Zmiany w obrębie przestrzeni bibliotecznej nie są jednak jedynymi, równie istotne są te, które dotyczą samego czytelnika i jego sposobu uczestnictwa w nowej cyfrowej bibliotece. Warto poruszyć także kwestię dostępu oraz udostępniania, a także korzystania z wirtualnych bibliotek. W angielskiej terminologii pojawia się pojęcie tzw. digital divide (z ang. dosł. cyfrowy podział). Podział ów dotyczy potencjalnego dostępu do zasobów cyfrowych, chociaż dostęp ten bardzo często traktowany jest jako absolutny. Tymczasem, poza zglobalizowanymi obszarami cywilizacji zachodniej, wciąż istnieją tereny pozbawione dostępu do wirtualnego świata. Cyfrowy podział wynika z konkretnych uwarunkowań społecznych, m.in. etnicznych, rasowych, klasowych, które stanowią barierę dla pełnego uczestnictwa w digitalnej przestrzeni. Zwraca to uwagę na to, że udostępnianie to przecież także zarządzanie dostępem, a więc decydowanie kto i co dokładnie znajdzie się w obrębie wirtualnych przywilejów. Raporty i podsumowania rynku książki elektronicznej określają grupę docelową korzystającą z e-literatury jako ludzi w przeważającej większości młodych, aktywnych zawodowo bądź studiujących oraz mieszkających w dużych miastach. Narzędziami umożliwiającymi wirtualne czytelnictwo są laptop i smartfon, ale przede wszystkim dedykowany cyfrowej literaturze e-czytnik. Trzeba jednak podkreślić nierównomierny rozwój kultury i literatury digitalnej, w zależności od miejsca. Polski rynek literatury elektronicznej w porównaniu z amerykańskim, jako tym największym i najbardziej rozwiniętym, dopiero rozpościera swe skrzydła.
Można również zastanowić nad tym, jaki jest kulturowy wymiar powszechnej w krajach rozwiniętych cyfryzacji tradycyjnych zasobów tekstowych? Czy digitalizacja zwiastuje śmierć papierowej książki? Trudno zgodzić się z tym zarzutem, bo przecież e-book nie ma duszy, a pomijając kontakt opuszka palca z ekranem dotykowym, zostajemy skazani na najpłytszy poznawczo zmysł, czyli wzrok. E-booka nie można dotknąć, nie można poczuć zapachu farby drukarskiej i wydaje się, że przez ten sterylny kontakt ze słowem nasza relacja z książka traci swą magię. Tradycyjna książka jest artefaktem, rzeczywiście i wyjątkowo namacalnie może być obecna w pewnych etapach naszego życia. E-booków tymczasem można zgromadzić w ilościach tetrabajtowych, ale chociaż dziś możemy mieć przy sobie zasoby niemalże całych bibliotek, to chyba nigdy nie będziemy w stanie nawiązać osobistej relacji z plikiem pdf lub epub. Wydaje się więc, że właśnie przez magię papierowej książki cyfryzacja nie musi być jednoznaczna z upadkiem literatury tradycyjnej.
Umberto Eco w słynnym eseju „O bibliotece” pisał, że najlepszym co biblioteka może zaoferować czytelnikowi to swobodny dostęp do jej półek i gromadzonych na nich utworów, miejsce pozwalające na nieskrępowane poszukiwania. Zdigitalizowane zasoby poniekąd dają nam tę możliwość, ale wymagają od czytelnika umiejętności przeszukiwania konkretnie skatalogowanych zbiorów. Wędrówki po tym cyfrowym świecie literatury wymagają skutecznych strategii poszukiwań, choć często kończą się frustrującym poczuciem zagubienia w otchłani tekstów. Pozornie przejrzyste cyfrowe kolekcje literatury, mimo że precyzyjnie indeksowane, są chyba jeszcze bardziej tajemnicze, niepoznawalne i niespójne, niż te gromadzone w zasobach tradycyjnych bibliotek. Choć sam Borges napisał: „twierdzą bezbożnicy, że niedorzeczność jest normalna w Bibliotece i że sens (a nawet pokorna i zwyczajna spójność) jest niemal cudownym wyjątkiem.”[3]
- Jorge Luis Borges Fikcje, Pańśtwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972↵