Wacław Urbanowicz (1913–2013) – przyjaciel Ośrodka KARTA – już jako nastolatek pod wpływem pierwszych lektur postanowił, że będzie pływał na morzu. Jego marzenie ziściło się w 1936 roku. Został chłopcem kuchennym na parowcu SS „Kościuszko” i wyruszył w swój pierwszy rejs do Brazylii i Argentyny. W 1939 roku był członkiem załogi „Chrobrego” – ostatniego przedwojennego polskiego transatlantyku. MS „Chrobry” 29 lipca 1939 rozpoczął swój pierwszy – i zarazem jedyny – rejs pasażerski do Ameryki Południowej, zabierając w tę podróż m.in. Witolda Gombrowicza. Wybuch II wojny światowej zastał statek na wodach brazylijskich – rejs został przerwany, pasażerowie zeszli na ląd.
W chwili wybuchu wojny byłem członkiem załogi „Chrobrego”. […] Następnego dnia po zawinięciu do portu kapitan zarządził zbiórkę całej załogi i zawiadomił wszystkich oficjalnie, że wojska niemieckie wkroczyły do Polski. […] Mieliśmy odpłynąć natychmiast po wysadzeniu na ląd wszystkich pasażerów. I odpłynęliśmy rzeczywiście – ale tylko na redę. Tam spędziliśmy na kotwicy 39 dni. […]
W ostatnich tygodniach postoju w Pernambuco „Chrobry” całkowicie zmienił swój zewnętrzny wygląd. Jeszcze niedawno był wytwornym i lśniąco białym liniowcem. Wąski czerwony pas biegnący dookoła burty dodawał elegancji jego niezwykle pięknej sylwetce. Teraz był cały pomalowany na „bojowo”, czyli na ciemnoszary kolor chmur, wojny i okrętów wojennych. Wszystkie iluminatory i szyby, z wyjątkiem szyb sterowni, spotkał ten sam los. Niektóre części mostku, sufit sterówki oraz maszynowe luki świetlne zabezpieczono pancerzem z worków napełnionych piaskiem. […]
Zaraz po wyjściu z Pernambuco zatoczyliśmy wielki łuk, aby zmylić ewentualną pogoń. Na wodach mógł się znajdować jakiś niemiecki okręt, który by chętnie na nas zapolował… Przez całą podróż nie mieliśmy żadnych przygód, oprócz fałszywego alarmu spowodowanego przez brytyjski krążownik, który na mostku „Chrobrego” wzięto za okręt niemiecki. […] Wreszcie osiągnęliśmy Freetown w Afryce Zachodniej, gdzie […] dowiedzieliśmy się, że statek skierowano do Dakaru. W doku tego dobrze znanego nam portu „Chrobry” pozbył się brazylijskich wodorostów i muszli, którymi obrósł kadłub w Pernambuco. Stąd popłynęliśmy do Southampton [w Anglii]. […] Nasze dalsze losy rozstrzygnęły się 14 listopada w Southampton, przed pierwszą podróżą do Kanady. Wtedy właśnie zostałem przemusztrowany do załogi pokładowej jako młodszy marynarz. […]
Należałem do wachty artyleryjskiej. Stałem dwie godziny na dziobie i dwie przy dziale na rufie. Wachta masztowa zmieniała się w koszu i na mostku i zawsze miała pewną osłonę, jeśli nie od deszczu, to przynajmniej od wiatru. Artyleryjska nie miała żadnej, oprócz zimnej lufy dział: osiem bitych godzin na ostrym wietrze. […] Stałem przy dziale, ubrany w nieprzemakalny płaszcz nasiąkający powoli wodą, przemarznięty do szpiku kości. Tańczyłem dla rozgrzewki na drętwiejących z zimna nogach w gumowych butach. Gdy ciężkie fale wpadały na dziko rozhuśtany dziób, statek trząsł się gwałtownie i konwulsyjnie, niby schwytany za gardło olbrzymi zwierz. […]
Przy końcu drugiej podróży do Kanady zostałem przeniesiony do wachty masztowej i tam pozostałem aż do końca. […]
W połowie kwietnia 1940 wyruszyliśmy w pierwszy rejs norweski. W konwoju znajdowały się trzy transportowce: „Empress of Australia”, „Batory” i „Chrobry”, pod eskortą okrętów angielskich. Parę dni upłynęło bez żadnych zdarzeń. Gdy jednak przekroczyliśmy krąg polarny, zaczęły się codzienne alarmy. Niszczyciele wywęszyły nieprzyjacielski okręt podwodny. Rzucono kilkanaście bomb głębinowych, które podobno miały go zatopić. […]
Weszliśmy do [cieśniny] Vestfjorden w pobliżu Lofotów. „Batory” opuścił nasz konwój, my zaś, to znaczy „Empress” i „Chrobry”, stanęliśmy w zatoce między górami w pobliżu Namsos. Rozpoczęliśmy przeładunek amunicji, prowiantu i wojska na okręty wojenne, które z kolei miały odstawić to wszystko na ląd. Wtem trzy samoloty niemieckie wyleciały spoza gór i poczęły szybko zbliżać się do nas. Na mostku zabrzmiała komenda: „Cała naprzód!”, zadźwięczały dzwonki w maszynie. […] Bomby odrywały się od kadłubów samolotów i ginęły z oczu, lecąc w dół – zda się, prosto na nas – z przenikliwym gwizdem, kończącym się hukiem eksplozji i wybuchami potężnych gejzerów wody. Nie trafiały jednak. […]
Alarmy były tak częste, że ludzie – poza nielicznymi wyjątkami – przyzwyczaili się do nich i zbytnio się nie przejmowali. […] Ale zdawało się nam, że z każdym dniem eksplozje zbliżają się coraz bardziej do burt naszego statku. […] Wbrew pesymistycznym prognozom powróciliśmy jednak cało do Szkocji.
W następny rejs wypłynęliśmy już w maju. Wiosna budziła się wśród fiordów. […] 14 maja 1940 opuściliśmy Harstad. W tym małym norweskim porcie żegnali nas polscy oficerowie i żołnierze z Brygady Podhalańskiej. Wkrótce miał się rozpocząć bój o Narwik. Na statku znajdowało się ośmiuset żołnierzy Królewskiej Gwardii Irlandzkiej, ośmiuset wielkich, dzielnych chłopców, którzy mieli wziąć udział w operacji desantowej na wybrzeżu w okolicach Bodo/ i zaatakować pozycje niemieckie od strony południowej. Miałem mieć służbę z drugim oficerem, Józefem Dąbkowskim, od dwunastej w nocy do czwartej rano. […]
20 minut przed północą usłyszałem – jak zwykle przez sen – kroki sternika idącego po schodach budzić mnie na służbę. Nagle kroki ucichły i chwilę później rozległ się potężny wybuch. Okręt silnie zadrżał. Trzech moich kolegów w kabinie skoczyło na równe nogi i wybiegło na pokład, zostawiając mnie wewnątrz samego, gdyż tylko ja spałem wtedy nieubrany. Nie minęło więcej niż kilkadziesiąt sekund, gdy wszyscy wrócili i zaczęli znowu kłaść się do koi, mówiąc, że nic się nie stało. Nie trafił. Narobił hałasu i poleciał.
I wtedy spadły bomby, które trafiły. Teraz już nikt nie miał żadnych wątpliwości. „Chrobry” zakołysał się ciężko do góry i na dół. W ciszy, która zapanowała po eksplozji, usłyszałem brzęk tłukącego się szkła na mostku i nieznośny hałas dzwonków alarmowych. Chwilę później wszystko zagłuszył grzmot dział i trzask karabinów maszynowych.
Z kabiny wyszedłem sam, już kompletnie ubrany. Zabrałem ze sobą w worku marynarskim jedno zapasowe ubranie oraz wełniany sweter i czapkę. Miałem w nim również dokumenty osobiste w specjalnej wodoszczelnej torebce, którą kilka miesięcy wcześniej kupiłem w Glasgow, oraz dwa zeszyty z notatkami z przeczytanych książek. […] Samolot zszedł niżej i – ostrzeliwując pokłady z karabinów maszynowych – zrzucił nową serię bomb, które tym razem trafiły w śródokręcie. Po wybuchu żołnierze wycofali się na pokłady spacerowe oraz do pomieszczeń wewnętrznych.
Kabiny marynarzy znajdowały się na dziobie. Gdy stanąłem na przednim pokładzie, nie zauważyłem już na nim ani jednego człowieka. Wysoko w górze, nad mostkiem, unosiły się wielkie kłęby dymu rozciągające czarną zasłonę na chmurnym tle białej nocy polarnej. […]