Wiktor Eugeniusz Nowakowski (1902–1980) pisanie dzienników rozpoczynał kilkakrotnie, ale kolejne, jak potem wspominał, „[…] ulegały zniszczeniu – bądź przeze mnie, bądź wskutek siły wyższej. Dziennik prowadzony w wojsku został mi skradziony w styczniu 1921 wraz z rzeczami przez jakiegoś zdemobilizowanego żołnierza na Dworcu Głównym w Warszawie. Drugi zniszczyłem w 1927 roku. Prowadzone od 1933 roku notatki zabrali z walizką Niemcy 12 września 1939. Ostatni z okresu okupacji spłonął na Racławickiej 31 podczas powstania warszawskiego”. Zachowały się jedynie notatki z powstania i ostatni dziennik – od 1 stycznia 1951 do 1974 roku.
Ich autor prowadził niezwykle aktywne życie. Od 1917 roku w Polskiej Organizacji Wojskowej, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej (odznaczony Krzyżem Walecznych), był działaczem harcerskim, członkiem Związku Służb Pożarniczych, Polskiego Czerwonego Krzyża, sekretarzem łódzkiego Komitetu ds. Bezrobocia, członkiem Zarządu Grodzkiego Związku Rezerwistów czy Komisji Teatralnej w Łodzi. Początkowo pracował jako sekretarz w Starostwie Powiatowym w Turku, potem w Łodzi, gdzie w 1932 roku został kierownikiem referatu bezpieczeństwa, a od 1936 – kierownikiem działu wojskowego. We wrześniu 1937 objął stanowisko wicestarosty w Kole, od września 1938 był starostą w Łasku.
W czasie kampanii wrześniowej 1939 roku został ciężko ranny, stracił rękę i oko. W maju 1940 wstąpił do ZWZ, później został przydzielony do Delegatury Rządu na miasto Warszawę (działał pod pseudonimami „Nurek”, „Bimbasza”, „Luboń”). W czasie okupacji pomagał Żydom z warszawskiego getta. Brał udział w powstaniu warszawskim w rejonie Starego Miasta. W wyzwolonej Warszawie już w marcu 1945 zaangażował się w spółdzielczość, kierował pracą spółdzielni „Runo” i „Rytm”, a w 1951 roku został prezesem warszawskiej Spółdzielni Pracy „Produkcja”. W latach 1964––69 pracował w Zarządzie Polskiego Czerwonego Krzyża.
Po wojnie interesowała się nim bezpieka, był wielokrotnie przesłuchiwany przez Józefa Różańskiego, lecz nie aresztowano go – jako jedyny przedwojenny starosta pozostał na wolności, prawdopodobnie ze względu na inwalidztwo. Nie przeszkadzało mu ono w intensywnej działalności społecznej – był członkiem zarządu oddziału stołecznego Polskiego Towarzystwa Historycznego, współpracował z redakcjami „Stolicy”, „Życia Warszawy” i „Kultury”, z Instytutem Tomistycznym, działał w harcerstwie. Wiódł przy tym ożywione życie towarzyskie, między innymi w środowisku artystycznym.
Od 1951 roku prowadził dziennik, w którym codziennie opisywał dziwactwa Peerelu, swoją pracę, czas wolny spędzany ze znajomymi przy kawiarnianym stoliku czy w teatrach, zamieszczał recenzje artykułów prasowych, książek, filmów. Dużo miejsca poświęcał na ocenę sytuacji politycznej, wspominając przy tym II Rzeczpospolitą i porównując nowe ze starym. Przedstawiamy fragmenty dzienników, zaznaczając jedynie wewnętrzne skróty w wybranych notatkach dziennych. (Red.)
28 stycznia 1955, piątek
Kupuję wagę dziesiętną dla Spółdzielni. Na szczęście jeszcze była jedna. Przechodząc do telefonu, zauważam w zakamarkach sklepowych dwa wiadra metalowe. Kupuję je również dla Spółdzielni, a kiedy wychodzę ze sklepu, otacza mnie tłum przechodniów z żywym zaciekawieniem wypytujących, gdzie można je kupić. Wiadro zaczyna stanowić rarytas.
29 stycznia 1955, sobota
W „Lajkoniku” siadam przy stoliku Słonimskiego [1], którego nie widziałem parę tygodni. W naszym towarzystwie są: Anna Lipińska (Ha-Ga), Inka Kuczborska [2] […]. Rozmowa na tematy znajomych Polaków w Ameryce i Anglii. Witold Gombrowicz ma jakąś kiepską bankową posadę w Buenos Aires (Argentyna) i przez współziomków na emigracji jest uważany za parszywą owcę.
31 stycznia 1955, poniedziałek
W południe wpadam na chwilę do „Lajkonika”. Słonimski twierdzi, że obecny liberalniejszy prąd stanowi coś stałego, że została przełamana dotychczasowa doktrynalna postawa w dziedzinie kultury i sztuki, że to, co się obserwuje od niejakiego czasu, nie jest czymś koniunkturalnym. Mnie to nie trafia do przekonania. […]
Do takiej wypowiedzi skłoniło Słonimskiego moje pytanie, co teraz wydaje. „PIW ma wydać trzy tomy wyboru moich felietonów tygodniowych. Przygotowuje to Stefczyk. Wcale go jednak nie popędzam. Raczej mówię – niech się pan nie spieszy. W miarę postępu czasu do tego wyboru da się włączyć coraz więcej felietonów, bo co dziś byłoby nie do przyjęcia, jutro może stać się zupełnie strawne.”[3]
22 marca 1955, wtorek
Wczoraj mieliśmy powód do śmiechu wprost kapitalny. 27 października 1954 zwróciliśmy się do Spółdzielni Szklarskiej o wprawienie szyb do trzech okien. Wobec zwłoki w wykonaniu powierzyliśmy realizację zamówienia prywatnemu zakładowi rzemieślniczemu […]. Tymczasem 21 marca 1955 zjawia się przedstawiciel Spółdzielni Szklarskiej z zapytaniem, czy zamówienie jest aktualne.
27 marca 1955, niedziela
W stolicy na 1200 wind 300 jest nieczynnych. Myślę, że jednym z czynników hamujących budowę wielokondygnacyjnych domów w Warszawie jest brak możności zaopatrzenia ich w dźwigi. Była tu (na Pradze) firma „Jenike”. Młody inżynier Jerzy Jenike musiał się przenieść do Krakowa (Nowa Huta), bo jako pracownik fabryki dźwigów nie był pożądany z tytułu tego, że jego ojciec był właścicielem tej fabryki.[4] „Fiat iustitia, et pereat mundus!”[5].
8 kwietnia 1955, Wielki Piątek
Przed sklepami mięsnymi olbrzymie kolejki. Ludzie źli, narzekający, niezadowoleni. Na przykład do dużego sklepu przy zbiegu Asnyka i Filtrowej przywieziono tylko sześć szynek.
9 kwietnia 1955, Wielka Sobota
Jestem w sądzie w sprawie wyciągów z rejestru, gdzie załatwiają mnie bardzo uprzejmie. Hm, jest to tak dziwne, że w jakimś biurze załatwiają interesanta uprzejmie, iż notuje się taki fakt w dzienniku. […] Jedno jest pewne: starzy pracownicy ze stażem przedwojennym znają się na rzeczy, nowi raczej pływają i dlatego interesant nie może od nich otrzymać wyczerpującej odpowiedzi, informacji, rady. Stąd tak wiele narzekań ludzi z tej strony okienka. A nikt nie chce zrozumieć ludzi z tamtej strony tegoż okienka – że wielu przepisów nie mogą znać, bo mają zbyt słabe przygotowanie, zbyt wiele wychodzi ciągle ulegających zmianie norm prawnych, że często są one sprzeczne.
[…]Ukazał się wywiad z ministrem spraw wewnętrznych [Władysławem] Wichą, w którym mówi o uzbrojeniu milicji w pałki gumowe, co ma ułatwić między innymi walkę z chuligaństwem. Zdziwić musi oświadczenie ministra, że walkę tę utrudnia brak sprecyzowania pojęcia chuligaństwa i brak odpowiednich norm prawnych uprawniających do ścigania tego rodzaju przestępców. A Kodeks karny? Jednak powrót do pałek gumowych. Wraca się do arsenału środków walki z przestępczością z okresu przedwojennego. „Nihil novi sub sole”[6]. Lepiej otwarcie łupić przestępcę pałką gumową, aniżeli domniemanego sprawcę, rzekomego wroga ustroju w odosobnieniu poddawać torturom à la Światło czy Różański[7].
11 kwietnia 1955, poniedziałek, Wielkanoc, godz. 21.30
Cały czas spędzam na czytaniu, głównie prasy tygodniowej: „Świat”, „Przegląd Kulturalny”, „Nowa Kultura”. Okazuje się, że Mitzner („Jan Szeląg”) odchodzi ze „Szpilek”. Odszedł Eryk Lipiński – żywa reklama tego tygodnika. Kto teraz obejmie fotel naczelnoredaktorski? Czyżby Mitznerowi zaszkodziło sekretarzowanie Kwapińskiemu[8] jako socjalistycznemu prezydentowi na Łódź przed wojną?
18 kwietnia 1955, poniedziałek
Wieczorem odwiedzam panią Hankę Rosicką. Jerzy[9] odbywa karę 6-letniego więzienia na Mokotowie. Zwolniony został Franek Denys [były starosta powiatowy w Łodzi]. Ostatnio był w Warcie (zakład dla nerwowo chorych). Chłop, jak się zwykło mówić, „wykończony”. A wielka szkoda. Spośród znanych mi starostów był w okresie przedwojennym najwięcej lewicowy. Szczery demokrata. Pracowity, energiczny, może zbyt uparty i trochę kanciasty, przedstawiał sobą dodatni typ człowieka.
21 kwietnia 1955, czwartek
W „Lajkoniku” spotykam inwalidę, majora Kłobukowskiego. Wygląda świetnie, mimo swoich 63 lat. Zmieniły go wąsy. Ciągniemy ciekawą rozmowę najpierw na temat wspólnych znajomych, a później przechodzimy na sprawy ogólne. Zgodni jesteśmy, że świat się zmienia, że trzeba uznać istotę przemian, że można tylko walczyć o formy. Uważamy, że nie miały od 1945 roku i nie mają obecnie sensu wszelkiego rodzaju „sprzeciwy” i organizowanie w obecnej Polsce „podziemia”. Szkoda ludzi i ich energii, która winna być tłoczona w inne łożysko.
26 kwietnia 1955, wtorek
Czytam Wyrok Jerzego Stadnickiego w numerze 13 (261) „Nowej Kultury”. Jestem zdumiony, że to zostało opublikowane. Opowiadanie arystokraty (młodego człowieka) o powrocie do kraju i czynionych mu tu wstrętach z tytułu jego pochodzenia ziemiańskiego, aż do usunięcia z uniwersytetu włącznie. Bardzo ciekawy i symptomatyczny artykuł, obrazujący dzisiejszą rzeczywistość. Jakże wiele jest racji w tym, że wielu młodych ludzi, którzy w drodze awansu społecznego wysforowali się naprzód, „wyobcowali się” ze swego środowiska. Zwykła kolej rzeczy w historii. Na gruzach jednego systemu wyrastają nowi ludzie, budujący nowy system, a sami twórcy stają się elitą wywołującą z kolei zawiść i zazdrość u innych – aby zająć miejsce dotychczas uprzywilejowanych z tytułu bądź urodzenia, bądź potęgi finansowej, bądź osiągniętych godności, stanowiska, urzędów.
Robotnicy obecnie, kiedy stanowią klasę sprawującą dyktaturę, z niechęcią, jeśli już nie z nienawiścią, patrzą na sznury pięknych, zagranicznych marek luksusowych samochodów, stojących przed specjalnym sklepem dla wybranych naprzeciwko naszej spółdzielni na ulicy Puławskiej. Sklep zaopatrzony we wszystko. Aby nie razić wystawnością i ukryć kupujących przed oczami przechodniów, wystawy są stale osłonięte zasłonami. Gdzież równość? – pytają. Tak jednak być musi, bo przecież każdy system posługuje się tylko ludźmi, z ich nawykami, słabościami i wymaganiami. A w takim razie ludziom, stanowiącym podporę systemu rządzenia, trzeba zapewnić maksimum wygód i ułatwień bytowych. I tak wytwarza się elitarna warstwa rządzących, która chińskim murem – mimo wszelkich pozorów – oddziela się stopniowo od mas. […]
Przychodzi mi na myśl Piłsudski, któremu wrogowie polityczni wiele mają do zarzucenia, ale jednak nikt nie potrafiłby dowieść, że tenże Piłsudski zrobił majątek czy dorobił się w okresie sprawowania godności najwyższych w państwie. Szkoda, że nie ma publikacji, mających za zadanie wykazać, jak skromnie żył. No, ale to przywilej wielkich ludzi!
***
Cały tekst można przeczytać w 76. numerze „Karty”
- Antoni Słonimski (1895–1976) – poeta; w latach 1956–59 prezes Związku Literatów Polskich.↵
- Anna Gosławska-Lipińska, Ha-Ga (1915–1975) – rysowniczka, wieloletnia współpracowniczka czasopisma satyrycznego „Szpilki”, założonego w 1935 roku przez Zbigniewa Mitznera i Eryka Lipińskiego (jej męża), które programowo było związane ze środowiskiem lewicy. Irena Kuczborska (1907–1971) – malarka, ilustratorka książek.↵
- Chodzi o wybór felietonów Antoniego Słonimskiego z przedwojennych „Wiadomości Literackich” – ukazał się w 1956 roku jako Kroniki tygodniowe 1927–1939 w opracowaniu „Jana Stefczyka” (Władysława Kopalińskiego).↵
- „Fabryka Dźwigów – Bracia Jenike”, założona przez Karola i Juliana Jenike w 1904 roku, produkowała wysokiej jakości sprzęt. W czasie II wojny zakład pozostawał w dyspozycji armii niemieckiej, w 1952 roku go upaństwowiono. Jerzy Jenike (s. Juliana, 1915–1993) był członkiem Armii Krajowej, brał udział w powstaniu warszawskim.↵
- Łac.: Sprawiedliwości musi stać się zadość, choćby świat miał zginąć.↵
- Łac.: Nic nowego pod słońcem.↵
- Józef Światło, Józef Różański – wysocy funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Zwłaszcza Różański znany był jako zwolennik okrutnych metod wobec przesłuchiwanych.↵
- Jan Kwapiński (1885–1964) – przedwojenny działacz polityczny Polskiej Partii Socjalistycznej, poseł na Sejm, prezydent Łodzi (marzec–wrzesień 1939). Od 1940 roku więziony przez NKWD, zesłany do Jakucji. Ewakuowany z armią Andersa, w latach 1942–47 wicepremier rządu RP na uchodźstwie.↵
- Jerzy Rosicki (1899–1973) – przed II wojną starosta powiatów łaskiego i piotrkowskiego, żołnierz AK. Przyjaciel Autora.↵