W zaworach na przednim pokładzie nie było wody. Ruszyłem więc w kierunku pokładu spacerowego i raz jeszcze spróbowałem otworzyć zamknięte drzwi. […] Żołnierze zrobili miejsce, kładąc się na deskach pokładu, jeden na drugim. Otworzyłem drzwi i, stąpając po piersiach i plecach gwardzistów, doszedłem do zaworu. Odkręciłem go do końca, ale w otworze rury było zupełnie sucho. […]
Wróciłem na pokład szalupowy. Drugi oficer przyjął spokojnie niepomyślną wiadomość.
– Skoro nie ma wody, nic już dla statku nie możemy zrobić – powiedział, gdy spojrzałem na niego pytająco. – Trzeba jak najszybciej opuszczać łodzie, zanim ogarnie je ogień. Będziemy ratować naszych pasażerów. Niech pan idzie do swojej szalupy. […]
Gdy przepływaliśmy w pobliżu wyniosłego dziobu „Chrobrego”, długo nie mogłem oderwać od niego oczu. Uderzyło mnie jego piękno, stanowiące dziwny kontrast z grozą pożaru. Ten statek długo był moim domem, zanim musiałem go opuścić.
Nie wiadomo, czy wskutek uderzenia o burtę, czy też przedziurawienia zbiorników powietrznych kulami z karabinu maszynowego łódź zanurzała się stopniowo coraz bardziej. Tymczasem okręty brytyjskie, zajęte ostrzeliwaniem, znajdowały się daleko. […]
Po pewnym czasie zaczął się zbliżać do nas jeden z okrętów. Na jego pokładzie, obok Anglików, ujrzałem drugiego oficera z aparatem fotograficznym w ręku oraz bosmana i kilku marynarzy z „Chrobrego”. Gdy znalazłem się na pokładzie brytyjskiego okrętu, spojrzałem raz jeszcze na morze w kierunku naszego statku. „Chrobry” wciąż płonął, ale nie wybuchał [miał jako ładunek dziesiątki ton amunicji].
„Ulster Monarch” przewiózł nas już bez żadnych przygód z Norwegii do portu Greenock w Szkocji. Stamtąd wyruszyliśmy pociągiem do Glasgow. […]
W oknie wagonu stał obok mnie młodszy marynarz Jan Poręba.
– Spójrz, jaka piękna trawa. Jaka zielona – powiedziałem do niego.
Od dawna już nie widzieliśmy roślin, kwiatów i drzew. Przez wiele tygodni patrzyliśmy tylko na wodę i niebo, na żelazo, skały i śnieg. A ta trawa była tak świeża i soczysta, jak to jest możliwe tylko na tych wyspach.
– Trawa – powtórzył pogardliwie. – Do diabła z trawą. Ja widzę […] klatkę schodową naszego statku. Była zatłoczona żołnierzami, kiedy wybuchła bomba. Sam bies mnie skusił, żeby otworzyć drzwi z pokładu i zajrzeć do środka. Wszystko tam się zawaliło i pomieszało: deski, trupy i żywi ludzie. Wielki stos, z którego bił w górę ogień i dym. Na ścianach strzępy ludzkich ciał. Od sufitu aż do podłogi spływała po nich krew. Tak jakby ktoś pomalował je farbą. A tam na dole, pod palącymi się deskami, krzyczeli ludzie. Ale jakimi głosami… I nic nie można było im pomóc. Nic. Dziwię się, że wtedy nie osiwiałem. Nie potrafię tego zapomnieć. Do samej śmierci będę słyszał te jęki… krzyki… wołania… wycia…
Teraz, dopiero teraz ujrzałem całą prawdę. Nie miałem chęci się odzywać, lecz powiedziałem to, o czym on musiał już słyszeć:
– Podobno Anglicy odpalili torpedę w nasz okręt. Skróciła czas tych na dole.
Wacław Urbanowicz
***
Wacław Urbanowicz do końca wojny pływał w konwojach na statkach Polskiej Marynarki Handlowej. Wrócił do Polski w 1946 roku i gdy tylko nadarzyła się sposobność, powrócił na morze. Przestał pływać z powodu słabnącego wzroku. Swoje morskie przygody utrwalił we wspomnieniach W niewoli morza i ognia (Gdynia 1993), skąd pochodzi przedstawiony fragment. Zdjęcia ze zbiorów Autora publikowane są po raz pierwszy. Podczas opisanego bombardowania zginęło na „Chrobrym” 12 członków załogi i wielu żołnierzy brytyjskich, którzy mieli wziąć udział w operacji desantowej.
Morze nie było jedyną pasją Wacława Urbanowicza. Podczas jednej z wymuszonych przerw w pływaniu, w czasie wojny, do jego rąk trafiła książka Arthura Stanleya Eddingtona The nature of the physical world (Natura świata fizycznego). Od tego momentu fizyka stała się jego drugą pasją. Szczególnie zajmowała go teoria względności, którą oceniał krytycznie.
Nagrywałem biograficzne wspomnienia Wacława Urbanowicza. W trakcie jednego ze spotkań opowiadał o swojej pracy z zakresu fizyki oraz recenzentach, którym została przedstawiona. Na koniec powiedział, że przesłał ją do oceny także Albertowi Einsteinowi. W pierwszym odruchu pomyślałem, że to niemożliwe. Następnego dnia, gdy przyszedłem dokończyć nagranie, na stole czekała na mnie odpowiedź, jakiej Einstein udzielił Wacławowi Urbanowiczowi w marcu 1946. Jednozdaniowa, krytyczna recenzja przesłanego rękopisu. Dla mnie była to lekcja pokory. Ludzkie biografie są znacznie bardziej złożone, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić i uwierzyć.
W trakcie kilku spotkań Wacław Urbanowicz opowiadał mi o całym swoim życiu – nie tylko pływaniu i zainteresowaniu fizyką. Nagranie dźwiękowe dostępne jest w Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA i Domu Spotkań z Historią.
Wacław Urbanowicz przekazał Ośrodkowi KARTA cały swój zbiór zapisów historycznych, fotografii, dokumentów. Zmarł w styczniu 2013.
Dominik Czapigo