Jakiś czas później Miles przenosi się z Florydy do Nowego Jorku, by z trójką innych ludzi zamieszkać na squacie w okolicach Sunset Park. Wśród nich jest Big Nathan – dawny kumpel Milesa, który utrzymuje się m.in. z naprawy maszyn do pisania (kto ich jeszcze używa w dzisiejszych czasach – poza staromodnymi pisarzami pokroju Austera?), ale oprócz tego prowadzi Szpital rzeczy porzuconych. I chyba właśnie te porzucone przedmioty najdobitniej ilustrują obsesyjnie powracającą w Sunset Park ideę, odzwierciedlając losy odrzuconych bohaterów o pokręconej historii, postaci ze śmietnika – ludzi za burtą:
…gniewni ludzie, których łączyło wspólne uczucie pogardy wobec hipokryzji amerykańskiego życia, i to właśnie młodszy uczył starszego, na czym polega stawianie oporu, na jakiej podstawie można odrzucać uczestnictwo w nic nie znaczących grach, do jakich zapraszało ich społeczeństwo…[1]
Wyrzutkiem jest Doc Sportello z Wady ukrytej, prywatny detektyw na skraju upadku, abnegat, eroto- i narkoman, którego niedawno rzuciła dziewczyna. I podobnym wyrzutkiem staje się na naszych oczach Eric Parker z Cosmopolis – geniusz giełdowy, który w wyniku ryzykownej spekulacji i nieprzewidzianego tąpnięcia na światowych rynkach w ciągu kilku sekund został bankrutem. Nietrudno odnieść wrażenie, że Pynchon, Auster i DeLillo mają wspólne credo, idealnie zawierające się w wypowiedzi tego ostatniego dla francuskiego magazynu Panic w 2005 roku:
Pisarze muszą się przeciwstawiać systemom. To istotne, by pisać przeciw władzy, korporacjom, państwu, całemu systemowi konsumpcji i ogłupiających rozrywek. Wydaje mi się, że pisarze, z samej swojej natury muszą dążyć do konfrontacji, sprzeciwiać się każdej sile, która stara się wywrzeć na nas wpływ.[2]
Można powiedzieć bardzo ogólnie, że wszyscy trzej sprzeciwiają się po prostu naszym czasom – a sposób, w jaki to robią, zawiera się również w przyjętych w ich powieściach koncepcjach samego czasu. Zacznijmy od Austera.
Czas w „Sunset Park” to kapryśne i niezdecydowane zwierzę, które porusza się skokami i któremu nierzadko zdarza się dać pokaźnego susa wstecz. Perspektywa nie jest tu rozległa: ot, ledwie kilka miesięcy. W dodatku przyglądamy się tylko poszczególnym (niekoniecznie decydującym) momentom, gdy całe połacie czasu zostają usunięte sprzed naszych oczu, jakby nie wydarzało się wtedy nic godnego uwagi (a wydarza się, wydarza). Najważniejsze zaś w tej konstrukcji są następujące w miarę regularnie roszady: miejsca, w których autor przestawia elementy układanki, cofając się do wydarzeń wcześniejszych – czy raczej rozładowując napięcie, zanim zdąży się ono skumulować. Najpierw zatem dowiadujemy się na przykład, że czwórka bohaterów została eksmitowana ze squatu, a dopiero potem śledzimy przebieg brutalnej akcji policji. Skutek poprzedza przyczynę. Czy raczej autor rozmontowuje klasyczny układ zdarzeń, pokazując, że poszczególne wydarzenia łączy wyłącznie następstwo czasowe, a układanie ich w logiczne związki jest tylko tendencją ludzkiego umysłu, skłonnego doszukiwać się sensu w otaczającym nas, jałowym świecie. Jedną z głównych sprężyn, jakie napędzają akcję „Sunset Park”, są bowiem dziwne zbiegi okoliczności, które z perspektywy czasu urastają do rangi punktów zwrotnych w biografiach postaci: odtąd bohaterowie nawet poruszając się naprzód, będą wiecznie zwróceni wstecz, w nieskończoność roztrząsając znaczenie kilku wydarzeń z przeszłości. Miles poznaje Pilar w parku: ale czy ich płomienne uczucie miałoby szansę się narodzić, gdyby traf nie sprawił, że oboje czytali w tym momencie „Wielkiego Gatsby’ego”? Miles w zwykłej sprzeczce popycha swojego przyrodniego brata – ale gdyby wtedy zza zakrętu nie wyskoczył rozpędzony samochód, który przejechał leżącego na drodze chłopaka, całe życie Milesa wyglądałoby zupełnie inaczej. I tak dalej, i tak dalej… Absolutna władza Paula Austera nad czasem to tylko czcza demonstracja: autor ucieka się do niej po to, żeby pokazać nam, jak naiwna jest wiara, że mamy kontrolę nad własnym życiem.
W Cosmopolis DeLillo również porwał się na rozmontowywanie czasu – i czegóż innego spodziewać się w powieści dziejącej się pod patronatem Szczególnej teorii względności (Eric czyta ją w jednej z pierwszych scen)? Zmienne tempo upływu czasu jest jednym z kluczowych tematów tej historii. I nie chodzi tylko o czas akcji, ale o czas historyczny w ogóle; o czas, który przejawia przerażającą tendencję do przyspieszania, co sprawia, że żyjemy w czasach pełnych anachronizmów – żyjemy w wielu różnych czasach. Przez okno swojej limuzyny Eric obserwuje chasydzkich jubilerów i lichwiarzy dokonujących transakcji na progu domu, mężczyzn w garniturach i kobiety w garsonkach notujące coś w elektronicznych organizerach, ludzi wypłacających pieniądze z bankomatu i ludzi płacących gotówką za zegarek u ulicznego sprzedawcy, który rozłożył swój towar na kocu wprost na chodniku – wszystkie te obrazy pochodzą z jednej ulicy i z różnych epok. Podobnie jak w Sunset Park obserwujemy tu rozliczne manipulacje czasem, choć w Cosmopolis zachodzą one nie na poziomie narracji, a na poziomie świata przedstawionego.
Jeszcze inaczej w ten sam temat wgryzł się Pynchon, portretując historyczną epokę (lata sześćdziesiąte) niemal zupełnie bez użycia dat i faktów historycznych. Dla Pynchona wyznacznikiem określonych czasów jest kultura (także – a może przede wszystkim: masowa), która definiuje szeroko pojęty styl życia. Ślady, przy pomocy których pisarz odwzorowuje bezpowrotnie minione czasy, są ulotne i nieuchwytne: to przede wszystkim modele samochodów i piosenki. Właściwie jedyną postacią historyczną, o której regularnie i całkiem często wspomina się na kartach powieści, jest Charles Manson (warto przypomnieć, że DeLillo fascynował się inną wstrząsającą zbrodnią tamtych lat – zabójstwem prezydenta Kennedy’ego). Można nawet chwilami dojść do wniosku, że Pynchon przywiązuje jakąś szczególną wagę do morderstwa w willi przy Cielo Drive – jakby uważał to wydarzenie za najistotniejsze w tamtych latach, jeśli nie dla ludzkości, to z całą pewnością dla kultury. I w gruncie rzeczy może tak było naprawdę: „sprawa Mansona” mocno wpływa w powieści Pynchona na zachowanie ludzi czy ich poczucie bezpieczeństwa, a także na pracę policji, której daje pretekst do bardziej zdecydowanych, brutalniejszych działań. Sam Manson ma status celebryty – ikony kontrkultury, z której się wywodzi, bohatera niezliczonych piosenek rockowych, wzbudzającego równocześnie lęk i perwersyjne pożądanie. A zatem także i Pynchon w swojej najnowszej powieści zakwestionował czas – a raczej jego oficjalnie usankcjonowaną wersję, noszącą obiegowe miano historii. Autor Wady ukrytej zaproponował nam jej konkurencyjną wersję, w której prądy, zwroty i przełomy są wyznaczane względem zupełnie innych momentów, niż te obecne w podręcznikach. Paradoksalnie ta buntownicza propozycja jest chyba o wiele bliższa człowiekowi funkcjonującemu poza trybami wielkich systemów.