestrowanych przez jej pamięć okażą się na tyle silne, by chcieć je przekazać w przygotowywanym dziele.
Jej dotychczasowe prace są na ogół przestrzennymi formami rzeźbiarskimi konstruowanymi z tanich, łatwo dostępnych materiałów, takich jak czarna folia, wosk i drewno. Artystka niekiedy oświetla je światłem neonówek, które znakomicie podkreślają dramatyczną wymowę jej instalacji. Bardzo często formy rzeźbiarskie posiłkowane są filmami wideo, które najczęściej stanowią integralny element koncepcji jej dzieła. Ostatnio zaczęła również w swojej pracy wykorzystywać pokryte czarnym woskiem naturalizowane zwierzęta oraz sztuczne rośliny. Zestawienie ze sobą pozornie odległych w charakterze, wręcz kłócących się ze sobą elementów jest zazwyczaj w przypadku Markul starannie przemyślane i wywołuje nie tylko efekt zaskoczenia, ale przede wszystkim wytwarza silnie oddziaływujący na wrażliwego widza nastrój: niepokoju, strachu, przygnębienia. Było to zwłaszcza widoczne podczas jej ubiegłorocznej wystawy Polowanie / The Hunt w białostockiej galerii Arsenał od lat prowadzonej przez Monikę Szewczyk. W trzech połączonych ze sobą salach wystawowych Markul zaproponowała trzy instalacje: Obraz polowania, Tygrys oraz Pejzaż nawiązujące ze sobą dialog i tworzące w rzeczywistości jedną dużą przestrzeń kontemplacji, będącą – jak to słusznie zauważył Michał Jachuła, młody kurator tej wystawy – wyjątkową sytuacją rzeźbiarsko-audiowizualną, maksymalnie wykorzystującą zastane warunki architektoniczne białostockiej galerii.
Sztuka Angeliki Markul nie pozwala przejść obok obojętnie, tak bardzo młoda artystka potrafi w empatyczny sposób przekazać swoje wewnętrzne obsesje. Niektóre z nich wywodzą się z dzieciństwa, inne starają się eksplorować historię rodziny, odgrzebując z zapomnienia tragiczne historie przeżyte przez jej przodków. Nic dziwnego, że zainteresowała się największym, a zarazem najbardziej okrytym warstwą niedomówień dramatem ludzkim byłego ZSRR, który w rzeczywistości stanowi fragment najnowszej historii Europy – nawet jeżeli ta w swoim zaślepieniu nie dopuszcza do siebie całej prawdy na temat wszystkich konsekwencji tej tragedii.
W okresie od połowy marca do końca maja tego roku otwarta będzie wystawa Angeliki Markul w Domenie, w Chamarande, położonej w wyjątkowej urody zespole parkowym na południe od Paryża. Intensywne przygotowania do tej monumentalnej ekspozycji pochłonęły bez reszty artystkę po jej powrocie z Ukrainy na początku lutego. Z całą pewnością z korzyścią dla obydwu projektów. Ogromna wrażliwość i intensywność przeżyć Markul w zetknięciu z miejscem noszącym ślady tragedii niewątpliwie zostały przez nią przetworzone w energię twórczą nasycającą i na wskroś przenikającą dzieło, które będzie już niedługo udostępnione publiczności. Z kolei „oderwanie się” od pracy koncepcyjnej nad dziełem eksplorującym związki między ekologią, polityką i granicą ludzkiej odporności na stres, nieszczęście i zagubienie we współczesnym świecie z całą pewnością pomogło zbudować artystce wewnętrzny dystans do przyszłej wystawy zainspirowanej zarówno tragedią nuklearną, jak i okrutną historią zawierającą się w filmie Walta Disneya z 1942 r. Marek Grechuta śpiewał kiedyś, że ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. W przypadku artysty, który w swoim dziele zawiera w dyskretny sposób swój stosunek do otaczającego świata, tworząc za każdym razem rodzaj manifestu artystycznego: najważniejsze zapewne są te dzieła, które dopiero powstają w jego wyobraźni.
26 lutego 2013