Dodać do tego należy również – przeciwstawiony indywidualizmowi – kolektywizm: sposób postrzegania siebie jako cząstki pewnej masy, klasy, grupy, narodu, a czasem nawet plemienia. Trudno zatem w sytuacji przynależności do pewnej wspólnoty przystąpić do działania jako jednostka, ponieważ – mimo funkcjonowania ustroju demokratycznego – dominuje przekonanie, że jednostkowa opinia, inicjatywa lub głos w wyborach prędzej przysporzą problemów niż zmienią coś na lepsze. Co więcej, działanie w swoim własnym imieniu oznacza wzięcie za coś jednostkowej odpowiedzialności, a takiej postawy trzeba się długo uczyć. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy przywykło się oskarżać władzę o wszystkie porażki, nawet te osobiste. Niedostatek odpowiedzialności wydaje się poważną ułomnością epoki postkomunizmu.
Kolejnym elementem odziedziczonej mentalności jest równouprawnienie. Nadchodzące zmiany polityczne były traktowane jako obietnica wzbogacenia się, jako konsumencki raj dla wszystkich. Wszelako transformacja od totalitarnego systemu politycznego ku demokratycznemu, od gospodarki planowej do kapitalizmu nie oznaczała automatycznie polepszenia standardu życiowego wszystkich obywateli. Tranzycję zdefiniował nowy rodzaj ubóstwa i niepewności, pogłębiająca się przepaść między bogatymi a biednymi, wysokie bezrobocie, potworna korupcja na wszystkich poziomach. W ciągu dwóch dekad rozczarowanie powoli narastało: nie tylko, że nie spełniły się marzenia, ale także większość obietnic powstałych w nowych warunkach. To również uznano za przejaw jawnej niesprawiedliwości.
Skutkiem tego jest powszechny brak zaufania do elit politycznych, do procedur demokratycznych oraz instytucji państwowych. Zagubieni w czasach tranzycji? Zapewne, zwłaszcza że pojawiło się kolejne zasadnicze pytanie: jeśli tranzycja, to od czego ku czemu? Prowadząca dokąd? Wydaje się, że po załamaniu się rynków finansowych i kryzysie wspólnej waluty europejskiej lokomotywa ciągnąca skład – by wrócić do metafory UE jako pociągu – jakby zwolniła. Stało się też jasne, że nie każdy nowy członek wspólnoty bez zastrzeżeń popiera projekt europejski, wskutek czego między nowymi państwami członkowskimi pogłębia się przepaść. Wyrażają to, i to na wiele sposobów, Czesi, Węgrzy, państwa bałtyckie, Bułgaria i Rumunia. Ich niezadowolenie i brak zaufania manifestują się w czasie kryzysu rządowego w Czechach, w czasie protestów przeciwko planom oszczędnościowym w Bukareszcie czy majstrowania przy mediach i konstytucji na Węgrzech pomimo ostrzeżeń płynących z UE.
Żeby całą rzecz jeszcze bardziej skomplikować, dodajmy i to, że obok podziałów dzielących Wschód od Zachodu, pojawił się nagle podział nowy – między europejską Północą a Południem. Grecja, Włochy, Hiszpania, Portugalia są dzisiaj, ku naszemu i ich całkowitemu zaskoczeniu, uznane za uczniów miernych! Z kolei tradycyjnie tolerancyjna Północ coraz bardziej brnie w stronę prawicowego populizmu, a towarzyszy mu pojawienie się partii nacjonalistycznych, takich jak Prawdziwi Finowie, Szwedzcy Demokraci czy holenderska Partia Wolności. Niektórzy przywódcy polityczni natychmiast wytłumaczyli rosnące poczucie niepewności i braku bezpieczeństwa „kryzysem tożsamości narodowej”. Zaoferowali – przy jednoczesnym braku kontrpropozycji – tożsamość narodową w zamian za poczucie bezpieczeństwa. Jakże łatwo użyć emigrantów, zwłaszcza muzułmanów, jako kozły ofiarne. Nawet jeśli przywódcy polityczni nie mają nic ciekawego do zaproponowania, to przynajmniej kogoś o coś oskarżają, niech to będzie pierwszy z brzegu – imigranci, globalizacja, hedonizm, dekadencja, kapitalizm, korupcja, demokracja, dawni komuniści, nowi oligarchowie, Zachód czy Cyganie. Niepewność rodzi strach, a przestraszone społeczeństwa mają tendencję do izolacji.
Ostateczną konsekwencją obecnego zastoju równie dobrze może być – jak twierdzą specjaliści – kryzys samego modelu globalnego kapitalizmu.
Tymczasem w czerwcu zeszłego roku „Financial Times” opublikował wyniki analiz porównawczych, które pokazują rzecz zaskakującą. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju oraz Bank Światowy przeprowadziły badania w trzydziestu czterech krajach Europy Wschodniej i Zachodniej. Wynika z nich, że obywatele byłych krajów komunistycznych – pomimo że one też poważnie odczuły kryzys finansowy i ograniczenia wydatków socjalnych – wydawali się bardziej zadowoleni z życia niż mieszkańcy w zachodniej części kontynentu.
Łatwo odgadnąć czemu: ich obecne życie jest i tak lepsze niż wcześniej! Czy którykolwiek z mieszkańców Europy Wschodniej, mający dzisiaj poniżej trzydziestu lat, pamięta, że jeszcze niedawno papier toaletowy był towarem luksusowym? Wydaje mi się, że moja generacja jest ostatnią, która to pamięta. Gdy odejdziemy, wszystko ulegnie całkowitemu zapomnieniu. Urodzeni po roku 1989 zapytają z zakłopotaniem: jak to, nie było papieru toaletowego? To przecież niemożliwe! Jak mogliście bez niego żyć?
Teraz już przywykliśmy do tego luksusu, a nawet znacząco rozbudziliśmy nasze oczekiwania. Unieszczęśliwia nas właśnie żądza posiadania „dużo więcej”, bo wiemy, że pragnienia nasze – zarówno w krajach szczęśliwości, jak i tych mniej fortunnych – mogą zostać szybko zawiedzone, zupełnie jak w drugiej i trzeciej klasie pociągu. W tym akurat jesteśmy całkowicie równi. Więc jeśli nawet „nowi” Europejczycy nie wpadli w powszechne na Zachodzie przygnębienie, to teraz i oni zaczynają w nim grzęznąć.
W rzeczy samej, przed rokiem 2008 tliła się jeszcze nadzieja na szybsze przezwyciężenie przepaści dzielącej Wschód od Zachodu, ponieważ motywacja była jeszcze żywa i więcej było dostępnych środków do osiągnięcia tego celu. Teraz, kiedy pociąg zdaje się coraz bardziej zwalniać, wszyscy siedzący z tyłu mają mniejsze szanse. Demokracja ma swoje słabości; kapitalizm przechodzi kryzys. Ale jaką mamy alternatywę? Wycofać się? A może zwrócić się w stronę wschodnich sąsiadów?
Wydaje mi się, że byłe kraje komunistyczne zarówno będące już w Unii Europejskiej, jak i oczekujące na akcesję, powinny częściej sięgać pamięcią w przeszłość, aby przypomnieć sobie, jak wyglądało ich życie przed ponad dwudziestu laty. Dla Chorwacji, biorąc pod uwagę jej niedawne doświadczenia wojenne, za ważniejsze korzyści płynące z członkostwa powinno się uznawać pokój i stabilność niźli oczekiwany wzrost gospodarczy.
Z angielskiego przełożył Maciej Czerwiński