Inaczej na uczelnię patrzy Janusz Opryński, twórca i reżyser lubelskiego teatru alternatywnego „Provisorium”. „Nuda, potworna nuda” – za tym stwierdzeniem idą liczne przykłady podważające twórczy charakter studiowania. Okres spędzony na polonistyce to w dużej mierze czas pijaństwa i utraty ideałów. Dopiero dzięki kontaktom z lubelskim teatrem alternatywnym Opryński wyrwał się z marazmu akademii. Po latach reżyser niezmiennie krytycznie ocenia polski system edukacji wyższej, dowodząc, że „problemem uniwersytetów u nas jest ciągle brak konkurencji”.
Jeszcze inne świadectwo środowisku uniwersyteckiemu daje lubelski bard Jan Kondrak. Ten znakomity wykonawca utworów Stachury w młodości swoją przyszłość wiązał ze sportem. Porażka na bieżni stała się impulsem do wstąpienia na Uniwersytet Ludowy we Wzdowie. Kondrak ową nietypową akademię teatralną porównuje do zamieszkanej przez studentów i nauczycieli hippisowskiej komuny. Zajęcia tam prowadzone daleko odbiegały od klasycznych wzorów edukacji szkolnej i opierały się na tworzeniu bliskich relacji uczeń – mistrz. Kondrak po okresie wzdowskim rozpoczął studia polonistyczne na UMCS. Wspomina je bardzo ciepło, a kiedy przywołuje znanych pisarzy, którzy razem z nim podjęli naukę na lubelskiej uczelni, wymienia m.in. Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego i wyjaśnia, skąd wzięło się podwójne nazwisko poety.
Dla trojga rozmówców Marcińczaka badanie kultury żydowskiej to nie tylko pasja, ale i zawód. Monika Adamczyk-Garbowska, literaturoznawczyni, tłumaczka z jidysz i angielskiego, wyznaje, co skłoniło ją do zainteresowania się Isaakiem Bashevisem Singerem. Pewnego dnia otrzymała list od nieznanej sobie Angielki, która była zainteresowana nawiązaniem korespondencji z kimś z Polski, bo – jak napisała – jej „ulubionym kompozytorem jest Chopin, a ulubionym polskim pisarzem – Isaac Bashevis Singer”. Ponieważ w latach 70. twórczość autora Szatana w Goraju do Polski nie docierała, o istnieniu pisarza Adamczyk-Garbowska dowiedziała się dopiero z tego listu. Wiedza ta zaważyła na późniejszej karierze naukowej badaczki. To nie koniec paradoksów – podstawowe informacje na temat żydowskiej Lubelszczyzny rozmówczyni Marcińczaka zdobyła podczas pobytu w USA, co skłania ją do postawienia pytania, dlaczego jej „droga do Lublina czy Biłgoraja musiała prowadzić przez Nowy Jork”. Nie należy zapominać, że specjalistka od Singera i kultury żydowskiej jest także autorką nowego przekładu książki Winnie-the-Pooh Alana Alexandra Milne’a. Tytuł tej niezwykle popularnej na całym świecie lektury – przełożony przez Irenę Tuwimową jako Kubuś Puchatek – Adamczyk-Garbowska przetłumaczyła inaczej: Fredzia Phi-Phi. W wywiadzie odkrywa kulisy powstawania swego przekładu i opowiada o kontrowersjach, jakie budził on wśród konserwatywnych czytelników.
Kolejnym rozmówcą Marcińczaka zasłużonym w pielęgnowaniu pamięci o kulturze żydowskiej na Lubelszczyźnie jest Tomasz Pietrasiewicz, twórca i dyrektor Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”. Bohater wywiadu opowiada m.in. o poszukiwaniu rzeczywistego miejsca pochówku Józefa Czechowicza oraz wyjaśnia genezę nazwy „Teatr NN”. Jak się okazuje, inspirację stanowiła lektura tekstów poświęconych średniowiecznym artystom tworzącym „ad Dei gloriam”. Zgodnie z intencją Pietrasiewicza podjęte przez niego działania nie były obliczone na cele doraźne: „I wtedy zaczyna się myśleć w kategoriach «NN». Że może ważne jest to, co zostawiamy, fundament, który zbudujemy dla ludzi po nas przychodzących”. Rozmówca zaznacza także, że zapoznana tradycja nie może być postrzegana na wzór proustowskiej magdalenki, ponieważ odnajdywanie śladów kultury żydowskiej stanowi przeciwieństwo sentymentalnych reminiscencji, a oznacza konieczność zmierzenia się ze spełnioną apokalipsą. Warto zwrócić uwagę na sposób, w jaki Marcińczak rozpoczyna ten wywiad. Wskazana przez niego paralela między poszukiwaniami Pietrasiewicza a starą żydowską anegdotą o Ajzyku, który znalazł skarb we własnym piecu, jest niezwykle trafna. Klejnot żydowskiej tożsamości Lublina był na wyciagnięcie ręki – w Bramie Grodzkiej, gdzie obecnie znajduje się siedziba teatru.
Zapalonym pasjonatem judaików jest także Andrzej Trzciński – znawca żydowskiej sztuki sakralnej i pedagog. Obecny kierownik Zakładu Kultury i Historii Żydów w Instytucie Kulturoznawstwa UMCS studia z zakresu historii sztuki rozpoczął w latach 80. u profesora Tadeusza Chrzanowskiego na KUL. Pod okiem owego cenionego badacza napisał rozprawę doktorską na temat symbolicznych przedstawień wyrytych na żydowskich nagrobkach. Zawarte w niej nowatorskie dociekania zaowocowały później kolejnymi pracami poświęconymi judaistycznej sztuce sakralnej. Dziś Trzciński jest osobą, do której w pierwszej kolejności zwracają się z prośbą o konsultacje archeolodzy badający żydowskie nekropolie w Polsce. Oprócz badań naukowych rozmówca prowadzi także zajęcia ze sztuki współczesnej (sam w młodości próbował swych sił jako malarz). Jego zdaniem sztuka współczesna ma się całkiem nieźle, jednak by dostrzec postęp w tej dziedzinie, należy odrzucić estetyczne uprzedzenia.
Na kartach książki Świat trzeba przekręcić słowo „miasto” bywa pisane wielką literą. Nie jest to bynajmniej błąd drukarski, ale świadomy zabieg autorski. Zawsze gdy napotykamy taką formę, możemy być pewni, że chodzi o Lublin, który jest dla Marcińczaka nie tylko tematem rozmów, ale i szesnastym bohaterem zbioru. Jakie ciekawe inicjatywy i niezwykłe wydarzenia wiążą się z miastem położonym nad Bystrzycą?
Zygmunt Nasalski, dyrektor Muzeum Lubelskiego, opowiada zarówno o swej pracy muzealnika, jak i o wspinaczce wysokogórskiej. Intensywny rozwój środowiska himalaistów w Lublinie został zahamowany w wyniku tragicznego wypadku. W 1973 r. podczas wyprawy w Himalaje w lodowej lawinie zginęło dwóch lubelskich alpinistów: polonista i radiowiec Zbigniew Stepek oraz lekarz Andrzej Grzązka (próbowali zdobyć szczyt CB13A). Ich śmierć upamiętniona została przez Budkę Suflera w utworze Cień wielkiej góry. O tym, że wydarzenia artystyczne cieszą się w Lublinie dużą popularnością, świadczy inna przywołana przez dyrektora muzeum informacja. Zorganizowane przez niego wystawy prac Chagalla i Goi zdobyły pierwsze miejsce w publicznym plebiscycie na „Wydarzenie 2003 r.” w województwie lubelskim. Przedsięwzięcia te „dostały więcej głosów od Górnika Łęczna, który wówczas wszedł do pierwszej Ligi” – nie bez dumy, ale i z przymrużeniem oka dodaje muzealnik.
Duży wpływ na oblicze współczesnego Lublina wywarł również badacz kultury i literatury amerykańskiej Jerzy Kutnik. Dzięki jego staraniom miasto to stało się polskim centrum twórczości Johna Cage’a, a zorganizowany przez amerykanistę „Rok Johna Cage’a – Lublin 2012” przyciągnął nad Bystrzycę najsłynniejszych w świecie muzyków (podczas jednego z seminariów wystąpił Chris Shultis, który zagrał na… kaktusie). Rozmówca Marcińczaka miał okazję poznać Johna Cage’a osobiście, a owocem jego fascynacji dziełami autora 4’33’’ były m.in. pionierskie na gruncie polskim publikacje, takie jak John Cage. Przypadek paradoksalny (Lublin 1993) czy Gra słów. Muzyka poezji Johna Cage’a (Lublin 1997). Warto zaznaczyć, że Kutnik jako miłośnik Cage’a miał w Lublinie poprzednika – filozofa Andrzeja Nowickiego, który w latach 70. prowadził w kultowym Akademickim Centrum Kultury UMCS „Chatka Żaka” seminaria poświęcone amerykańskiemu kompozytorowi. Nic dziwnego, że zagraniczni muzycy awangardowi, przyjeżdżając do Polski, wolą udać się do Lublina, a nie do Warszawy czy innych miast po zachodniej stronie Wisły…
Lublin Roberta Kuśmirowskiego, performera i twórcy instalacji, zdaje się jeszcze bardziej awangardowy niż ten, o którym opowiada Kutnik. Artysta totalny, jakim jest Kuśmirowski, upodobał sobie stolicę Lubelszczyzny z przyczyn pragmatycznych. Jak sam stwierdza, to właśnie w Lublinie „jest najciekawszy procent człowieka w człowieku”, zaś możliwość kontaktu z ludźmi to dla performera podstawa. Lubelskie inspiracje Kuśmirowskiego mają także niekiedy charakter bardziej „materialny” – w 2009 r. artysta podczas belgijskiego triennale „Beaufort. Art by the Sea” na budynku stojącym w flamandzkim Blankenberge odtworzył fasadę zburzonej lubelskiej kamienicy. W ostatnich słowach Kuśmirowski mówi o Lublinie: „Tutaj, gdy się już człowiek do ciebie uśmiecha, to znaczy, że się naprawdę cieszy”.
Na pierwszej stronie okładki zbioru Świat trzeba przekręcić widnieje zdjęcie zacienionej, okolonej ciężkim łukiem średniowiecznej bramy, zza której wyłaniają się drobne kostki zalanego słońcem bruku lubelskiego rynku, pierzeje renesansowych kamienic i narożnik Trybunału Koronnego. Środkiem kadru przebiega zaś rynna rynsztoku, nasuwając skojarzenie z purpurową nicią, o której w Józefie i jego braciach pisał Tomasz Mann. Przypomnijmy: Tamar, bohaterka tej powieści, w zapowiedziach Szilocha „słyszała świat, kryjący w zaraniu dziejów obietnicę późnej przyszłości, olbrzymią, bujnie rozkrzewioną, obfitującą w różne historie historię, przez którą snuła się purpurowa nić Obietnicy i Oczekiwania od kiedyś do kiedyś”.
To skojarzenie podczas lektury kolejnych wywiadów nabiera wyrazistości. Nasuwa się przypuszczenie, że autor tomu takiej właśnie nici szukał podczas każdej rozmowy. W swoich staraniach nie kierował się jednak chęcią udowodnienia z góry powziętej tezy. Przeciwnie, można raczej odnieść wrażenie, że zmierzał do odsłonięcia głębszego sensu niemal mimowolnie, jakby podświadomie czując, że przez życie każdego z nas snuje się cienka przędza „obietnicy i oczekiwania”. Trzeba tylko umieć ją odnaleźć. A przecież to jeszcze nie wszystko – gdy odkładamy książkę Marcińczaka, jest dla nas jasne, że owe purpurowe nici tworzą misterny ścieg w tkaninie Miasta. A dzięki nim publikacja ta staje się kabalistyczną wręcz podróżą śladem ludzi wpisanych w Lublin.